Leszek Kucharski połączył tenis stołowy z e-sportem. Na emeryturę się nie wybiera

Materiały prasowe / PZTS / Leszek Kucharski
Materiały prasowe / PZTS / Leszek Kucharski

W trakcie kariery był deblowym partnerem Andrzeja Grubby. Stworzyli kapitalny duet, znany w całej Polsce. Leszek Kucharski wciąż mocno związany jest z tenisem stołowym, który połączył z... e-sportem.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Czym dziś zajmuje się Leszek Kucharski, legenda polskiego tenisa stołowego, partner deblowy Andrzeja Grubby, medalista mistrzostw świata i Europy?

Leszek Kucharski: Cały czas jestem związany z tenisem stołowym poprzez akademię i fundację swojego imienia. Organizuję obozy pingpongowe oraz gamingowo-sportowe dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Jeżdżę też do Szwecji, gdzie współprowadzę i dbam o rozwój jednego z tamtejszych reprezentacyjnych kadetów. W tym roku byłem już pięć razy u niego w Goeteborgu. Moja córka od wielu lat mieszka w Malmoe, więc dla mnie Szwecja jest drugim krajem, po Polsce. A co więcej? W tenisa stołowego gra mój najmłodszy syn Maciej. Od nowego sezonu będzie występował w Rumi, łącząc ping-pong ze studiami.

Gdzie i kiedy można trenować pod pańskim okiem?

Wakacyjne obozy organizuję od kilku lat w Lidzbarku Warmińskim i Górowie Iławeckim w województwie warmińsko-mazurskim. Tutaj znalazłem bardzo dobre warunki do pracy, odpowiedni klimat i przychylność władz samorządowych. Zapraszam i na obozy typowo pingpongowe, jak i dla pasjonatów e-sportu. Wraz ze świetną kadrą trenersko-instruktorską realizujemy ciekawy program, zawierający nie tylko treningi przy stole tenisowym czy komputerze, ale także ćwiczymy inne dyscypliny sportowe, jeździmy na wycieczki itd. Historia moich zgrupowań liczy prawie 20 lat, zaczynałem od Olecka, potem była Wiśniowa Góra koło Łodzi i Gdańsk.

ZOBACZ WIDEO: Dyrektor KSW o gali w Kielcach i hicie "Pudzian" - Chalidow. Kaczmarczyk wbija szpilki Śmiełowskiemu

Każdy uczestnik może liczyć na choć kilka minut treningu z gwiazdą lat 80.?

Staram się być na każdym treningu, porozmawiać, podpowiedzieć, potrenować. Czasem wystarczy spojrzenie albo kilka słów, by komuś pomóc. Cieszę się, że z moich rad korzystają i najmłodsi grający, i weterani. Przyjeżdżają zarówno Polacy, jak i obcokrajowcy, na przykład z Anglii, Walii, Szwecji, Finlandii itd. W poprzednim roku zainteresowanie obozami było bardzo duże, w tym sezonie nieco spadło.

Najbardziej utalentowane dzieciaki później zasilają reprezentację Polski?

Mam satysfakcję, że przez kilka lat w wakacyjnych obozach uczestniczyli m.in. Natalia Bogdanowicz i Artur Gromek, podopieczni Zbyszka Pietkiewicza z Warmii Lidzbark Warmiński. Oboje zostali bohaterami niedawnych mistrzostw Europy kadetów w Belgradzie. Natalia zdobyła aż 4 medale, w tym złote w mikście z Arturem oraz deblu z Rumunką Rosu. Świetnie zostali przygotowani przez trenera Pietkiewicza, ale i ja dołożyłem cegiełkę do ich sukcesów.

Oboje są utalentowani, pracowici, chcą się uczyć. W ogóle tenis stołowy to ciężki kawałek chleba, trzeba być niesamowicie wytrwałym i cierpliwym. Talentów nie brakuje, trzeba je wyłowić i pokierować. Widzę lukę w naszym krajowym szkoleniu centralnym w wieku 8-11 lat. Profesjonalne szkolenie trzeba zaczynać jak najwcześniej, mam pomysł i wiem, jak to robić. Liczyłem na współpracę w tym zakresie z Polskim Związkiem Tenisa Stołowego. Talentów mamy mnóstwo, przyjeżdżali do mnie też inni kadrowicze, np. Rafał Formela, Mateusz Sakowicz.

Leszek Kucharski z podopiecznymi (fot. PZTS)
Leszek Kucharski z podopiecznymi (fot. PZTS)

W ciągu roku prowadzi pan też zagraniczne treningi, seminaria?

Tak jak wspomniałem, jeżdżę głównie do Szwecji. Pięć obozów po 10 dni to łącznie 7 tygodni pracy indywidualnej, która przyniesie efekty. Kiedyś pracowałem też z seniorskimi reprezentacjami Indii oraz Azerbejdżanu, lecz wyjazdy poza Europę mają swoją specyfikę...

W Indiach byłem krótko, niecały rok, a to za mało, by wdrożyć autorski program pracy w tak olbrzymim kraju. W Azerbejdżanie trafiłem z kolei na niski poziom zawodników. Pracowałem tam dłużej, dwa lata, ale tylko ostatnie pół roku byłem na miejscu. W pewnym momencie władze tamtejszego tenisa stołowego uznały, że potrzebują Chińczyków i wkrótce to osoby z tego państwa stanowiły o coraz większej sile azerskiego ping-ponga. Między innymi Khinhang Yu został wicemistrzem Europy juniorów, a potem, w sezonie 2019/2020 grał w barwach Gdańska w polskiej superlidze.

Niedawno skończył pan 63 lat, ale wciąż imponuje sylwetką i zaangażowaniem. Kluby jeszcze o pana pytają?

Już po 60. urodzinach grałem w czwartej lidze w swoim klubie, tj. Fundacji Leszka Kucharskiego. Przegrałem tylko jeden pojedynek. Z kolei 3-4 lata temu występowałem w drużynie z Sierakowic na poziomie 3-ligowym i wtedy byłem niepokonany. Zapytania jeszcze pojawiają się, moje nazwisko wciąż sporo znaczy i to cieszy, ale ja praktycznie nie trenuję. Skupiam się na moich obozowiczach.

Poprzednie pytanie nie było z gatunku science fiction, bowiem w europejskim ping-pongu wciąż aktywni są dawni mistrzowie.

Oczywiście, a najlepszym przykładem są Czesi, 62-letni Jindrich Pansky i 70-letni Milan Orlowski. Pamiętam do dziś wygrany półfinał z Panskym w mistrzostwach Europy juniorów w 1977 roku.

W zawodowym tenisie stołowym wciąż świetnie radzi sobie licząca 59 lat Ni Xia Lian z Luksemburga. To fenomen?

Odnosiła wspaniałe sukcesy z kadrą z Chin, w pierwszej połowie lat 80. dwa razy była mistrzynią świata. Jest niesamowicie wytrenowana, a poza tym ma taki styl gry, który nie wymaga ogromnej siły w każdym uderzeniu. To trochę jak z Andrzejem Grubbą, który wkładał połowę mojej mocy.

Kilka dni temu minęło 17 lat od śmierci Andrzeja Grubby. Stworzyliście duet, który rozsławiał polski tenis stołowy i cały sport.

Gra w ping-ponga sprawiała nam wielką radość, to był nasz zawód i hobby. Oczywiście mieliśmy też mnóstwo szczęścia. Nie zostaliśmy mistrzami olimpijskimi, nie byliśmy też mistrzami świata, a czuliśmy, że jesteśmy bardzo popularni, że ludzie chcą nas oglądać w akcji. W telewizji były tylko dwa kanały, a na dwójce transmitowano na żywo mecze superligi. W halach było po kilka tysięcy kibiców i mnóstwo przed telewizorami. Co ja mówię, jakie mnóstwo, wszyscy pozostali oglądali w tv. To już nie wróci.

Tenis stołowy należał do najpopularniejszych dyscyplin, a na superligę czekano jak niegdyś na piłkarską Ligę Mistrzów?

Wystarczy przypomnieć, że w 1984 roku Andrzej Grubba wygrał plebiscyt Przeglądu Sportowego na najpopularniejszego sportowca. W kolejnym roku był 2. A ja byłem najwyżej 11., czyli też wysoko. Z kolei wspomniane spotkania w superlidze, bez względu na to, czy o medal, czy o utrzymanie, ściągały na trybuny komplet publiczności. Wspaniale grało się m.in. w Katowicach, Poznaniu, Olsztynie, Łodzi i wielu innych miejscach.

Wycisnął pan maksa ze swojej kariery?

Wiele zawdzięczam mamie Magdalenie, która będąc ze mną w ciąży zdobyła mistrzostwo Polski. To ona mnie uczyła i ukształtowała jako zawodnika. Wyciągnęła też Andrzeja Grubbę z małej miejscowości. Drugą osobą, której najwięcej zawdzięczam, była Barbara Kowalska. A my, z Andrzejem, byliśmy samorodkami, jak również amatorami w porównaniu do wielu zagranicznych rywali. Na pewno brakuje złotych medali z największych imprez. Z czasem wiele rzeczy się poprawiło, a ja miałem przyjemność jako trener prowadzić wszystkie reprezentacje Polski, kobiet i mężczyzn.

Czytaj także:
Słodko-gorzki sezon czołowego pingpongisty. Sukcesy "pomieszane" z problemami zdrowotnymi
Rywale nie wierzyli, że jest niepełnosprawny. Wśród zdrowych też był najlepszy

Źródło artykułu: