Powrót do przeszłości
Wydarzenia z sezonu 2001/2002 na dobre zapisały się w pamięci skoków narciarskich. Adam Małysz wygrał sześć z dziewięciu konkursów Pucharu Świata, po czym nadszedł świetny okres Svena Hannawalda. Właśnie wtedy Niemiec jako pierwszy skoczek w historii wygrał Turniej Czterech Skoczni bez porażki na koncie. Nic zatem dziwnego, że eksperci w Polaku i Niemcu widzieli głównych kandydatów do triumfu w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Salt Lake City.
Szwajcarska niespodzianka
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta - słynne powiedzenie miało zastosowanie w przypadku rywalizacji Małysza z Hannawaldem. Tym, który pogodził faworytów okazał się Simon Ammann. Szwajcar na początku 2002 roku przeżył swój osobisty dramat. Podczas konkursu PŚ w Willingen zanotował groźnie wyglądający upadek. Źle wyszedł z progu, miał problemy w trakcie lotu i upadł twarzą na bulę na wysokości 50. metra. Diagnoza lekarzy - uszkodzone kręgi, liczne stłuczenia oraz wstrząśnienie mózgu. Konieczna była hospitalizacja.
W tamtym okresie Ammann nawet nie myślał o zdobywaniu medali w Salt Lake City. Wprawdzie dość szybko opuścił szpital i wrócił do domu, ale zmagał się z ogromnymi bólami głowy. Musiał przez to opuścić konkursy PŚ w Zakopanem.
Ostatecznie przerwa Szwajcara wydłużyła się aż do konkursów olimpijskich. Brak startów pozytywnie wpłynął na formę młodego skoczka, który nie odczuwał w tej fazie sezonu takiego zmęczenia jak rywale. Ammann był w stanie wyrównać osiągnięcie Mattiego Nykanena, zdobywając dwa złote medale IO na jednej imprezie.
Analogia do czasów obecnych
Trudno nie zauważyć podobieństwa w obecnej sytuacji w skokach do tej sprzed szesnastu lat. Tak jak wtedy fani w Polsce emocjonowali się walką Małysza z Hannawaldem, tak teraz przyszło im oglądać rywalizację Kamila Stocha i Richarda Freitaga. Początek sezonu należał do Niemca. To on zakładał żółtą koszulkę lidera klasyfikacji generalnej PŚ, to on był faworytem do zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni.
Konkursy w Niemczech i Austrii zmieniły jednak układ sił. Szczyt formy osiągnął Stoch, czego efektem było wygranie wszystkich zawodów i wyrównanie osiągnięcia Hannawalda. Gdy skoczek z Zębu triumfował, swój dramat przeżywał Freitag. 26-latek zanotował upadek w Innsbrucku i nabawił się kontuzji. Musiał opuścić kolejny konkurs w Bischofshofen, zwycięstwo w TCS przeszło mu obok nosa.
ZOBACZ WIDEO Maciej Kot: Po skoku Kamila zapanowała euforia
Powtórka historii sprzed lat?
Wiadomo już, że uraz stawu biodrowego Freitaga jest na tyle poważny, że nie weźmie on udziału w kolejnych konkursach w Tauplitz/Bad Mitterndorf. Niemiec planuje powrót do startów na 19 stycznia, kiedy to odbędą się mistrzostwa świata w lotach narciarskich w Oberstdorfie. Po skokach na mamucie mamy jeszcze zawody PŚ w Zakopanem i Willingen, po czym nadejdą kluczowe imprezy tego sezonu - turnieje olimpijskie w Pjongczang.
O ile teraz fani Freitaga w Niemczech mają powody do zmartwień, nie można wykluczyć, że w lutym w Pjongczangu to oni będą triumfować. Przed zawodami w Salt Lake City nikt nie stawiał na Ammanna, a wymuszona przerwa i odpoczynek wpłynęły pozytywnie na formę Szwajcara. Podobnie może być teraz z Freitagiem, dla którego los ostatnio nie był łaskawy. Czy odpłaci mu podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich? Zobaczymy. Jego rywalizacja ze Stochem już teraz zapowiada się ekscytująco.