Igrzyska olimpijskie w Tokio nie odbędą się w 2020 roku z powodu pandemii koronawirusa. Szef MKOl Thomas Bach zgodził się na odroczenie zawodów o rok.
Takie rozwiązanie proponował choćby premier Japonii. Słychać było również nieoficjalne potwierdzenia z MKOl, że zawody w założonym terminie nie mają prawa się odbyć. Z taką postawą zgadza się dyrektor koordynator w Polskim Związku Narciarskim i zarazem legenda polskiego sportu.
- Ja także przeniósłbym igrzyska. To za duże ryzyko. Co prawda miały zacząć się dopiero w lipcu, ale już wycofali się Kanadyjczycy. Kolejne rezygnacje były kwestią czasu. To normalne, że sportowcy wolą nie ryzykować. Podobnie było z nami. Nawet gdyby mistrzostwa świata w lotach w Planicy się odbyły, my byśmy do Słowenii nie pojechali. Organizatorzy powinni zagryźć zęby i przenieść igrzyska na inny termin - podkreśla Adam Małysz.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Co z igrzyskami w Tokio? "Niektórzy cały czas żyją nadzieją, że odbędą się w terminie"
Były skoczek dodaje, że przygotowanie do igrzysk w takich warunkach jest niezwykle trudne. Z drugiej strony, "sportowiec zawsze sobie poradzi".
- Szczególnie, że to ostatni dzwonek. Domyślam się, że przygotowania do igrzysk trwają ładnych parę lat. Teraz został więc czas na doszlifowanie formy. Ale najważniejszą informacją jest, że treningi w takich warunkach są niezwykle uciążliwe - zaznacza dyrektor w PZN.
Dla Małysza igrzyska mogłyby odbyć się zarówno na jesieni, jak i w przyszłym roku. Wszystko miało zależeć od tego, jak rozwinie się sytuacja z koronawirusem na świecie. Nie mogą jednak zostać zorganizowane bez udziału publiczności.
- Takiej opcji sobie nie wyobrażam. Skakaliśmy bez kibiców na Raw Air. To jest dziwne. Bierzesz udział w zawodach, a czujesz się jak na treningu. Tym dziwniej wyglądałoby to przy rozgrywaniu imprez w halach - zaznacza Małysz.
Arkadiusz Reca: Modlimy się, żeby to już się skończyło >>
Andreas Felder nie jest już trenerem kadry Austrii >>