To miały być niezapomniane święta Bożego Narodzenia. Millerowie spędzali je w Montanie, w rodzinnych stronach matki - Debbie. Kobiecie towarzyszyły jej dzieci: Cody i Catie. Wszyscy cieszyli się, że przez kilka dni będą mogli odpocząć we wspólnym gronie.
Cody Miller - pływak z Indiana University - od wielu miesięcy intensywnie przygotowywał się do amerykańskich kwalifikacji olimpijskich. Wziął tydzień urlopu, by spędzić czas z bliskimi. 25 grudnia 2015 r. grał z mamą i siostrą w karty. - To był jeden z najwspanialszych dni - wspominała Catie. Nagle zadzwonił telefon mamy.
Telefon, który zmienił wszystko
Numer pochodził z okolic San Diego. Debbie Miller nie odebrała, pozwalając by dzwoniący zostawił wiadomość. Okazało się, że był to detektyw policji, który prosił o kontakt. Mówił, że to pilne. - Mamo, zostaw to. Pewnie ojca aresztowali i teraz prosi, by go z tego wyciągnąć - miał powiedzieć pływak. Ojciec zawodnika, Craig Miller, kilka lat wcześniej odszedł od rodziny. Był uzależniony od alkoholu i leków.
Matce sprawa nie dawała jednak spokoju. Cody w końcu uległ jej namowom i oddzwonił na podany numer. Za moment usłyszał tragiczną wiadomość. Craig Miller został znaleziony martwy na jednej z ulic Ocean Beach, dzielnicy San Diego. Okazało się, że od dłuższego czasu był bezdomnym. Przyczyną zgonu było przypadkowe przedawkowanie alkoholu i leków. Miał 59 lat.
Świąteczny nastrój prysł w jednej sekundzie. - Mamę tę wiadomość załamała - przyznał amerykański pływak. Jego również mocno dotknęła, ale starał się tego nie pokazywać. Rozkleił się dopiero na drugi dzień, gdy odsłuchał automatyczną sekretarkę w swoim telefonie. Ojciec w grudniu kilka razy dzwonił do niego, zostawiał wiadomości. Syn unikał kontaktu, bo chciał skoncentrować się na sportowej rywalizacji (brał udział w "Duel in the Pool" - zawodach, w których pływacy z USA walczyli z reprezentacją Europy). - 26 grudnia odsłuchałem skrzynkę. Totalnie się załamałem. Ojciec brzmiał okropnie. To rozerwało moje serce - przyznał.
Dziennikarki skojarzyły fakty
Cody Miller zdecydował się opowiedzieć o rodzinnym dramacie w rozmowie z dziennikarzem Yahoo Sports Patem Fordem. Wcześniej nie mówił o tym publicznie. Być może świat zdołałby ukryć to przed światem, gdyby nie dwie dziennikarki z San Diego.
Vera Sanchez i Sunny Rey spacerowały po Santa Monica Avenue w świąteczny poranek, 25 grudnia 2015 r., gdy nagle ich uwagę zwrócił pewien bezdomny. Powtarzał: "mój przyjaciel nie żyje". Kobiety poszły z nim na Cable Street, gdzie przed wejściem do jednego z biur leżał nieżyjący już Craig Miller. Zawiadomiły policję, później zaś zainteresowały się losem denata. Zaczęły wypytywać o niego innych bezdomnych. Dowiedziały się, że mężczyzna chodził do biblioteki, gdzie w internecie śledził losy syna. Przeprowadziły dziennikarskie śledztwo, odkryły, że synem Craiga Millera był Cody Miller. Ten Cody Miller. W lipcu br. opowiedziały tę historię na portalu 10news.com. Pływaka dzieliły dwa tygodnie od startu na igrzyskach. Dziennikarkom nie udało się z nim porozmawiać.
24-latek wysłał jedynie krótką wiadomość tekstową gazecie "Las Vegas Review Journal". - Mój ojciec niestety przegrał z nałogiem. Był dobrym człowiekiem. Bardzo kochał wodę - napisał Cody. To właśnie dzięki ojcu - Craig Miller pochodził z Kanady, w młodości grał w niższej lidze hokejowej - chłopak zaraził się pasją do pływania.
NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., W JAKICH OKOLICZNOŚCIACH MILLER DOWIEDZIAŁ SIĘ O NAŁOGU OJCA I KIEDY WIDZIAŁ GO PO RAZ OSTATNI
[nextpage]Niechęć Cody'ego do opowiadania o rodzinnej tragedii wynikała najprawdopodobniej ze złych doświadczeń. Gdy w 2011 r. szykował się do mistrzostw uczelni (NCAA), dowiedział się o śmierci bliskiego przyjaciela, z którym pływał w jednym klubie. Jay Sirat został znaleziony martwy w garażu babci, powiesił się. Miller był tym tak wstrząśnięty, że zajął bardzo dalekie miejsca na 100 i 200 m stylem klasycznym.
Rok później, przed kwalifikacjami do Londynu, historia się powtórzyła. Inny z jego kolegów się zastrzelił. Cody starał się o tym nie myśleć, popłynął lepiej niż przed rokiem, ale wciąż poniżej swoich możliwości. Teraz, gdy całe Stany Zjednoczone zaczęły mówić o smutnej historii jego ojca, a on miał przed sobą imprezę życia, wolał się od tego odciąć. Przemówił dopiero kilka miesięcy po Rio.
Zamiast do pracy - po alkohol i do kasyna
Miller otworzył się przed dziennikarzem Yahoo Sports z najdrobniejszymi detalami. Wspominał, jak osiem lat temu ojciec wychodził z domu rodzinnego w Las Vegas. Mówił, że pojedzie autobusem do pracy. Rodzina zaczęła podejrzewać, że dzieje się coś złego. Z pieniędzmi było krucho, Craig Miller stracił samochód (za niespłacanie rat). Cały czas jednak uspokajał, że sytuacja jest pod kontrolą. Tego dnia Cody postanowił go śledzić. Poznał brutalną prawdę. Ojciec nie poszedł na przystanek autobusowy, lecz na stację benzynową. Tam zakupił alkohol, który przelał następnie do styropianowego kubka. Do środka włożył słomkę. Miało to wyglądać tak, jakby pił bezalkoholowy napój. Następnie zaś skierował się do kasyna. Syn podążył za nim. Gdy go zdemaskował, powiedział z wyrzutem: "Czyli to jest to, co robisz?".
Craig Miller nie zdołał wydusić z siebie ani słowa. Cody o wszystkim opowiedział matce. Ta nagle przejrzała na oczy. Zrozumiała, że przez lata była oszukiwana. Jej mąż do perfekcji opanował kłamstwo. Gdy żona wróciła kiedyś wcześniej do domu i zobaczyła, jak pije piwo, zapewniał ją, że dostał telefon z pracy z informacją o dniu wolnym. Później okazało się, że butelki z wódką, które znajdowały się w domu, były wypełnione... wodą. Craig wypił alkohol i starał się to zamaskować. Sięgał także po silne leki - m.in. valium i percocet.
Dla Debbie Miller był to wielki cios. Sama pracowała po kilkanaście godzin dziennie, by związać koniec z końcem, a i tak to się nie udawało. Craig niegdyś miał dobrą pracę w branży samochodowej, był menedżerem w firmie dealerskiej. W końcu jednak go zwolniono. Stracił nie tylko samochód. Rodzina musiała się wyprowadzić z domu w Las Vegas. Debbie zabrała wówczas dzieci, wynajęła mieszkanie w okolicy. Próbowała pomóc mężowi, o zerwanie z nałogiem prosili go Cody i Catie. Wszystko na nic.
Pewnego dnia Craig Miller oznajmił żonie, że dostał ofertę pracy w Seattle. Nie miał jednak pieniędzy na przelot, więc poprosił o nie Debbie. Ta się zgodziła. Od tego czasu kontakt ojca z rodziną praktycznie się urwał. Czasem tylko dzwonił - z różnych "dziwnych" numerów, najprawdopodobniej pożyczonych telefonów. Gdy syn pytał go, co robi, odpowiadał wymijająco. - Gdzie mieszkasz? - pytał Cody. - Pod gwiazdami - mówił ojciec. Spotkali się jeszcze tylko raz. W 2010 r. pływak ukończył szkołę (Palo Verde High School). Ojciec przyjechał z gratulacjami, prawdopodobnie zdołał zarobić na bilet autobusowy. Od tej pory już się nie widzieli.
