Odkrył najmroczniejszą stronę tenisa. W te słowa aż trudno uwierzyć

Materiały prasowe / Polski Związek Tenisowy/Olga Pietrzak / Na zdjęciu: Michał Dembek
Materiały prasowe / Polski Związek Tenisowy/Olga Pietrzak / Na zdjęciu: Michał Dembek

Zawyżone ceny hoteli i jedzenia, brak możliwości trenowania czy suszenie kortów za pomocą podpalenia benzyny. Tenis to nie bajka, mimo że inaczej jest w telewizji. O tym, co spotyka juniorów opowiedział były tenisista, a obecnie trener Michał Dembek.

W tym artykule dowiesz się o:

Tenis to sport, który od dawna stał się popularny w wielu krajach. Tymczasem w Polsce przez długi czas brakowało sukcesów, co miało przełożenie na słabe zainteresowanie. Początkowo o rozwój dyscypliny w naszym kraju zadbały takie postacie jak Jadwiga Jędrzejowska, Władysław Skonecki, Ignacy Tłoczyński czy Wojciech Fibak.

Im dalej w las, tym rodziło się nowy pokolenie. I trzeba przyznać, że sukcesów w kolejnych latach również nie brakowało, gdy rozpędzać się zaczęły takie osoby jak Agnieszka Radwańska, Łukasz Kubot, Jerzy Janowicz czy obecnie najlepszy polski duet Iga Świątek i Hubert Hurkacz.

Mimo że minęło już wiele lat, kiedy na kortach oglądaliśmy Jędrzejowską czy Fibaka, to tenis nie rozwinął się mocno na każdej płaszczyźnie. W tym przypadku mowa konkretnie o turniejach juniorskich, gdzie wciąż warunki wydają się być nie do pomyślenia, biorąc pod uwagę kilka przykładów.

ZOBACZ WIDEO: Herosi WP. Jóźwik, Małysz, Świderski i Korzeniowski wybrali nominowanych

Organizatorzy wykorzystują każdego

W imprezach juniorskich zawodnicy starają się dojść do turniejów wielkoszlemowych i grać w momencie, gdy rywalizują największe gwiazdy. Ale droga do tego jest bardzo trudna, ponieważ na luksusowe warunki mogą liczyć tylko najlepsi. Z kolei młodzież może się wręcz zniechęcić do uprawiania tego sportu, gdy doświadcza tego, z czym to się je.

- Turnieje poniżej Wielkich Szlemów są co prawda robione dla juniorów, ale organizatorzy chcą na nich zarobić i widzą w tym dobry biznes. Tak naprawdę zawodnicy, rodzice, trenerzy i wszyscy, którzy biorą w nich udział są po prostu wykorzystywani - przyznał na początku rozmowy z WP SportoweFakty były tenisista, a obecnie trener Michał Dembek.

Nasz rozmówca obecnie pełni funkcję trenera jednego z juniorów, z którym oczywiście udaje się na turnieje. Stąd też doskonale wie, co dzieje się na początkach rywalizacji. - Ceny jedzenia czy hoteli często są specjalnie podbijane, kiedy turniej się zaczyna. Widziałem wiele razy, że przed rozpoczęciem w jednej z restauracji były ceny niższe, a kiedy wystartował, to podwyższano o 10, 20 czy nawet 30 procent - przyznał.

Tym samym najczęściej dochodzi do tego, że tenisiści walczą nie tylko z rywalami. Bo rzadko trafia się, że mają okazję rywalizować w imprezach w dogodnych dla siebie warunkach.

- Wszyscy chcą zarobić na zawodnikach, organizatorzy często starają się jak najmniejszym kosztem, ale nie zawsze. Wyjątkiem są jednak turnieje przygotowane bardzo dobrze, a zazwyczaj jest tak, że po prostu trzeba zakasać rękawy i przetrwać, walczyć nie tylko na korcie - ocenił Dembek.

"Walka na śmierć i życie" o... treningi

Warto również odnotować to, że nie istnieją osobne juniorskie turnieje dla dziewczyn i chłopców. Wszystkie odbywają się wspólnie, przez co natłok jest zawsze ogromny.

- Turnieje zawsze są łączone, bez wyjątku. Przez to często nie ma wystarczającej liczby kortów, żeby wszyscy zawodnicy odpowiednio się przygotowali, szczególnie przed pierwszymi czy drugimi rundami, kiedy natłok meczów jest bardzo duży. Często walczy się o korty treningowe na śmierć i życie. Wtedy można przyjść kilka godzin przed oficjalną rywalizacją - podkreślił były tenisista.

