W polskim sporcie właściwie wszystko jedno, czy przegrywasz, czy wygrywasz. Jeśli z twojego buta nieśmiało wychyla się choćby milimetr kwadratowy słomy, prędzej czy później cała wyjdzie na zewnątrz.
Skoki
Pisałem już długi komentarz dotyczący afery w polskich skokach narciarskich. Nie chcę się powtarzać. Chodzi o sytuację, kiedy nie było dostatecznego kontaktu Polskiego Związku Narciarskiego ze skoczkami, a ci potem uderzyli w związek bardzo mocnymi wypowiedziami. Wystarczy napisać, że Piotr Żyłą ledwie powstrzymał się od wulgaryzmów, a potem wspomniał coś o "leśnych dziadkach" z PZN.
Ujmując rzecz w dużym skrócie, uważam, że każda ze stron popełniła błędy. Komunikacja ze strony Polskiego Związku Narciarskiego była poprowadzona nieudolnie. A wypowiedzi Kamila Stocha i przede wszystkim Piotra Żyły - zbyt mocne i w swojej mocy nie do końca uzasadnione.
ZOBACZ WIDEO: Magia Stadionu Śląskiego. "Kuzyn Stadionu Narodowego"
Dzisiaj czytam w tekstach kolegów po fachu, że Stoch ileś lat temu zapytał jednego z dziennikarzy, czy jest za PO czy PiS-em. A poza tym dziennikarz ten latami musiał znosić fochy naszego mistrza. Zapewne tylko przez nieuwagę zapomniał dodać, że na ulicy w Zębie nie zawsze odpowiada "dzień dobry" sąsiadom, a podczas świątecznej kolacji nie dojada barszczu z uszkami.
Nie chodzi mi o to, aby nasi wybitni sportowcy byli nietykalni. Ale trzeba zachować umiar. Jeśli Jerzy Janowicz atakuje dziennikarza za dobrze argumentowaną krytykę i mówi coś o trenowaniu po szopach (do dziś nie mogę uwierzyć w te słowa), to jednoznaczny komentarz takiemu panu się należy. Bo jego zachowanie ze sportowym profesjonalizmem nie ma nic wspólnego.
Ale wyliczanie pojedynczych sytuacji sprzed lat to, w moim odczuciu, gruba przesada. Rozmawiałem z Kamilem, zanim jeszcze stał się słynnym sportowcem. Nigdy nie odczułem lekceważenia czy fochów, a kiedy z dwoma kolegami po fachu poszliśmy w Bischofshofen szukać trenera na górę skoczni, bez problemu nam pomógł, wracając się z całym sprzętem na ramieniu i sprawdzając szatnię. I to też nic wielkiego - normalne zachowanie. Dokładnie takie, jakiego wymagamy od każdego człowieka. Niezależnie, czy jest sportowcem czy przechodniem, który poszedł do osiedlowego sklepu po bułki.
Jest mi żal Adama Małysza. Po wylaniu się bagna w polskich skokach, miałem z nim kontakt i wiem, jak bardzo to przeżył, jak było mu przykro i w jakich nerwach spędzał kolejne dni. Ale przy tej okazji proszę zauważyć, jak się zachowywał. W jaki sposób się wypowiadał do mediów. Kiedy mówił o zachowaniu Kamila, stwierdził, że ten chyba "nie pała do niego sympatią". Nie było wyciągania brudów, nie było szukania dziury w wieloletnich relacjach. Małysz, jak zawsze, podszedł do sprawy z klasą. Klasą, której zabrakło części środowiska - tak działaczom, jak i zawodnikom czy dziennikarzom.
Piłka
Czesław Michniewicz odniósł wielki sukces z reprezentacją Polski - awansował na mundial. Właściwie bez czasu na przygotowanie i po jednym - słabym - meczu kontrolnym pokonał silnego rywala. I to nie dając mu żadnych szans. Do tego zdołał szybko zaskarbić sobie zaufanie drużyny, która w szatni po meczu skandowała jego imię i nazwisko. Pięknym obrazkiem ze Stadionu Śląskiego było również zdjęcie ze wzruszonym i zapłakanym Michniewiczem, który chyba sam do końca nie wierzył w swój sukces.
Piłka połączyła całą piłkarską Polskę. A nawet nie tylko piłkarską. W trudnych politycznie czasach potrzebujemy sukcesu sportowego. A więc sukcesu w materii, w której najważniejsze są praca, umiejętności i zasady fair play.
Jednak radość z sukcesu szybko się ulotniła. Jego autorowi, trenerowi Michniewiczowi, widocznie przypomniały się przepychanki słowne z przedszkola i wszystkim ludziom, którzy nie byli mu do końca przychylni, zaczął wypominać krytykę. Po nazwisku. Na końcu wypowiedzi, w "Kanale Sportowym", dodając soczyste "Co on pierd... za głupoty?!".
Zachłyśnięcie się sukcesem nie jest wytłumaczalne nawet po wywalczeniu mistrzostwa świata. A co dopiero po zwycięstwie w barażach. A czym jest pycha? Nieświadomą i czystą jak łza emanacją kompleksów i niedostatków dojrzałości.
Kiedy się wygrywa, z butów może wyskoczyć tyle samo słomy, co po porażce.
Igrzyska
Na szczęście są też dobre przykłady. I to w polskim sporcie. Pamiętacie Katarzynę Zillmann? Na pewno. To wioślarka o uroczym uśmiechu, a przede wszystkim wicemistrzyni olimpijska, mistrzyni świata i Europy. I lesbijka. A więc, wydawałoby się, ktoś zupełnie inny światopoglądowo od prawicowej Zofii Noceti-Klepackiej, brązowej medalistki olimpijskiej, mistrzyni świata i Europy w windsurfingu.
I kiedy media rozgrzane nadmuchanym konfliktem rozpisywały się o antagonizmach między dwoma wybitnymi sportsmenkami, te wrzuciły zdjęcie, na którym stoją w uścisku ze szczerymi uśmiechami na twarzach. Do tego komentarz: "Sport ponad wszystko".
Niech ten przykład będzie drogowskazem dla przegranych i wygranych polskiego sportu, a także jego całego otoczenia. Bo nawet jeśli wspomniana już dwa razy słoma czasem sama wyciśnie się z buta, to zawsze można go ściągnąć, otrzepać i ruszyć w drogę na nowo. Bo, jakby nie było, każdego z nas czasem coś uwiera nad podeszwą.