Aktualny nr 2 światowego rankingu pod koniec ubiegłego roku mógł zwyciężyć w UK Championship. W finale lepszy od niego okazał się jednak Neil Robertson. Podobnie było w turnieju Masters. Tam również Mark Selby prezentował wybitną formę, lecz w decydującym pojedynku dostał srogie lanie od Ronniego O'Sullivana.
Podczas rozgrywanego na wyspie Hajan turnieju World Open tradycji niejako stało się zadość. Do finałowego pojedynku Anglik przystępował w roli faworyta, ale po raz kolejny nie potrafił w pełni pokazać swoich umiejętności. W pierwszej sesji do przerwy wyglądał jak amator, który dopiero uczy się gry w snookera, a jego najwyższy break w wysokości 46 punktów nie zrobiłby pewnie wrażenia nawet na 10-letnim Antku Kowalskim. W konsekwencji młodszy z Anglików do szatni schodził przegrywając 0:4, samemu nie wierząc w przebieg pojedynku.
Po powrocie do stołu Mark Selby najpierw zafundował sobie odrobinę gimnastyki, polegającej na ciągłym podchodzeniu do stołu i siadaniu na krześle, a potem wyciągnął dziewięćdziesięciopunktowego brejka, niczym magik królika z kapelusza. I gdy wydawało się, że może wreszcie wrócić do meczu, popis swoich umiejętności dał Shaun Murphy.
Mistrz świata z 2005 roku do tej pory jedynie przyglądał się nieudolnej grze swojego rywala i ze spokojem wykorzystywał okazje do zapisywania kolejnych frejmów na swoim koncie. Znudzony słabą grą swojego rywala postanowił jednak wrzucić wyższy bieg i dać trochę radości licznie zgromadzonej chińskiej publiczności. W mgnieniu oka Murphy wbił trzy fantastyczne brejki (98, 105, 112) i z uśmiechem na ustach mógł pójść na obiad, zastanawiając się na co przeznaczy 85 tys. funtów zdobytych za zwycięstwo w World Open.
Z każdą minutą wieczornej sesji uśmiech na twarzy starszego Anglika jednak powoli gasł, zamieniając się w grymas zaniepokojenia. Mark Selby zaczął bowiem grać na swoim normalnym poziomie. Długie bile nie sprawiały mu już problemów, biała po odstawnych trafiała tam gdzie powinna, a bile, zamiast odbijać się od band, trafiały do kieszeni. W efekcie aktualny nr 2 światowego rankingu szybko doprowadził do wyniku 5:7, stawiając swojego rywala niejako pod ścianą. Murphy zdołał jednak odeprzeć atak i wygrał trzy z czterech kolejnych frejmów, zapewniając sobie końcowe zwycięstwo w turnieju.
Szczególnie emocjonująca była ostatnia partia tego pojedynku, która trwała ponad... 40 minut. Świetnie rozpoczął ja Murphy, który wyszedł na prowadzenie 71:0 i doprowadził do sytuacji, w której jego rywal potrzebował trzech snookerów do remisu. Mark Selby nie złożył jednak broni i postanowił walczyć. Ostatecznie zdołał zmusić byłego mistrza świata do dwóch fauli, ale to nie wystarczyło do wygrania frejma.
Wygrana w World Open to dla doświadczonego Anglika największy sukces od blisko czterech lat. Po raz ostatni w prestiżowym turnieju Murphy triumfował bowiem w 2010 roku, kiedy w finale Wuxi Classic pokonał Ding Junhuia. Chiny zdają się więc przynosić mu szczęście, co jest dobrą wróżbą przed zbliżającym się China Open. Wcześniej jednak, bo już za tydzień, finał Players Tour Championship, gdzie w pierwszej rundzie zmierzy się z... Neilem Robertsonem.
Ale, co by złego nie mówić o Czytaj całość