Z kolei w ostatnim czasie nasz rozmówca po raz pierwszy spotkał się z tym, że... nie dało się w ogóle trenować. - Na Łotwie po prostu zamknięty został klub i był otwarty tylko wtedy, gdy rozpoczynały się rozgrzewki przed oficjalnymi spotkaniami, więc nie dało się trenować - powiedział zaskoczony.

W tym tygodniu Dembek udał się na kolejny juniorski turniej. I tam zawodnicy również mają problemy z treningami, ponieważ mimo że tym razem odbywają się, to praktycznie nie są w ogóle pomocne.

- Teraz z moim podopiecznym byliśmy w Finlandii, to w drabince jest po 48 chłopców i dziewczyn, a tylko 4 korty. W pierwsze 2-3 dni zaplanowano nawet 32 mecze, czyli po 8 tur na jeden kort. A na zapasowej hali są zupełnie inne warunki, więc można trenować, ale nie jest to intensywne i nie ma szans na przygotowania w warunkach meczowych - wyjaśnił obecny szkoleniowiec.

W końcu nie ma również możliwości odpowiedniego przygotowania, gdy w spotkaniach zmienia się wiele. Bowiem korty to nie jedyny przypadek, z którym spotykają się juniorzy.

- Piłki treningowe to również ciekawy temat. Jeżeli ktoś ma nowe, to jest to rarytas. Zazwyczaj jednak posiada je z uwagi na to, że przywiózł z domu, wiedząc, jakie będą na turnieju Najczęściej są one bowiem ograne, totalnie nienadające się do normalnej gry, nie widać praktycznie napisu. Później zawodnik wychodzi na kort z nowymi i jest zaskoczony, że są one dwa tempa szybsze niż podczas przygotowań - wytłumaczył Dembek.

Można iść spać bez wiedzy, o której się zagra

Sen, a zarazem regeneracja podczas turniejów stanowi bardzo ważny element całej układanki. Wiedzą o tym zarazem czołowi gracze, jak i ci młodsi. Tymczasem jednak wielokrotnie organizatorzy potrafią przejść obok tego obojętnie i zawodnicy o późnych porach dowiadują się, kiedy przyjdzie im rywalizować.

- Warto także wspomnieć o planach gier. We Francji czy Niemczech, gdzie mniejsze turnieje są bardzo słabo organizowane, juniorzy spychani są na taki margines. Nie wiem, czy chcą im zrobić trochę szkołę życia - zastanawiał się były tenisista.

Może okazać się bowiem, że zawodnicy, którzy chodzą spać dość wcześnie, nie dowiedzą się o godzinie swojego meczu. Tym samym późną porą pojawia się nawet informacja o spotkaniu z samego rana, co sprawia spory problem.

- Zdarza się, że jest godzina 22, a dalej nie wiadomo, o której będzie się grać czy trenować. Nie da się zaplanować dnia, także jeśli ktoś ma swoje rytuały jedzeniowe, to nie wie nic. Mimo późnej pory nie ma informacji o meczu i trudno nawet myśleć, o której wstać. Na poważniejszych imprezach jest to dopięte zdecydowanie szybciej - wytłumaczył nasz rozmówca.

Spaghetti Bolognese za 14 euro z... kubka

We wspomnianej wcześniej Finlandii organizatorzy jednego z juniorskich turniejów poszli kompletnie po bandzie. - Ostatnio dodałem sytuację z jedzeniem, kiedy to gorący kubek Knorr dla zawodników był w chorych cenach. To przerosło moje oczekiwania i zaskoczyło po tylu latach jeżdżenia na turnieje, że takie coś może wydarzyć się w Europie, w cywilizowanym kraju - wyznał obecny trener.

I to nie żart. O wspomnianej sytuacji zrobiło się głośno, gdy Dembek postanowił udostępnić to w internecie. I dzięki temu możemy zauważyć, że za dania z kubka trzeba było zapłacić 14 euro, czyli 60 złotych (!).

A podczas imprezy w Finlandii jest spory kłopot z jedzeniem. Z tego powodu zawodnicy zmuszeni są sięgać po... fast-foody. - Jesteśmy w małym miasteczku i mało jest rzeczy dookoła. Tylko jedna pizzeria, a zawodnik raczej nie powinien tego jeść codziennie na obiad czy kolacje, a tak często jest przez brak innych możliwości - przyznał nasz rozmówca.

