W ostatnich tygodniach walczył z kryzysem formy. Jeszcze w treningach i kwalifikacjach potrafił lecieć daleko, ale już w konkursie nie skakał tak dobrze jak w pierwszej części sezonu, gdy regularnie był w najlepszej dziesiątce. Przyjechał jednak do Zakopanego, na swoją domową skocznię, i wrócił Andrzej Stękała jakiego wszyscy znają.
Zachwycał od pierwszego skoku na Wielkiej Krokwi. Czy wiało pod narty czy w plecy, z wysokiej czy niskiej belki i tak leciał daleko. Nie wypadał z TOP 5 i nie zawiódł także w pierwszej serii. Od razu po wyjściu z progu miał sporo wysokości. Nie wytracił jej w środkowej fazie lotu. Doleciał aż do 137. metra. Trochę zachwiał się przy lądowaniu, ale telemark wykonał.
Na półmetku zajmował 3. miejsce. Był przed ogromną szansą na pierwsze podium w karierze. Co więcej, śmiało mógł patrzeć także przed siebie. Do drugiego Słoweńca Bora Pavlovcicia tracił zaledwie 3,5 punktu. Z kolei z liderem Halvorem Egnerem Granerudem przegrywał tylko o 4 punkty. W finale wszystkie oczy polskich kibiców były zwrócone właśnie na Stękałę, bo pozostali Polacy, ku rozczarowaniu fanów, już po pierwszej serii stracili szansę na podium.
ZOBACZ WIDEO: Prawdziwe legendy skoków narciarskich. Niezwykłe spotkanie po latach
To co działo się pod koniec konkursu przypominało Seefeld i poprzednie mistrzostwa świata. W śnieżycy działy się istne cuda. Jedni latali bardzo daleko, inni lądowali, niespodziewanie, zdecydowanie bliżej. Andrzej Stękała dał jednak radę. Gdy leciał prawie nie było go widać w tej śnieżycy. On sam miał jednak widoczność, wiedział gdzie lecieć i poleciał znów bardzo daleko. Wylądował na 133,5 metra. Po swoim skoku był jednak drugi i wydawało się, że znów... nieco zabraknie do podium.
Na górze skoczni pozostali przecież fenomenalnie skaczący Bor Pavlovcic i Halvor Egner Granerud. Obaj są w znakomitej dyspozycji. Latają bardzo daleko. "No przecież oni nie zepsują" - mówili pod nosem kibice. A jednak! W skokach narciarskich możliwe jest wszystko i udowodnił to sobotni konkurs w Zakopanem.
Najpierw zawalił Pavlovcic. 130 metrów to było za mało na podium. Po jego skoku Stękała utonął w objęciach kolegów. Było już pewne, że nic nie odbierze mu pierwszego w karierze indywidualnego podium. Chwilę później radość była jeszcze większa. Niemożliwe, ale Granerud - dominator tego sezonu - też może mieć chwilę słabości. W śnieżycy doleciał do 129. metra. Nie było 11. w tym sezonie i piątego z rzędu zwycięstwa. Norweg skończył na 7. pozycji.
Kto zatem wygrał? Ryoyu Kobayashi. Japończyk wraca na podium po długiej przerwie. Dwa lata temu robił z rywalami co chciał. Dominował jak teraz Granerud. W tym sezonie cierpliwie, konkurs po konkursie, odbudowuje swoją dyspozycję. Dwa tygodnie przed MŚ może być naprawdę zadowolony. Na półmetku po skoku na 136,5 metra był czwarty. W finale, tak jak Stękała, oddał znakomity skok. 134,5 metra ostatecznie pozwoliło mu wygrać z Polakiem zaledwie o 0,3 punktu. Gdyby jeden sędzia dał 0,5 punktu więcej Stękale za styl, to nasz reprezentant słuchałby Mazurka Dąbrowskiego. Jutro też jest jednak dzień...
Podium sobotnich zawodów uzupełnił Marius Lindvik. Norweg zaatakował aż z 10. lokaty po pierwszej serii. Jego skok na 141,5 metra był jednak fenomenalny. Jury tak się przestraszyło, że od razu obniżyło rozbieg. Niepotrzebnie, bo przy takiej śnieżycy prędkości skoczków jeszcze bardziej spadły. Szkoda, bo spektakl w samej końcówce mógł być jeszcze lepszy.
Fenomenalny występ Andrzeja Stękały przyćmił słabszy start pozostałych Polaków. Trudno to wytłumaczyć, ale Biało-Czerwonych, tak jak w styczniu, znów ogarnęła niemoc u siebie. Po pierwszej serii było bardzo słabo. Lepsze skoki w finale trochę poprawiły obraz konkursu, ale i tak kibice oraz sami skoczkowie liczyli na więcej. Ostatecznie Piotr Żyła był ósmy, Dawid Kubacki jedenasty, a Kamil Stoch dopiero 20.
Pozostali Biało-Czerwoni? Ich start lepiej przemilczeć. Punkty tylko czterech Polaków na swojej domowej skoczni to słaby wynik. Paweł Wąsek, Jakub Wolny, Klemens Murańka, Aleksander Zniszczoł, Stefan Hula, Maciej Kot i Tomasz Pilch zakończyli konkurs po pierwszej serii.
Okazja do rewanżu już w niedzielę. Początek drugiego indywidualnego konkursu w Zakopanem o 16:10, a kwalifikacji o 14:45.
Czytaj także:
Norwegowie uciekają Polakom w Pucharze Narodów
Klasyfikacja generalna PŚ. Rośnie przewaga lidera. Andrzej Stękała z awansem
Wyniki sobotniego konkursu w Zakopanem:
Miejsce | Zawodnik | Kraj | Odległości | Nota |
---|---|---|---|---|
1. | Ryoyu Kobayashi | Japonia | 136,5/134,5 | 268,9 |
2. | Andrzej Stękała | Polska | 137/133,5 | 268,6 |
3. | Marius Lindvik | Norwegia | 133/141,5 | 267,8 |
4. | Anze Lanisek | Słowenia | 133/135 | 266,9 |
5. | Bor Pavlovcic | Słowenia | 137/130 | 266,4 |
6. | Daniel Andre Tande | Norwegia | 134/134,5 | 263,5 |
7. | Halvor Egner Granerud | Norwegia | 139/129 | 263 |
8. | Piotr Żyła | Polska | 132/134,5 | 257,5 |
9. | Robert Johansson | Norwegia | 133/131 | 256,8 |
10. | Stefan Kraft | Austria | 132,5/128,5 | 252,9 |
11. | Dawid Kubacki | Polska | 132/131 | 251,6 |
20. | Kamil Stoch | Polska | 127,5/132 | 244,7 |
32. | Paweł Wąsek | Polska | 125,5 | 110,7 |
36. | Jakub Wolny | Polska | 121,5 | 107,6 |
38. | Klemens Murańka | Polska | 124 | 107,2 |
38. | Maciej Kot | Polska | 123,5 | 107,2 |
40. | Tomasz Pilch | Polska | 124 | 106,8 |
41. | Stefan Hula | Polska | 123,5 | 104,1 |
45. | Aleksander Zniszczoł | Polska | 121,5 | 100 |