Redakcja PZTS: W pańskim przypadku sprawdziło się powiedzenie do trzech razy sztuka.
Rafał Czuper: W finale paralimpijskiej gry pojedynczej wystąpiłem także w 2016 roku w Rio de Janeiro i 5 lat później w Tokio. Niestety, za każdym razem przegrywałem z Francuzem Fabienem Lamirault. W Paryżu też zakładałem, że możemy spotkać się ponownie w pojedynku o złoty medal, skoro byliśmy rozstawieni z jedynką i dwójką. Stało się inaczej, Fabien poniósł porażkę w półfinale z Czechem Jirzim Suchankiem, z kolei którego ja pokonałem w decydującym meczu.
Wcześniej zdarzało się w mistrzostwach świata bądź Europy, że musiał pan czekać na sukces do trzeciego startu?
Nie miałem takiej sytuacji. I cieszę się, że potrafiłem przerwać serię finałowych porażek w igrzyskach właśnie w tym momencie, kiedy mam 36 lat i duże doświadczenie w paratenisie stołowym.
W mistrzostwach Europy debiutowałem w 2011 roku, lecz nic specjalnego nie osiągnąłem. Tymczasem już po 2 latach, we włoskim Lignano, grając z odległym, chyba 20. numerem, wygrywałem mecz za meczem i sięgnąłem po złoto. W 2015 roku w duńskim Vejle wywalczyłem z kolei srebrny medal w mojej klasie 2, czyli zawodników jeżdżących na wózkach inwalidzkich.
Na mistrzostwa świata zakwalifikowałem się w 2014 roku i wtedy w Pekinie zdobyłem srebro drużynowo. W kolejnych edycjach, w 2018 w słoweńskim Lasko i 2022 w hiszpańskiej Grenadzie, plasowałem się na 2. pozycji w singlu.
Już pan wspomniał, że w paryskiej stolicy szykował się na finał z Lamirault. A może po cichu wierzył pan, że jest ktoś w stanie wcześniej go wyeliminować?
Znamy się z Fabienem dość dobrze i rozmawiamy przy okazji różnych zawodów. Przed igrzyskami żartowaliśmy, że umawiamy się na trzeci finał. Mówiłem też, że tym razem to ja zwyciężę. Ale cóż, francuski rywal i jednocześnie kolega nie dotrzymał słowa.
ZOBACZ WIDEO: Invest in Szczecin Open za nami. "Najtrudniejsza edycja w historii"
Lamirault był w słabszej formie czy nie „udźwignął” ciężaru odpowiedzialności przed swoją publicznością?
Mamy normalne relacje, więc zapytałem go o powody niepowodzenia, bo tak w jego przypadku - przynajmniej wydawało się - należałoby odbierać brązowy medal. Potwierdził, że przerosły go presja i oczekiwania. U siebie miał świetne wsparcie w postaci bardzo dobrego dopingu, wszyscy na niego liczyli, a on twierdził, że... tego się obawia. Co więcej, obawiał się, że w ogóle nie znajdzie się na podium. Dlatego cieszył się z brązu. Fabien, który wygrywał igrzyska za igrzyskami, w swoim Paryżu radował się z najmniej cennego krążka. Czekając około 30 minut na dekorację medalistów mieliśmy sposobność do dyskusji. Tak to mi właśnie przedstawił Lamirault.
Pan się spodziewał, że Suchanek będzie w stanie ograć słynnego Francuza?
Jirzi Suchanek rozgrywał bardzo dobry turniej, pokonując m.in. niezłego słowackiego zawodnika Petera Lovasa 3:0. Lamirault w ćwierćfinale pokonał Koreańczyka Parka 3:0, ale każdy set był na styku, do 9, 9 i 11. To było takie małe ostrzeżenie. I też czułem, że Fabien może mieć kłopoty z Suchankiem. Czech zwyciężył 3:1, a o wyniku dowiedziałem się czekając na swój półfinałowy mecz z Cha Soo Yongiem z Korei Południowej.
Jak wpłynęła na pana informacja, że w grze o złoto czeka Suchanek, nie Lamirault?