Najszczęśliwszy brązowy medalista na świecie
Cody Miller musiał się odciąć od wszystkich złych doświadczeń, by spełnić swoje marzenia. W kwalifikacjach olimpijskich zajął drugie miejsce na 100 m stylem klasycznym, za odwiecznym rywalem Kevinem Cordesem. Dzięki temu zapewnił sobie przepustkę na igrzyska. 8 sierpnia br. przyszedł czas na realizację drugiej części planu.
NA TRZECIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., DLACZEGO CODY MILLER BYŁ W DZIECIŃSTWIE WYŚMIEWANY PRZEZ RÓWIEŚNIKÓW I CO ZROBIŁ PO ZDOBYCIU DWÓCH MEDALI W RIO
[nextpage]Zawodnik Indiana University marzył o medalu, ale konkurencję miał wyjątkowo silną. Poza zasięgiem był Brytyjczyk Adam Peaty, który na 100 m "żabką" jest dla rywali niczym człowiek z innej planety. Miller musiał się także zmierzyć ze wspomnianym Cordesem i reprezentantem RPA, Cameronem van der Burghem. Finał był niezwykle pasjonujący.
Peaty potwierdził, że stanowi dla reszty "inną ligę". Wygrał, bijąc rekord świata (57,13 s). Drugi przypłynął van der Burgh. Na półmetku trzeci był Cordes. Jednak na drugiej "pięćdziesiątce" Miller przyspieszył, zdołał wyprzedzić rodaka o 0,35 s i zapewnić sobie miejsce na podium. Zdobył upragniony medal, a przy okazji pobił rekord USA (58,87 s). Kamery pokazywały świętującego Peaty'ego, ale na torze obok Miller wręcz eksplodował z radości. Wrzeszczał "yes, yes yes!", patrząc na tablicę wyników.
- Był najszczęśliwszym brązowym medalistą w Rio, bo przeżył jeden z najsmutniejszych momentów, jakie 24-letni mężczyzna może znieść - pisały amerykańskie media, wspominając rodzinną tragedię pływaka.
Dziura w klatce
Krajowy rywal Cody'ego, Cordes, w finale był czwarty. To oznaczało, że Miller stanie przed jeszcze jedną szansą na zdobycie medalu - w sztafecie 4x100 m stylem zmiennym. Była to ostatnia konkurencja pływacka na igrzyskach w Rio, a zarazem pożegnalny wyścig z udziałem legendarnego Michaela Phelpsa. Miller płynący na drugiej zmianie wprawdzie stracił prowadzenie na rzecz Brytyjczyków (wyprzedził go fenomenalny Peaty), ale Phelps i Nathan Adrian zrobili swoje. Amerykanie zwyciężyli, 24-latek mógł cieszyć się z tytułu mistrza olimpijskiego.
Po sukcesie w Rio zrobił sobie tatuaż - olimpijskie kółka. - To jedyny tatuaż, jaki kiedykolwiek chciałem. Prawdopodobnie jedyny, jaki będę mieć. Kiedy patrzę na niego, nie myślę o igrzyskach albo o medalach. Myślę o tych 15 latach - tyle zajęło mi, by się tam dostać. Jestem dumny - podkreślił w rozmowie z Yahoo Sports.
Droga Millera na szczyt była niezwykle wyboista. I nie chodzi tu tylko o trudne relacje z ojcem-alkoholikiem. Pływak urodził się ze zdeformowaną klatką piersiową (nazywana jest "lejkowatą"), polega na zapadnięciu się mostka. - Wygląda to tak, że mam wielką dziurę w klatce - przyznaje. Koledzy w dzieciństwie się z niego śmiali. Deformacja klatki może skutkować zmniejszeniem pojemności płuc, ale w przypadku Cody'ego tak się nie stało. Regularne treningi pływackie mu pomogły, nie musiał poddawać się operacji.
Mistrz olimpijski z Rio planuje wkrótce założyć rodzinę. W listopadzie ubiegłego roku oświadczył się Ali DeWitt, trenerce pływania w jednej ze szkół średnich.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: awantura na meczu z Kasperczakiem! Trener wkroczył na murawę