Redakcja PZTS: Początek lat 80., północna Polska. Wieś Lipka w województwie pilskim. To tam zaczęła się pana życiowa przygoda z tenisem stołowym.
Tomasz Redzimski: Z opowieści mojego taty Zenona wiem, że jako 4-latek biegałem zbierając piłeczki po sali gimnastycznej, w której ojciec z kolegami grali w tenisa stołowego. Ale ja mam przed oczami inny obraz, zima 1981 lub 1982 roku, czas ferii, a ja stoję przed domem z innym rówieśnikiem. Boisko zasypane śniegiem. Pusto. Nikogo nie było też na górce, z której zjeżdżaliśmy sankami. Udaliśmy się więc do pobliskiej szkolnej sali, gdzie w ping-ponga grali starsi koledzy. Z zafascynowaniem patrzyłem, jak dobrze im szło, spodobał mi się ten dynamiczny sport. Postanowiłem, że sam spróbuję.
To były czasy, kiedy każdy chciał być Andrzejem Grubbą lub Leszkiem Kucharskim?
Zdecydowanie, bo Grubba i Kucharski byli gwiazdami polskiego sportu, naszymi idolami. Tenis stołowy był bardzo popularną dyscypliną, do tego dostępną w każdym zakątku kraju. Oczywiście sprzęt dobrej jakości nie był osiągalny, więc korzystało się z tego, co było, tj. słabej jakości rakietek, ciężkich piłeczek czechosłowackiej produkcji, Sheldy były luksusem, stołów Orkanów i Tajfunów itd. Nikt nie narzekał. W szkole w Lipce nauczycielem wychowania fizycznego był Józef Paleń, który prowadził też zajęcia pozalekcyjne, tzw. SKS. Mieliśmy 6 stołów, a chętnych było tak wielu, że żeby pograć, trzeba było czekać w kolejce.
ZOBACZ WIDEO: Wysłał SMS. On przewidział zwycięstwo Polaków
Oczami wyobraźni widział pan siebie na podium wielkich turniejów międzynarodowych?
W ogóle o tym nie myślałem. Ogromnym przeżyciem był awans na zawody wojewódzkie w Pile. Wtedy zetknąłem się z zawodnikami z innych miejscowości i okazało się, że całkiem dobrze sobie radzę. Jako pingpongista z rocznika 1975 potrafiłem wygrywać z rywalami starszymi o rok oraz 2 lata. Przełomem było zajęcie 2. miejsca w kwalifikacjach makroregionalnych turnieju o Puchar Przeglądu Sportowego. Rywalizowałem z chłopakami z województw: poznańskiego, szczecińskiego, gorzowskiego, koszalińskiego. Byłem w 2 klasie, kiedy awansowałem do turnieju finałowego, a tam zobaczyłem jaki poziom prezentują uczniowie 7-8 klas, czyli odpowiedników dzisiejszych kadetów. Ich umiejętności zrobiły na mnie wrażenie, różnica była ogromna.
Najważniejszym osiągnięciem indywidualnym było wicemistrzostwo Polski seniorów w 1997 roku. Jak po tym sukcesie potoczyła się pana kariera?
Miałem 22 lata, a od ważnego działacza PZTS usłyszałem, że jestem za stary na reprezentacyjną karierę seniorską. Najgorsze było to, że w to uwierzyłem. Czołówka kraju była silna np.: Lucjan Błaszczyk, Piotr Skierski, Tomasz Krzeszewski. Wyjechałem szukać szczęścia do Niemiec, ale to chyba był błąd. Przez długi czas nie miałem pomysłu jak trenować, żeby rozwijać swoją grę.
To dlatego dość wcześnie postanowiłeś, że zostanie pan trenerem?
Za sprawą trenera Jerzego Grycana zobaczyłem, jak może wyglądać rozumienie tenisa stołowego już jako uczestnik zgrupowań kadry narodowej kadetów. Z czymś takim wcześniej się nie spotkałem. Pokazał znaczenie odpowiedniej techniki, czyli struktury ruchu, jakie znaczenie mają serwisy krótkie, szybkie, jaki wpływ na grę mają różne rotacje piłeczki. Grycan wszystko wyjaśniał i prezentował, m.in. techniki odbioru, ataku, jak poruszać się na nogach, umiejętnie stawiać stopy. To była głębia rozumienia naszego sportu na dużo wyższym poziomie.
