Kamil Majchrzak pod koniec listopada 2022 roku otrzymał pozytywne wyniki testów antydopingowych. Groziła mu czteroletnia dyskwalifikacja. Udowodnił jednak, że wziął doping nieświadomie. Karę skrócono do 13 miesięcy. Ostatniego dnia 2023 roku wrócił na światowe korty, biorąc udział w eliminacjach do turnieju ITF w Monastyrze, przeszedł je i kontynuuje marsz po swoje pierwsze punkty do rankingu, który musi budować od zera.
Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Jak to się stało, że sięgnąłeś po zanieczyszczone suplementy?
Kamil Majchrzak: W trakcie turniejów w Winston-Salem i US Open zmagałem się ze skurczami. Wydatki i poziom, do którego aspirowałem, były coraz wyższe, chciałem zadbać lepiej o suplementy. Zacząłem współpracę z doświadczonym dietetykiem pracującym od kilkunastu lat w sporcie, który nigdy nie miał sprawy o doping. Produkty, które mi przepisał, sprawdziliśmy pod kątem potencjalnego zagrożenia w każdym dostępnym źródle wiedzy. Nigdzie nie było wzmianki, że spożywanie ich może nieść za sobą konsekwencje naruszenia kodeksu antydopingowego. Substancje, które znaleziono w moich próbkach, nigdy nie powinny znaleźć się w produkcie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękne chwile. Arkadiusz Milik w roli głównej
To był pierwszy trop, kiedy dowiedziałeś się, że miałeś pozytywne wyniki podczas kontroli antydopingowej?
Tak. I jedyny, o którym mogłem pomyśleć.
Jak się broniłeś?
To była cała batalia prawnicza. U mnie chodziło o cztery testy: trzy były zrobione podczas turniejów i czwarty test zrobiony w domu przez POLADA (Polska Agencja Antydopingowa - przyp. red.). Zanim przyszedł wynik tego ostatniego, już miałem zespół prawników z Włoch, ale musiałem mieć też prawników w Polsce. Byli potrzebni, dopóki POLADA nie oddała sprawy do ITIA (agencja dbająca o uczciwe reguły w tenisie - przyp. red.).
Najpierw wysłałem do przebadania suplementy do laboratorium antydopingowego w Turynie. Badania wykazały, że jeden z produktów był zanieczyszczony. Szczęście w nieszczęściu - miałem jeszcze saszetki tego produktu, który stosowałem. Później mogłem je wysłać też na zlecenie ITIA do laboratorium WADA (Międzynarodowa Agencja Antydopingowa) w Kanadzie, żeby sami mogli je przebadać.
Musiałeś stawiać się na rozprawach?
Jako zawodnicy mamy specjalny portal, przez który się komunikujemy. Nie chodzi tylko o sprawy dopingowe, są tam różne aktualizacje dotyczące list zakazanych substancji - ogólnie wiele bieżących spraw. Cały kontakt odbywał się przez tę platformę.
W międzyczasie najpierw dostałem podejrzenie o naruszeniu kodeksu antydopingowego, potem było badanie próbek B. Oficjalny akt oskarżenia otrzymałem na początku stycznia, a do końca miesiąca musiałem przedstawić bieg wydarzeń. Musieliśmy przygotować obszerną dokumentację, linię czasu. Chodziło o przedstawienie tego, dlaczego tak się stało i udowodnić, że było to nieświadome. Dzięki temu, że kilka saszetek suplementu mi zostało, to całą linię obrony udokumentowałem. Moje słowa i dowody ITIA mogła potwierdzić własnymi badaniami.
Byłem przesłuchiwany, ale wszystko odbywało się zdalnie. Czekałem długie tygodnie na odzew z ich strony.
Co było najtrudniejsze?
Najgorsze było oczekiwanie. Oczywiście oni musieli wszystko sprawdzić, ale na jakąkolwiek odpowiedź zwrotną czekałem po dwa i pół miesiąca! Sprawdzałem co chwilę maile, telefon. Powoli wpadałem w paranoję. Chciałem jak najszybciej wiedzieć, co się stało, ale te sprawy się przedłużały.
Ostateczny wyrok: 13 miesięcy. Tego się spodziewałeś?
Wszyscy oczekiwaliśmy krótszego zawieszenia. Wszystko, co mówiłem, przedstawiłem, było udokumentowane. Biorąc pod uwagę historię spraw z przeszłości, wydawało się, że dostanę niższy wyrok. ITIA w ramach ugody, żeby ominąć procesowanie się i sądy, zaproponowało 13 miesięcy, z czego pierwotnie byłem niezadowolony. Uważam, że zasługiwałem na krótszą karę. Po siedmiu miesiącach od zawieszenia, kiedy prawnicy powiedzieli mi, że mielibyśmy duże szanse, uznaliśmy, że nie będziemy się odwoływać. Pomijając koszty, wszystko by trwało i werdykt byłby taki sam lub gorszy. To wszystko trwałoby dłużej niż 13 miesięcy. Zależało mi na jak najszybszym powrocie. Dalej żyłbym w stresie, oczekiwaniu.
Kiedy poinformowałeś o swoich kłopotach w mediach społecznościowych koledzy z kortu publicznie deklarowali, że wierzą w twoją niewinność.
Całe tenisowe środowisko, a także oczywiście moi najbliżsi, stanęli za mną murem. Od samego początku dali mi do zrozumienia, że nie wierzą, że mogłem to zrobić świadomie. Dużo to dla mnie znaczyło. Zawsze starałem się postępować etycznie, stałem daleko od dopingu czy też różnych form oszustwa.
Miałeś długi rozbrat z tenisem, choć mówiłeś w jednym z wywiadów, że pierwszy mecz, jaki obejrzałeś, był finałem Australian Open w grze podwójnej z udziałem twojego przyjaciela Jana Zielińskiego.
Włączenie meczu tenisowego w tamtym czasie to było ostatnie, co chciałem robić, ale nie mogłem pominąć tak wielkiego wydarzenia, jakim był finał Szlema z udziałem przyjaciela. Żałuję, że nie mogłem być na miejscu, bo w normalnych okolicznościach wspierałbym go stamtąd. Poza suchym sprawdzaniem wyników przyjaciół z kortu nie miałem styczności z tenisem, aż do turnieju ATP w Rzymie nie oglądałem żadnych meczów. Po prostu nie było w domu tenisa.
Oglądanie meczów to jedno, a gra na korcie?
Tylko parę razy miałem rakietę w ręce, zanim poznałem wyrok. Oczywiście nie zapomniałem, jak to się robi. Tenisowo było dobrze, gorzej fizycznie. W początkowych miesiącach mniej się ruszałem i przybrałem na wadze. Początkowo było trudno, ale wróciłem na właściwe tory.
Za to miałeś pewnie najdłuższy okres przygotowawczy w karierze. Z kim trenowałeś?
Zgadza się, z reguły trwa on 4-6 tygodni, bo sezon trwa 11 miesięcy. Teraz przygotowywałem się od końcówki sierpnia. Mój sztab się nie zmienił: trenerem tenisa jest Marcel du Coudray, a przygotowania fizycznego Sławek Fotek. Kursowałem między Warszawą a Gdańskiem.
Jaki jest twój plan? Zaczynasz od dwóch ITF-ów w Monastyrze, a później?
Najpierw musze wrócić do rankingu, będę starał się o dzikie karty do challengerów. Liczę, że ktoś skusi się na pomoc w powrocie, znając moją historię. Na razie z tym jeszcze czekam. Chcę jak najszybciej przenieść się do challengerów, nawet gdyby to miały być głównie eliminacje. Pozostanie w turniejach ITF jest bardzo trudne. Wierzę, że nie oduczyłem się grać w tenisa, doświadczenie mam i cała ta sprawa... Wykonałem dużo pracy z trenerami i psychologiem, wierzę, że wrócę silniejszy.
W grudniu miałeś okazję pojawić się na zgrupowaniu kadry, potrenować w większej grupie. Jak się czułeś?
To był pierwszy moment, gdzie faktycznie poczułem, że powrót jest blisko, znowu jestem prawie częścią drużyny i nikt o mnie nie zapomniał. To zaproszenie na zgrupowanie było ważne dla mnie. Cieszę się, że mogłem tam być.
Po wszystkim, co przeszedłeś, miałbyś jakąś radę dla innych tenisistów?
Nigdy nie ma się stu procent pewności, że coś jest czyste. Jeżeli stosuje się jakieś suplementy, było się przebadanym kilka razy i wyniki były ok, to warto się tego trzymać. I nie próbować zmieniać na lepsze.
Dominika Pawlik, dziennikarka WP SportoweFakty
Czytaj też:
W Australii tworzą zgrany duet. Fibak widzi dla nich wielką szansę
Ledwo wrócił, a już zadziwia! "Nadal on fire"