Po pierwsze, ucieszyłem się, gdyż z Jirzim mam jeszcze lepsze relacje, zresztą nasze reprezentacje często przebywają na wspólnych zgrupowaniach. Pod względem sportowym to ja miałem być faworytem finału. Przecież znaliśmy się doskonale i bardzo rzadko zdarzało się, aby przegrywał z Czechem. To też spowodowało jakąś małą, dodatkową presję. Bo tym razem to „muszę”, a nie „mogę”. Może to wszystko też złożyło się na to, że w półfinale jakoś cudownie nie zagrałem. Skończyło się 3:1.
Faktycznie, spotkanie z Koreańczykiem rozpoczął się od 3:11 w pierwszym secie.
Nerwy opanowałem jakoś dopiero w połowie drugiego, wygranego 14:12. W trzecim secie triumfowałem 11:8, w czwartym 13:11. Od stanu 1-1 uzyskałem przewagę i raczej kontrolowałem sytuację. Moja trenerka Marta Smętek ze sztabu prowadzonego przez Andrzeja Ochala, podczas przerw powtarzała, aby koncentrował się na każdej piłce, a nie na tym, co będzie później. Abym nie myślał przedwcześnie o finale.
Marzenia się spełniają... Finał Czuper - Suchanek był do przewidzenia w mniejszym stopniu.
Z Jirzim lubimy czasem pożartować i też śmieszkowaliśmy co byłoby, gdybyśmy stanęli oko w oko w finale. Ta rozmowa miała miejsce tuż przed turniejem, na jakiejś rozgrzewce, kiedy już znaliśmy turniejową drabinkę. Na koniec też rzuciliśmy do siebie: „do zobaczenia w finale”. Nie będę ukrywał, że grając z dwójką mogłem realnie o nim marzyć, a Jirzi niesamowicie cieszył się po zwycięstwie nad Lovasem, gwarantującym mu medal. Dodał, że rano w dniu finału już czuł się spełnionym sportowcem. Może dlatego spotkanie o złoto jemu zbytnio nie wyszło, a ja wygrałem dość pewnie 3:1 w ledwie pół godziny.
Wspomniał pan, że czasem przegrywał z Suchankiem.
Tak, niekiedy porażka się przytrafiła, lecz w mniejszych zawodach. Na przykład w turnieju Słowian w Tarnobrzegu. Kiedy dochodziło do turniejów rankingowych lub mistrzowskich, wygrywałem z Czechem.
Co było przewagą w kluczowej grze w Paryżu?
Wspomnę jeszcze raz o mocno pozytywnym bilansie bezpośrednich meczów. To dodaje pewności siebie. Trener czeskiego zawodnika już wcześniej zaznaczał, że jestem rywalem, którego styl najbardziej nie pasuje Jirziemu. Dla mnie pewnego rodzaju presją była chęć wygrania finału igrzysk po dwóch nieudanych podejściach. Myślę, że to było najtrudniejsze, a nie sama gra na stole z Suchankiem.
Czym dla pana jest złoto paralimpijskie i ile lat pracy kosztował sukces w Paryżu?
Tytuł w igrzyskach, dla sportowców pełnosprawnych i niepełnosprawnych, jest największym osiągnięciem, wyjątkowym szczytem. Odsłuchanie Mazurka Dąbrowskiego, odgrywanego dla ciebie, to coś niezapomnianego, kapitalny moment życiowo-sportowy. Zacząłem grać w tenisa stołowego w 2010 roku, dwa lata po wypadku samochodowym, po którym usiadłem na wózku. Tak więc przez 14 lat cegiełka po cegiełce budowałem swój sukces.
Godzin spędzonych na sali treningowej pewnie nie sposób policzyć...
Na tym poziomie trenujemy bardzo dużo. W moim przypadku, przygotowując się do wielkich turniejów międzynarodowych, mam każdego dnia dwa treningi, łącznie pięć godzin. Do tego dochodzą m.in. fizjoterapia, masaże. Ciężko oszacować całość, ale wszystkie treningi trwały na pewno tysiące godzin.
Jak na mistrza paralimpijskiego przystało, dysponuje pan najlepszym sprzętem?
Część zawodników w życiu prywatnym i sportowym korzysta z tego samego wózka, a ja zaliczam się do tych osób. Podobnie wygląda sytuacja z Suchankiem, zaś Lamirault ma inny wózek na co dzień i inny do gry w tenisa stołowego. Rakietki to inna sprawa, każdy dobiera indywidualnie.