Wspólnie z trenerem analizowaliśmy mecze z udziałem Waldnera, Perssona, Grubby, Kucharskiego oraz Chińczyków. Całej światowej czołówki. Uczyliśmy się identyfikować to, co trenujemy. To było pasjonujące zajęcie i tak jest do dziś. Zdałem sobie sprawę, że potrzebujemy większej liczby świetnie wyszkolonych trenerów, bo oni później przekażą swoją wiedzę w klubach. Widoczne gołym okiem było też to, że ktoś po awansie do kadry miał szansę na szybki, znaczący rozwój, a inni takiej możliwości nie mieli. Kiedy dobiegałem 30. roku życia pomyślałem, że jeśli się będę intensywnie uczył trenerskiego fachu, to mogę osiągnąć wysoki poziom w tym zawodzie.
Kiedy zaczął pan pracę w roli szkoleniowca?
Od 1989 roku związany byłem z ZKS Drzonków, a jako pierwszy opiekę nad grupą zawodników powierzył mi trener Józef Jagiełowicz. Miałem poprowadzić obóz kondycyjny w Karkonoszach. Sumiennie przygotowałem wszystkie treningi, ćwiczenia, zaplanowałem wyjścia w góry, biegi, trening siły itd. W 1999 roku wróciłem do Drzonkowa po krótkim pobycie w Niemczech, aby wzmocnić drużynę superligi oraz pomóc trenerowi Jagiełowiczowi w prowadzeniu zdolnej grupy juniorów, w składzie m.in. z Danielem Górakiem, Krzyśkiem Stamirowskim, Jackiem Nowokuńskim i innymi.
W 2001 roku Górak został podwójnym mistrzem Europy juniorów. Dobrze pamiętam, jak Daniel nie lubił na początku treningu fizycznego, na wszelkie sposoby chciał go uniknąć. Na szczęście zmienił zdanie. To ważne, żeby mieć szybkość, siłę i wytrzymałość, aby wytrzymać trudy takich imprez jak ME składające się z turniejów drużynowego i indywidualnego. Po 2-3 latach zostałem trenerem kadry wojewódzkiej młodzików i kadetów. Natomiast w Grodzisku Mazowieckim jestem od 14 lat.
Jest pan przewodniczącym Rady Trenerów działającej przy PZTS. Jakie są najważniejsze cele?
Zależy nam, aby systematycznie rozwijać system szkolenia w Polsce, który składa się z wielu elementów. Chcemy wspierać rozwój wiedzy o tym, jak się szkoli na światowym poziomie. Chodzi o to, aby nasz system szkolenia był oparty na badaniach naukowych. Gigantyczną pracę wykonał w tym zakresie Jerzy Grycan, który przeanalizował grę czołówki świata od 1970 roku, aż do dziś. Z tej pracy wynikają bardzo ciekawe wnioski.
Chcemy rozwijać też kulturę opartą na wzajemnym szacunku i współpracy. Potrzebujemy poprawić umiejętność rozmawiania ze sobą w taki sposób, żeby rozwiązywać pilne problemy, a nie tworzyć dodatkowe. Pomaga w tym dobra współpraca z Zarządem PZTS, który bierze pod uwagę opinię Rady Trenerów podejmując kluczowe decyzje w sprawie kształtowania systemu szkolenia. To ogromna zmiana, ponieważ wcześniej, przez wiele lat działacze-organizatorzy byli głusi na propozycje i uwagi środowiska trenerskiego.
Polacy zdobywają medale ME, MŚ kadetów i juniorów. Mamy utalentowaną młodzież i dobrych trenerów?
Od dekad w polskim tenisie stołowym jest ogromna liczba talentów. Wszystko zależy od warunków treningowych na co dzień i od tego jakie osoby nas otaczają, czy przy nich zdolni zawodnicy są w stanie dalej się rozwijać. Podam jeszcze raz przykład Drzonkowa, gdzie szkolili się m.in. Błaszczyk i Górak, ale też ośrodka w Gdańsku czy naszego klubu, gdzie można połączyć naukę i intensywny trening.
Jeśli wszystko jest na miejscu np.: szkoła, internat, sala treningowa, stołówka i można trenować 25-30 godzin tygodniowo, to szybko można zdobyć przewagę nad tymi, co ćwiczą o połowę mniej. Myślę, że wiedza trenerska w naszym kraju też znacząco się pogłębia. W szkolenia trenerów zaangażowani są, poza autorem programu Jerzym Grycanem, członkowie Rady Trenerów Ziemowit Bańkosz i Lucjan Błaszczyk, trener kadry narodowej Tomasz Krzeszewski i dyrektor sportowy PZTS Stefan Dryszel. Ja również dołączam często do tej ekipy. To świadczy o tym, że zespołowo się mobilizujemy i tworzymy nową jakość.
Jak sprawić, aby Polacy byli wśród najlepszych w seniorach?
Wysokiej jakości proces treningowy musi być party o doskonalenie w czterech podstawowych aspektach: taktyki, techniki, przygotowania motorycznego oraz kształtowania odporności psychicznej. Do tego podglądanie, monitorowanie tego, jak pracują w innych krajach. Szukamy rozwiązań u najlepszych. Trener Grycan studiuje systemy szkolenia w Chinach, Japonii, Korei Południowej, na Tajwanie oraz we Francji, Szwecji, Niemczech. Przeanalizował ponad 40.000 tysięcy akcji i wyciągnął bardzo praktyczne wnioski, w jaki sposób wygrywane są mecze we współczesnym tenisie stołowym i konkretnym stylu gry.
To powoduje, że coraz więcej wiemy, jak zaplanować trening danemu zawodnikowi, jakie ma ćwiczyć pojedyncze uderzenia oraz ich kombinacje, które są kluczowe, by osiągnąć światowy poziom. Dużą uwagę zwracamy na trening fizyczny, rozumiejąc konsekwencje wprowadzenia do gry cięższej, 40-milimetrowej piłeczki plastikowej w odniesieniu do jej poprzedniczki, 38-milimetrowej celuloidowej. Tę cięższą piłkę jest trudniej potrzeć, nadać jej rotację np. podczas serwowania, przebijania czy też technik topspinowych. W tych atakach potrzebna jest większa moc, aby piłka nabrała odpowiedniej szybkości, rotacji, paraboli.
Pana 16-letni syn Miłosz jest wicemistrzem świata kadetów, medalistą MP seniorów, w tym sezonie niepokonanym w superlidze. Na jakim poziomie dziś on gra?
Miłosz jest w europejskiej czołówce juniorskiej i krajowej seniorskiej. Posiada wiele silnych stron, m.in. różnorodny serwis, groźny obustronny atak, bardzo dobry zmysł taktyczny, jest odważny, potrafi zagrać niespodziewanie, więc jest nieprzewidywalny dla przeciwników. Ogląda mnóstwo meczów z udziałem nawet zawodników, o których ja nie słyszałem. Wie, jak z nimi grać, w jaki sposób oni serwują, odbierają serwis, atakują itd. Dzięki temu bez wskazówek trenerów wiedziałby jak sobie poradzić, ale oczywiście rolą szkoleniowców jest wzbogacenie wiedzy.
Kilka lat temu Lucjan Błaszczyk mi powiedział: "Ty to masz dobrze, jak nie wiesz, jak z kim grać, to zawsze możesz spytać Miłosza". Miłosz ma też co poprawić. Mierzy 186 cm i jeszcze rośnie, co powoduje, że musi dużą uwagę poświęcić szybkości, koordynacji, zwinności, pracy nóg. Z innych kwestii, znacząco trzeba poprawić atak trzeciej piłki. To znów związane jest z pracą nóg szybkimi małymi krokami, które stabilizują jego postawę gotowości. Chciałbym, aby Miłosz poprawił też umiejętność wykorzystania siły przylatującej piłki grając blok i kontratak.
Widzi pan Miłosza za kilkanaście lat na podium igrzysk olimpijskich?
Realizując program treningowy, za kilka, kilkanaście miesięcy będzie mógł dokonać kolejnego skoku jakościowego w swojej grze. Najważniejsze, że ma dużą ochotę do pracy, wysoką motywację i mobilizację. Jest młodym sportowcem, wszystko przed nim. Potrafię sobie wyobrazić, że za kilka lat Miłosz wraz z kolegami tworzą silną Kadrę Narodową, walczącą o złoto mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich.
Nie byłoby to możliwe bez długoletniej pomocy Dariusza Szumachera, prezesa PZTS i Dartomu Bogorii.
Myślę że mamy w Grodzisku ogromne szczęście, że Dariusz Szumacher, który jest prężnym przedsiębiorcą z branży logistycznej, zdecydował się zaangażować w rozwój tenisa stołowego w naszym mieście. Pomagają mu w tym inni biznesmeni: Stanisław Kuracki i Krzysztof Socha oraz radca prawny Dariusz Łysuniak. Prezes Szumacher jest tytanem pracy, nie wiem z czego bierze tyle energii do działania. Bardzo się angażuje w działania klubu i tego samego oczekuje od wszystkich uczestników: trenerów i zawodników. Stworzył nam świetne warunki do pracy, a to dla nas ogromna szansa.
Jak przełamać hegemonię Chińczyków? To w ogóle możliwe?
Oczywiście, dokonali tego Szwedzi na przełomie lat 80. i 90. Postawili sobie za cel pokonanie Chińczyków, pomimo fatalnych nastrojów w Europie, braku wiary. Andrzej Grubba mawiał w tym czasie, że Chińczyków nie da się ograć. Po latach, realizując film "Wyczyn" Szwedzi zaczęli od tych słów Grubby... Postanowili, że oni pokonają Chińczyków, pomimo tej powszechnej niewiary. Jeździli do nich, podglądali jak pracują, nauczyli się od nich nieznanej wtedy w Europie metody treningu na wiele piłek oraz ćwiczeń bloku i kontrataku. Efekt? Po dekadzie pracy i niepowodzeń w finale DMŚ w 1989 roku Szwecja wygrała z Chinami 5:0, a złotymi medalistami w singlu zostali Waldner dwukrotnie oraz Persson raz.
Szwedzi pokazali, że można osiągnąć założony cel.
I to jest budujące. Ale jeśli nie uda się być nr 1 na świecie, to i tak warto pracować, uczyć się, stale doskonalić i przeżyć wspaniałą życiową przygodę. Szwedzi pokazali, że wszystko jest do zrealizowania, ale potrzebny jest zespół ludzi, bo w pojedynkę nic się nie zrobi. Naiwnością jest myślenie, że ojciec poprowadzi syna do mistrzostwa olimpijskiego. Mamy w Polsce coraz lepsze warunki treningowe, mamy zawodników, szkoleniowców i zaangażowanych działaczy-organizatorów.
Potrzebne jest cały czas wsparcie organizacyjne i finansowe. Wierzę w sukces dzięki mądrej i ciężkiej pracy. Kiedy sam byłem zawodnikiem Kadry Narodowej Juniorów ówczesny trener Jerzy Grycan wyznaczał takie wysokie cele. I co się wydarzyło? 20-letni Lucek Błaszczyk podczas MŚ rozgrywanych w 1995 roku w Chinach ograł faworyta turnieju Ma Wenge i doszedł do ćwierćfinału. To się stało zaledwie kilka lat po intensywnej i ambitnej pracy w naszej reprezentacji prowadzonej przez Grycana. Lucek osiągnął światowy poziom, wygrywał z najlepszymi.
Jakie są pana marzenia dotyczące Dartomu Bogorii Grodzisk Mazowiecki?
Mamy takie, nasze wspólne, wszystkich zaangażowanych w pracę w Grodzisku Mazowieckim osób - zwycięstwo w Europejskiej Lidze Mistrzów naszymi wychowankami. W tej edycji tych rozgrywek jednym z faworytów jest zespół z Ulm składający się z trzech zawodników z miejsc 1-10 rankingu światowego. To pokazuje, jak wysoko zawieszona jest poprzeczka.
Czytaj także:
- Specjalnie dla niej utworzono żeńską drużynę
- Specjalizacja kluczem do sukcesów w tenisie stołowym niepełnosprawnych