Wyjście do klatki to nic w porównaniu z Calcio Storico - wywiad z Michałem Wlazło i Andrzejem Kulikiem

Michał Wlazło i Andrzej Kulik jako jedyni Polacy wzięli udział w rozgrywkach Calcio Storico we Florencji. W wywiadzie opowiadają oni o kulisach najniebezpieczniejszej gry na świecie.

W tym artykule dowiesz się o:

W Calcio Storico niemal wszystkie ruchy są dozwolone. W gruncie rzeczy, poza bijatyką, w grę wchodzi zdobywanie punktów. Dla Włochów to coś więcej niż tylko sport. Do rozgrywek przygotowują się przez cały rok. Biorą w nich udział cztery drużyny. Każda z nich pochodzi z innej części Florencji. Jest podział na: białych, niebieskich, czerwonych i zielonych. 24 czerwca odbywa się finał na placu Świętego Krzyża.

Waldemar Ossowski: Jakie barwy reprezentowaliście w tym roku?

Michał Wlazło: Nas zaprosiła akurat drużyna zielona. W tym roku pojechaliśmy na finał, bo mieliśmy w okresie półfinałów walki zawodowe i nie zdążyliśmy. Nasza drużyna jednak wygrała półfinał z czerwonymi.
[ad=rectangle]
Skąd podział we Florencji na cztery drużyny?

Andrzej Kulik:Te cztery kolory drużyn biorą się od czterech głównych kościołów we Florencji. Nasz był San Giovanni, przeciwników Santo Spirito - Ducha Świętego. Jest to bardzo długa tradycja, zakorzeniona we włoskiej kulturze od XVI wieku. Kiedyś to było bardziej brutalne. Co ciekawe, nawet sam papież brał w tym udział (śmiech).

Kto bierze udział w rozgrywkach? 

M.W.: W każdym campie jest po siedemdziesiąt osób trenujących, każdy trenuje coś innego - muay thai, zapasy, kickboxing. Oprócz tego spotykają się oni też dwa razy w tygodniu i ćwiczą to Calcio Storico, przygotowując się przez cały rok do tego jednego występu. Ich marzeniem jest wygrana w tych rozgrywkach, a sam występ przed dużą publicznością wielkim wydarzeniem. My może tego do końca nie rozumiemy, ale dla nich to jest tradycja.

Chyba jeszcze nigdy tyle razy celnie nie trafiłem co podczas tych 50 minut ;)

Posted by Michał Wlazło on 27 czerwca 2015

Można powiedzieć, że to dla nich sport narodowy?

A.K.: Tak, ludzie, którzy w to grają są traktowani z dużym poważaniem, jak bohaterowie Florencji, współcześni gladiatorzy. Dzień przed meczem trener wyczytuje tych, którzy wezmą udział w meczu. Dla każdego z wyczytanych jest wielkim honorem wystąpić w spotkaniu. Oni za to pieniędzy nie dostają, a wiadomo, że wkładają trud w przygotowania. Arena jest zawsze pełna. Bilety rozchodzą się w pół godziny po wyjściu do sprzedaży. Kibice zza granicy zjeżdżają do Florencji.

Co dzieje się w sam dzień meczu?

M.W.: Około 500 osób ubranych w stroje z epoki przechodzi przez Florencję. W meczu finałowym parada nie doszła do skutku, gdyż policja nie dałaby rady zabezpieczyć pochodu ze względu na zbyt duże zainteresowanie. Ludzie próbowali się dostać na arenę różnymi sposobami. Tłok niesamowity. Adrenalina była wysoka. Jadąc autobusem widziało się tych skandujących ludzi i robiło to wielkie wrażenie. Atmosfera przed meczem taka jak przed wojną. Gramy 27 na 27 osób. Dwie drużyny stoją w linii i idą na siebie, zaczyna się jazda.

Gdzie wy byliście rozstawieni?

M.W.: My zostaliśmy zaproszenia do pierwszej linii, czyli po to, aby się bić. Piłki nie mieliśmy w ogóle widzieć (śmiech). Jednym słowem mieliśmy nokautować, żeby osłabiać drużynę przeciwną, nasi piłkarze mieli pole do zdobywania punktów, bo o to tak na prawdę w tym wszystkim chodzi. Najważniejsza jest piłka i wrzucenie jej w bramkę przeciwnika. Nie jest to jednak takie proste, bo zawodnika z piłką także wolno atakować.

Haha ah te włoskie jedzenie ;) zdjęcie jak przed zawodami strongman ;) nie to tylko koszulka się tak ulozyla;) Verdi San Giovanni

Posted by Michał Wlazło on 28 czerwca 2015

A co z ochraniaczami, rękawicami?

A.K.: Bijemy się bez rękawic, czyli nie ma żadnych ochraniaczy, są tylko piłkarskie na nogi. Po zdobytym punkcie następuje zmiana połów, podczas której należy uważać, by nie dać się znokautować. Sam mecz trwa 50 minut. Nie ma żadnych przerw. Można podbiec sobie do sanitariusza po wodę. Normalnie bijemy się, obalamy. Można się szarpać, walczyć w zapasach, MMA, K-1 - wszystko tak na prawdę jest dozwolone.

Dosłownie wszystkie ruchy dozwolone?

M.W.: W tym roku trochę to ucywilizowali, bo chcą wyjść na świat i by telewizja to pokazywała. W tamtym roku można było jeszcze bić się dwóch na jednego, trzech na jednego, z boku, z tyłu, robić tak na prawdę cokolwiek. W tym roku tylko jeden na jeden można było się bić oraz obalać, ale już bez zadawania ciosów.

Dla ciebie Andrzej mecz chyba zakończył się przedwcześnie? (śmiech)

A.K.: Pod koniec meczu dostałem czerwoną kartkę, trochę z frustracji, bo nikt nie chciał się z nami bić. Tylko na początku kilku spróbowało, ale później już mało kto chciał się z nami konfrontować. Sami musieliśmy szukać sobie przeciwników, biegaliśmy z boku na bok, by ktoś chciał się z nami bić.

Jak określicie "powojenny obraz" po Calcio Storico?

M.W.: Jest to strasznie niebezpieczny sport. Szczeki, ręce, łuki brwiowe połamane. To nie jest tak jak w filmach z Jamesem Bondem, że zadaje się tyle ciosów i nic nikomu nie jest (śmiech). Jeden cios i już coś jest złamane. Trafiłem jednego zawodnika dwa razy sierpem to miał dziurę w policzku i padł. Tu po jednym dobrym ciosie wbiegają sanitariusze i znoszą zawodników. Jest tylko taka opcja, że jak się czuję ktoś na siłach, to może wrócić na boisko.

Jak porównacie Calcio Storico do MMA czy innych sportów walki?

M.W.: Jest to według nas najniebezpieczniejsza gra świata. Myślę, że wyjście do klatki to nic w porównaniu z Calcio Storico. Jest to adrenalina, o której nie da się opowiedzieć, trzeba spróbować.

Jak wy znaleźliście się w tych rozgrywkach?

M.W.: Dostaliśmy od Włochów zaproszenie po wstępie w Fight Footballu. Tylko dwie osoby spoza Florencji mogą wziąć udział w turnieju. Czyli jesteśmy pierwszymi i zarazem ostatnimi Polakami, którzy wzięli w tym udział, bo tylko zarejestrowani zawodnicy mogą w to grać, a my byliśmy już tam rok temu.

Jak wyglądała sprawa od strony badań, opieki nad zawodnikami?

A.K.: Przed meczem przeszliśmy pełne badania. Co ciekawe, w tym roku wywoływali osoby, które były sprawdzane na doping. Po meczu można normalnie pójść do szpitala. Zawodnicy mają pełne ubezpieczenie we Włoszech.

Waszym zdaniem to "ustawka" czy sport?

M.W.: To jest zrobione na bardzo profesjonalnym poziomie. Nie jest to jakaś "ustawka", jak większość osób to postrzega.

A.K.: To jest ich sport narodowy, więc oni bardzo poważnie do tego podchodzą.

#dziejesiewsporcie: Diego Costa pod ostrzałem internautów

Źródło: sport.wp.pl

Komentarze (0)