- Tym samym trzeba być przygotowanym, wcześniej kupić coś w sklepie spożywczym i starać się to organizować, ale to nie jest perfekcyjny przygotowanie, żeby nosić ze sobą torby z pożywieniem - dodał.

Takie podejście sprawia, że zawodnicy mają problemy, by myśleć o diecie. Szczególnie, kiedy udają się na turnieje i liczą na pożywienie od organizatorów. - Bardzo często są problemy z jedzeniem. Porcje dla zawodników są bardzo małe i drogie, na co wpływ ma to, że turnieje chcą na nich zarobić. A oferują pożywienie wątpliwej jakości, a przecież dieta w sporcie jest ważna i tak, jak w domu korzystamy z jakościowe jedzenia, tak na takich turniejach warto coś ze sobą mieć, bo po prostu nie można liczyć na organizatorów - wyjaśnił były tenisista.

Mecz wieczorem? Pobudka tylko i wyłącznie o godzinie... 6

W jednej z juniorskich imprez nie popisali się nasi zachodni sąsiedzi. Mimo że ta miała rangę Wielkiego Szlema, to jedna sytuacja sprawiła, że na poziomie organizacyjnym zupełnie nie przypominała największego turnieju dla młodych.

- Byliśmy na bardzo dużym turnieju w Niemczech, tak naprawdę rangowo wielkoszlemowym, drabinka na 64 tenisistki i tenisistów, natłok był ogromny. I okazywało się, że oficjalny hotel, gdzie spali zawodnicy, bo na większych imprezach jest on opłacany, był oddalony 30 minut jazdy od kortów, więc bardzo długa droga jak na takie standardy. Tymczasem jeździł tylko i wyłącznie jeden bus o godzinie... 7 - powiedział Dembek.

To sprawiało, że każdy zmuszony był ustawiać budzik w porannych godzinach. Nawet, gdy rywalizował wieczorem czy wybierał się jedynie na trening bez limitu czasowego. - Tym samym nieważne, o której grał zawodnik, wszyscy musieli wstać o 6, żeby tam dojechać. A branie taksówki na taką drogę było mocno nieopłacalne, szczególnie, że wszyscy starają się ciąć koszty na tego typu turniejach, bo tenis mocno daje w kość finansowo - zaznaczył.

Decydowali się... podpalać korty

Z kolei aż ciężko uwierzyć w historię naszego rozmówcy dotyczącą problemów z mokrymi kortami ziemnymi. Metoda, dzięki której tenisiści mogli liczyć na szybsze wznowienie rywalizacji, była naprawdę szokująca.

- W Gruzji doszło natomiast do kuriozalnej rzeczy. Otóż suszenie kortu ceglanego, kiedy były kałuże, polegało na... podlewaniu benzyną i podpaleniu. Sięgali po takie domowe sposoby, by przyspieszyć gry, żeby turniej się odbył - wyjawił obecny trener.

A to nie jedyna sytuacja, po której można złapać się za głowę. Otóż w kilku krajach nie można było liczyć na bezpieczeństwo. - Z kolei na Dominikanie po ośrodku, klubie, często chodzą bezpańskie psy. Raz zdarzyło się nawet na jednym z turniejów, że właściciel nie upilnował swojego pupila i ten wbiegł na kort. To akurat było gdzieś w Europie, czyli w cywilizowanym miejscu - opowiedział Dembek.

Tym samym sytuacje, z którymi miał okazję się spotkać, mocno odbiegają od tego, co możemy zauważyć w turniejach rangi ATP czy WTA. Tam wszystko wygląda perfekcyjnie, ale również nie zawsze. Nie ma to jednak porównania z rywalizacją juniorską.

- Różne rzeczy się zdarzają i tenis to nie jest taki sport luksusowy, gdzie wszyscy chodzą pięknie ubrani. To widzimy jedynie w telewizji. A te niższej rangi z bardzo wysokim poziomem, to organizacyjnie jest dalekie od tego, co powinno być. I często takie kuriozalne rzeczy się dzieją - zakończył.

Niewiele inaczej jest również w turniejach rangi ATP czy WTA Challenger. O tych aspektach nasz rozmówca opowiedział dla WP SportoweFakty w listopadzie 2022 roku po tym, gdy oficjalnie zakończył karierę zawodniczą. Wywiad ten można zobaczyć TUTAJ.

Jakub Fordon, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty