- Wyjechałem do Stanów Zjednoczonych w celach turystycznych. Minęło 26 lat, a ja nadal tam mieszkam. Nigdy nawet o tym nie marzyłem - mówi WP SportoweFakty.
Gdy w 1997 roku Maciej Lincer pierwszy raz postawił nogę na amerykańskiej ziemi, nie mógł przypuszczać, że kraj ten stanie się dla niego drugim domem. Nie spodziewał się, że otworzy tam akademię tenisa, za której świetne funkcjonowanie będzie otrzymywał nagrody.
- To kraj bez ograniczeń. Jak coś chcesz, możesz to zrobić - przekonuje. W rozmowie z nami ujawnia m.in. największe różnice między USA a Polską w wychowywaniu tenisistów. Wie, o czym mówi - jego dwie córki: 15-letnia Karolina i 18-letnia Olivia powoli wkraczają w seniorski sport.
Akademia jak się patrzy
12 kortów pod dachem. Dwupiętrowy akademik, do tego szkoła dla najmłodszych. W Windsor, w stanie Connecticut, od lat funkcjonuje akademia tenisowa założona przez Macieja Lincera. I to funkcjonuje bardzo dobrze. W 2019 roku akademia dostała nagrodę od amerykańskiej federacji za najlepszy halowy klub w całym kraju!
- Organizowaliśmy u nas dużo turniejów narodowych, potem jeden turniej rangi ITF w czasie pandemii - opowiada. Lincer nie narzeka na brak chętnych. - Akademia działa normalnie przez cały rok, mamy akademik, szkołę. Przyjeżdżają dzieci z Polski, z Niemiec. Niektórzy na trzy miesiące, niektórzy na znacznie dłużej - dodaje.
Jak to się zaczęło? Sam profesjonalnie grał w tenisa, po studiach zaczął uczyć go innych.
- W Polsce trochę uczyłem tenisa, sam grałem ligowo w Niemczech. Uczyłem też wychowania fizycznego w Kłodzku i wtedy nadarzyła się okazja, żeby wyjechać do USA, ale czysto turystycznie. I tak jak większość emigrantów, zostałem. 26 lat później nadal tam jestem - tłumaczy.
Głośniej w Polsce zrobiło się o nim kilkanaście lat temu, gdy występujące na turniejach w USA siostry Agnieszka i Urszula Radwańskie trenowały właśnie z nim. Na korcie z nimi pojawiała się także mała córka Lincera. Olivia dziś ma 18 lat i na tegorocznym turnieju BNP Paribas Warsaw Open zaliczyła debiut w turnieju rangi WTA.
- Siostry Radwańskie bywały u nas w domu, podobnie jak Caroline Wozniacki. Olivia ciągle była obok, odbijała z nimi piłki, jeździła na turnieje. Wychowywała się wokół wielkiego tenisa i szybko zdecydowała, że chce go trenować. Dla niej start w Polsce to duży krok w karierze - mówi szkoleniowiec.
"250 tysięcy dolarów w prezencie"
W Warszawie Olivia Lincer wystartowała w eliminacjach, gdzie przegrała z indyjską tenisistką Ankitą Rainą (3:6, 1:6). Nie było jednak wielkiego rozczarowania - starsza o 12 lat rywalka jest na 159. miejscu w rankingu WTA, Polka jest znacznie niżej (525).
- Gdyby Olivia wygrała tutaj mecz, to pewnie oficjalna strona WTA pisałaby o tym na swojej stronie. Rywalka była znacznie bardziej doświadczona, ale pokazała walkę, pod tym względem zawsze to robi. Dla jej kariery to duży krok. Dla mnie jako Polaka nie mogło się to lepiej ułożyć - przekonuje.
Dobrze też ocenia organizację turnieju BNP Paribas Warsaw Open. - Wygląda to naprawdę fajnie. Bardzo dobrze, że tutaj są twarde korty. Po Wimbledonie każdy już się przygotowuje do startów na tej nawierzchni w USA. Myślę, że dzięki temu za rok będzie można ściągnąć tutaj jeszcze lepsze zawodniczki - twierdzi.
Lincer podchodzi do kariery swojej córki bardzo spokojnie, podoba mu się, że łączy ją z edukacją. 18-latka właśnie zaczęła naukę w college'u. Jest to coś, na co w Polsce młodym tenisistom trudno sobie pozwolić. W tym trener widzi wielką różnicę między naszym krajem a USA.
- W Polsce chyba za szybko trzeba się decydować, co się będzie w życiu robić. Ktoś inwestować ogromne pieniądze, a potem gdy coś nie wypali, w wieku 18 lat zostaje się z niczym. W USA każdy college ma swoją drużynę tenisową i jeśli zwerbują cię do siebie, od razu dostajesz 250 tysięcy dolarów w prezencie. Bo tyle kosztuje szkoła przez cztery lata - ujawnia.
- Każdy z nich dostaje wtedy pełne stypendium. Teraz granica wieku w tenisie mocno się przesunęła, wielu gra mając skończone 35 lat. Jeżeli kończysz uniwersytet w wieku 21 lat, to w profesjonalnym tourze nadal jesteś dzieckiem. Masz przed sobą całą karierę, ale masz już edukację. To wielka okazja dla młodych ludzi - zaznacza.
Spokojnie przebiega też kariera 15-letniej Karoliny Lincer. Jej ojciec zapewnia, że nie ma między córkami niezdrowej rywalizacji.
- Nie ma między nimi zazdrości. Poza tym każda droga jest trochę inna - Karolina w wieku 14 lat już była wyższa niż Olivia jest teraz. Gra inny tenis, bardziej siłowy, pracujemy w tej chwili nad motoryką i koordynacją. Niedługo jedzie na dwa turnieje ITF. Podchodzimy do tego spokojnie, stopniowo. Są zawodniczki, które w wieku 17 lat są już w "50" rankingu. My idziemy powoli, trenujemy i poprawiamy grę. Karolina jest cierpliwa, nie patrzy na swój ranking - opisuje trener.
"Iga Świątek rządzi"
A jak na postrzeganie Polaków w Stanach Zjednoczonych wpłynęła Iga Świątek? Lincer nie ma wątpliwości, że także na ich życie świetna gra liderki rankingu WTA ma pozytywny wpływ.
- Każdy wie, kim jest Iga i że jest z Polski. Na nas to na pewno się pozytywnie odbija. Każdy mówi "o, oglądałem Igę", piszą do nas wiadomości, to bardzo sympatyczne. Były sukcesy Agnieszki Radwańskiej, Amerykanie wiedzą, że Caroline Wozniacki i Andżelika Kerber też są Polkami. Ich sukcesy też były łączone z naszym krajem. Teraz Iga rządzi - cieszy się.
Szkoleniowiec ma też apel do kibiców, by byli wobec Świątek bardziej wyrozumiali i nie patrzyli na jej karierę zero-jedynkowo.
- Ma ciężki rok, bo rok temu wygrała bardzo dużo, teraz musi tych punktów bronić. Kibice patrzą tylko na wynik - wygrana albo przegrana. Nie trzeba nakładać dodatkowej presji. Nawet jeśli Aryna Sabalenka wyprzedzi ją w rankingu, to Iga ją przegoni za rok. Nie ma paniki, nie ma co nakładać dodatkowej presji. Nikt nie wygrywa non stop, na koniec kariery większość zawodników ma ujemny bilans, pamiętajmy o tym - przypomina.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty