Grzegorz Wojnarowski: Wisła największym wygranym pierwszych konkursów PŚ (komentarz)

W sobotnim konkursie drużynowym najlepsi okazali się Norwegowie, w niedzielę sensacyjnym zwycięzcą zawodów indywidualnych został Junishiro Kobayashi. Największym wygranym pierwszego weekendu nowego sezonu Pucharu Świata jest jednak Wisła.

W tym artykule dowiesz się o:

Kuusamo i Klingenthal - te dwie miejscowości otwierały w ostatnich latach sezon skoków narciarskich. Trudno te otwarcia nazwać spektakularnymi.

Kuusamo, daleko na północy Finlandii, wybierano głównie ze względu na dostępny tam naturalny śnieg już pod koniec listopada. Problem był taki, że na skoczni Rukatunturi często mocno wiało. Konkursy, które się tam odbywały, uważano za loteryjne. Zdarzało się, że ze względu na zbyt mocne podmuchy trzeba je było odwoływać. Do tego na zawodach praktycznie nie było kibiców. Otwieranie sezonu przy pustych trybunach z pewnością nie robiło skokom narciarskim dobrej reklamy.

W Klingenthal było już lepiej. Przy granicy Niemiec z Czechami o śnieg było co prawda trudniej niż w Kuusamo, ale za to wiatr tak nie hulał (choć zdarzyło się, że rozdawał karty - wygrał wtedy nasz Krzysztof Biegun). Pod skocznią pojawiało się sporo widzów, choć trybuny mogące pomieścić 30 tysięcy kibiców zapełniały się najwyżej w jednej trzeciej.

Tam jednak również czegoś brakowało. Może atmosfery sportowego święta, którą w skokach najlepiej widać w czasie Turnieju Czterech Skoczni, konkursów w Polsce, w Willingen czy w Planicy. I dlatego FIS postanowił dać szansę komuś innemu. Dał ją Polakom.

Dziś wiemy już, że była to znakomita decyzja. Opłacało się zaufać Wiśle i zamiast dać jej tylko jedne zawody w środku tygodnia, jak pierwotnie planowano, właśnie tam rozpoczęto zmagania skoczków.

- Stoczyliśmy o to ciężką walkę i udało się nam przekonać FIS - mówił nam kilka dni przed zawodami Adam Małysz. Zdradził nam wtedy, jakie warunki postawiła międzynarodowa federacja: w Wiśle mają być lodowe tory i siatki przeciwwietrzne. Tory założono, siatki pojawią się dopiero w przyszłym roku, ale mimo to rządzący sportami zimowymi działacze zrobili ukłon w stronę Polaków i przyznali im prestiżowe inauguracyjne zawody. - Teraz nie możemy tego spieprzyć - podkreślał Małysz. Bardzo chciał, żeby pogoda dopisała i żeby wszystko na skoczni jego imienia się udało. Pomyślny scenariusz oznaczałby ogromne szanse na start sezonu w Wiśle w kolejnym roku.

I taki scenariusz się spełnił. Choć w tygodniu przed konkursami momentami było nerwowo, bo przez zbyt wysokie temperatury był problem z rozłożeniem sztucznego śniegu, od piątku do niedzieli wszystko szło już jak z płatka. Treningi, kwalifikacje, konkurs drużynowy - przeprowadzono bez większych problemów, w dość sprawiedliwych warunkach.

ZOBACZ WIDEO Kamil Stoch: Jestem pozytywnie zaskoczony weekendem w Wiśle. To pokazuje nasz potencjał

Śnieg, który można produkować nawet przy piętnastu stopniach na plusie, zdał egzamin. Rysą na pomniku są upadki kilku zawodników - poobijali się Czech Vojtech Stursa, Rosjanin Denis Korniłow i Japończyk Daiki Ito. Ten pierwszy narzekał, że skocznia była tragiczna, a robienie zawodów w skokach przy 15 stopniach Celsjusza to kompletny nonsens. Małysz zwrócił jednak uwagę, że leżeli zawodnicy, którzy nie są doskonałymi narciarzami.

Przed niedzielnymi zawodami indywidualnymi pojawiły się niezbyt pomyślne prognozy i niebezpieczeństwo loteryjnego, być może przerywanego z powodu zbyt silnego wiatru konkursu. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, a telewizje nie musiały w czasie transmisji wyciągać z archiwów najstarszych "evergreenów" o skokach, ani przeprowadzać wywiadów-rzek ze swoimi ekspertami. Poszło szybko i sprawnie, a wiatr nie odegrał decydującej roli.

O atmosferę i kibiców nikt się w Wiśle nie martwił, bo akurat to polskie konkursy mają wpisane w ofertę na stałe. Pewny efektownego anturażu był Martin Schmitt, Sven Hannawald też mówił nam, że co jak co, ale kibice na pewno będą w świetnej formie. - Ja zawsze przywożę od was dobre wspomnienia. W nieprawdopodobny sposób potraficie się cieszyć, przeżywać sportowe emocje - chwalił naszych kibiców.

W obu konkursach na trybunach pojawiło się około siedem tysięcy osób, choć gdyby biletów było w sprzedaży trzy razy więcej, bez wątpienia zarówno w sobotę, jak i w niedzielę, przyszłoby po dwadzieścia tysięcy widzów.

Wśród kibiców był między innymi prezydent RP Andrzej Duda, który dodał zawodom jeszcze więcej prestiżu, a podpinając się pod organizacyjny sukces pewnie zdobył też kilka sondażowych punktów.

Jak zwykle pod skocznią mnóstwo było biało-czerwonych flag, a na kulturalny doping mógł liczyć każdy zawodnik. O tym, że potrafimy doceniać sportową klasę, przekonał się Jakub Janda. Czech właśnie w Wiśle skończył karierę skoczka. Po "drużynówce" zorganizowano mu krótkie pożegnanie, wręczono prezenty, a publiczność odśpiewała mu "Sto lat".

W sobotę konkurs drużynowy wygrali Norwegowie. W niedzielę sensacyjnym triumfatorem zawodów indywidualnych został Japończyk Junishiro Kobayashi. Największym zwycięzcą pierwszego w tym sezonie weekendu ze skokami jest jednak Wisła, która pokazała, że zasługuje na tak wyjątkowe zawody bardziej niż Kuusamo czy Klingenthal.

Skoro od tego, czy tym razem wszystko się uda, zależały losy przyszłorocznej inauguracji Pucharu Świata, teraz możemy być już pewni, że Wisła ją dostanie. Oby na stałe weszła do kalendarza jako miejsce startu nowego cyklu. Sezon warto zaczynać z przytupem. A Polacy są tego najlepszą gwarancją.

Komentarze (0)