W poniedziałek wieczorem arabskie media podały szokującą informację o tragicznym wypadku podczas treningu brazylijskiego klubu Barbarense. W trakcie zajęć Wesley Lopes da Silva miał dostać ataku serca, który - pomimo interwencji lekarzy - doprowadził do jego śmierci.
Wstrząsająca informacja zaczęła obiegać światowe media, a pod adresem rodziny byłego zawodnika m.in. FC Vaslui, Deportivo Alaves, Grasshoppers Zurych czy Al Hilal (Arabia Saudyjska) płynęły kondolencje.
Sad to hear ex-#alhilal player Wesley Lopes passed away after suffering from heart attack during training. #الهلال pic.twitter.com/WbrYEenTIT
— Footynions (@footynions) 22 sierpnia 2016
Sprawa wydawała się jednak dość podejrzana z jednego powodu. W Brazylii, gdzie miała rzekomo rozegrać się tragedia, nikt tych informacji nie potwierdzał.
Za wyjaśnienie zagadki wzięły się więc rumuńskie media (Wesley jest w tym kraju dobrze znany, oprócz Vaslui grał także w CSMS Iasi). Portal sport.ro skontaktował się z Lucianem Marinescu, byłym reprezentantem Rumunii, który po zakończeniu kariery został agentem i reprezentował interesy Wesleya.
Okazało się, że Arabowie wprowadzili wszystkich w błąd!
- Rozmawiałem z nim niedawno i u niego wszystko w porządku. Jest zdrowy i przebywa w swoim domu w Brazylii. Ponad rok temu przestał grać w piłkę nożną - wyjaśnia Marinescu.
Udało się także skontaktować z 35-letnim piłkarzem, który jest zaskoczony wiadomościami, które obiegły świat.
- Słyszałem, że ktoś mnie uśmiercił. Co za żart... Czuję się lepiej i jestem zdrowszy niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiem, skąd taka informacja. Może ktoś chciał mi zrobić żart. Spokojnie, Wesley jeszcze długo będzie żył - mówi Brazylijczyk w portalu fanatik.ro.
Wesley po zakończeniu kariery piłkarskiej prowadzi własną fundację.
Opracował CYK
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: z piłką wyczynia cuda. Kolejny popis Lewandowskiego