Najbardziej aktualnym przykładem niewykorzystania szans jest sobotni konkurs w Engelbergu. Na półmetku zawodów prowadził Michael Hayboeck przed Richardem Freitagiem i Daiki Ito. Po finałowym skoku tylko Austriak miał powody do zadowolenia, bowiem po próbie na 134. metr obronił swoją pierwszą pozycję. Z kolei Niemiec i Japończyk skoczyli zdecydowanie słabiej i ostatecznie zostali sklasyfikowani odpowiednio na 9. i 5. miejscu.
Do podobnej sytuacji, ale z udziałem innych skoczków, doszło podczas niedzielnego konkursu na Lysgårdsbakken (HS 138) w Lillehammer. Wówczas przed finałem prowadził Kamil Stoch, drugi był Jurij Tepes, a trzeci Andreas Wellinger. Dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi utrzymał prowadzenie, ale za jego plecami doszło do sporych przetasowań. Tepes spadł aż na 16. lokatę, a Wellinger na 10. miejsce.
W bieżącym sezonie także Biało-Czerwoni w drugiej serii nie wykorzystywali tego, co wypracowali w premierowej kolejce. W niemieckim Klingenthal, drugim przystanku PŚ w skokach narciarskich 2016/2017, na półmetku indywidualnej rywalizacji prowadził Maciej Kot, a drugi był Kamil Stoch. Obaj nasi reprezentanci w finale skoczyli nieźle, ale nie na tyle dobrze, by utrzymać swoje lokaty. Ostatecznie Stoch był 4., a Kot 5.
Taka sinusoida jest związana ze zmiennymi warunkami wietrznymi (takowe były w niedzielę w Lillehammer i w sobotę w Engelbergu) oraz jeszcze z nieustabilizowaną formą poszczególnych zawodników. Wielkimi krokami zbliża się jednak 65. Turniej Czterech Skoczni. W tych zawodach wszyscy Ci, którzy będą chcieli włączyć się do walki o zwycięstwo, nie mogą już pozwolić sobie na wpadkę, bo na tym Turnieju jak na żadnym innym liczy się osiem równych skoków.
ZOBACZ WIDEO Kulisy pracy w "Marce". Reportaż WP SportoweFakty