Przeciętnemu kibicowi igrzyska z 1972 roku kojarzą się przede wszystkim z akcją terrorystów z "Czarnego Września", którzy wzięli zakładników w wiosce olimpijskiej. W wyniku ich akcji zginęło jedenastu sportowców z Izraela. Olimpiada w Monachium zapisała się w pamięci na szczęście także z innych powodów.
To podczas zawodów w RFN światu objawił się niesamowity pływacki talent. Mark Spitz zdobył siedem złotych medali. W turnieju piłkarzy nasza drużyna zdobyła złoto po zwycięstwie 2:1 z Węgrami. Klasyfikację medalową wygrali reprezentanci ZSRR, sięgając po złoto także w koszykówce. Finał rozegrany z Amerykanami do dzisiaj wzbudza kontrowersje, a mecz został zapamiętany przez niezwykłe wydarzenia, jakie rozegrały się w ostatnich sekundach spotkania.
Bijatyka na parkiecie
Sytuacja międzynarodowa w 1972 roku była napięta. Amerykanie walczyli w Wietnamie (w proteście przeciwko wojnie w kadrze USA nie pojawił się świetny center, Bill Walton), "zimna wojna" trwała w najlepsze. Rywalizacja o złoto między Amerykanami i Sowietami zapowiadała się wyjątkowo.
Amerykanie bez problemów awansowali do finału. Mieli w składzie przyszłych znanych zawodników NBA jak m.in. Jim Brewer, Doug Collins, Bobby Jones czy Tom Henderson. W spotkaniu o złoto z ZSRR nie było im łatwo. W drugiej połowie doszło do bijatyki między Dwightem Jonesem i Mishako Korkią. Obaj wylecieli z parkietu, ale ten drugi był mało znaczącym zawodnikiem, zaś Jones najlepszym strzelcem i zbierającym USA. Potem zszedł Brewer, który uderzył głową o parkiet.
Sowieci grali ze sobą od lat, wymuszali wiele strat i przewinień faworytów. Odskoczyli w drugiej połowie, lecz Amerykanom w końcu udało się dogonić przeciwników. Na trzy sekundy przed końcem meczu Amerykanie przegrywali jednym punktem 48:49.
Wtedy Zurab Sakandzelidze ostro sfaulował wchodzącego pod kosz Collinsa. Amerykanin wykorzystał dwa rzuty wolne i teraz to USA prowadziło 50:49. Potem jednak zaczęły się przepychanki, które przeszły do historii igrzysk.
Jeszcze przed rzutami osobistymi Collinsa trener ZSRR, Władimir Kondraszin, poprosił o przerwę, żeby ustalić, co robić po rzutach amerykańskiego koszykarza. Renato Righetto, główny sędzia meczu, stał się nieoczekiwanie sprawcą wielkiego zamieszania. Zapytał szkoleniowca, czy chce wziąć czas od razu, ale ten odmówił.
Arbiter popełnił błąd, bo założył, że Kondraszin zmienił zdanie i wcale nie chce wziąć przerwy. Wtedy obowiązywały jednak przepisy, według których trener mógł poprosić o czas przed pierwszym osobistym lub przed drugim. Trener ZSRR - czego nie zanotował Righetto - planował porozmawiać z zawodnikami po pierwszym rzucie Collinsa.
Collins wykorzystał pierwszy osobisty, a ponieważ nie dostał żadnego polecenia od arbitra, wykonał (również celnie) drugi rzut wolny. Dokładnie w tym samym czasie rozbrzmiała syrena, która sygnalizowała, że jednak będzie przerwa. Arbiter spojrzał w stronę stolika, ale grę puścił, bo uznał, że skoro Collins właśnie wykonał rzut, to na "time out" jest za późno. Był także inny problem - sędzia z Brazylii nie mógł porozumieć się po angielsku z obsługą przy stoliku, bo tam wszyscy mówili jedynie po... niemiecku.
Pomoc z trybun
Koszykarze ZSRR szybko wyprowadzili piłkę spod własnego kosza, jednak spotkanie przerwano na sekundę do końca, bowiem wokół stolika sędziowskiego szalał wściekły Kondraszin. Trener, po kłótniach z sędziami, wywalczył, że ostatnia akcja musi być powtórzona.
[nextpage]W hali zapanował chaos. Righetto uznał, że gra zostanie wznowiona, ale do końca meczu pozostanie jedynie sekunda, bo wtedy spotkanie zostało zatrzymane. Wydawało się, że tak się stanie, ale nagle z trybun na parkiet zbiegł sekretarz generalny FIBA, Renato William Jones. Nakazał sędziom zmienić decyzję i - zamiast jednej - przyznać drużynie ZSRR trzy sekundy na rozegranie ostatniej akcji.
Na tablicy nagle pojawiło się... 50 sekund do końca meczu. Awaria chwilę trwała, nikt nie potrafił ustawić porządnie czasu tak, aby pozostało zgodnie z ustaleniami trzy sekundy do końca. Wszyscy skupili się na ustawianiu zegara, łącznie z operatorem kamery, który nie uchwycił momentu, jak akcja ponownie się rozpoczęła. Koszykarze ZSRR wznowili grę, niemal od razu rozległa się syrena, koniec meczu, mistrzami olimpijskimi zawodnicy USA.
To jednak nie koniec, bowiem sędziowie nakazali rozpocząć grę po raz trzeci.
Koniec wielkiej serii
Amerykanie nie chcieli wracać do gry, uznawali, że są już mistrzami. Renato William Jones groził im dyskwalifikacją, więc wreszcie ponownie pojawili się na parkiecie. Tym razem poszło wszystko godnie z przepisami, jednak nie po myśli Amerykanów.
Koszykarze ZSRR znowu zaczęli spod własnego kosza. Przerzut przez całe boisko, piłka trafiła do Aleksandra Biełowa. Pilnowało go dwóch rywali, ale obaj upadli na parkiet. Zaskoczony koszykarz Sowietów stał sam pod obręczą, bez problemów trafił, za chwilę ostatnia syrena. To już był koniec meczu - 51:50. Uradowani koszykarze ZSRR zaczęli świętować, a zszokowani zawodnicy z USA nie wiedzieli, co się dzieje.
Znowu rozpoczęły się parkietowe przepychanki, ale tym razem w roli poszkodowanych występowali Amerykanie. Nic dziwnego - od 1936 roku, kiedy koszykówka weszła do programu olimpijskiego, nie przegrali meczu (łącznie z IO w Monachium mieli 63 wygrane z rzędu, siedem złotych medali), choć wysyłali jedynie amatorów z NCAA. Teraz też wierzyli, że uda im się jakoś odmienić losy końcówki meczu.
Szkoleniowcy amerykańscy dowodzili, że zegar źle działał, przez co koszykarze ZSRR mieli więcej czasu na rozegranie akcji niż powinni. Dodatkowo, ich zdaniem, na parkiet wszedł jeden z trenerów rywali, żeby upomnieć się o przerwę, co powinno skończyć się przewinieniem technicznym. Padło nawet pytanie, czy aby na pewno Kondraszin w ogóle chciał przerwę, jednak kamery telewizyjne nie pozostawiały wątpliwości, że chciał.
Polak zdecydował
Wszystkie protesty komitet olimpijski zignorował. Odwołanie Amerykanów przepadło, przegrali głosowanie 2-3. Te trzy głosy, który nie uznały ich racji, oddali przedstawiciele Polski, Węgier i Kuby, czyli krajów komunistycznych. Koszykarze USA, wbrew sugestiom olimpijskich działaczy ze swojego kraju, nie przyjęli srebrnych medali za drugie miejsce.
Amerykanie byli tak źli, że jeden z nich, Kenneth Davis, zapowiedział rodzinie (taki zapis znalazł się w jego testamencie), że nie wolno im odbierać srebra nawet po jego śmierci. Sprawa żyła swoim życiem - w 2002 roku pewien kongresmen zwrócił się do MKOl. o ponowne rozpatrzenie skargi Amerykanów, jednak bezskutecznie. Tym politykiem był Tom McMillen, były członek przegranej drużyny olimpijskiej.
Opracował (KG)
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Messi ośmieszył gwiazdę Barcelony