"Nie napalam się". Maciej Kot zaskoczył w sprawie mistrzostw świata

PAP / nordphoto GmbH / Hafner / Na zdjęciu: Maciej Kot
PAP / nordphoto GmbH / Hafner / Na zdjęciu: Maciej Kot

Maciej Kot walczy o powołanie na mistrzostwa świata w skokach narciarskich. - Zupełnie się tym wszystkim nie przejmuję. Będzie Trondheim? Super. Ameryka? Też fajnie - mówi w szczerej rozmowie z WP SportoweFakty reprezentant kraju.

W tym artykule dowiesz się o:

Niespełna tydzień temu Maciej Kot wygrał pierwszy konkurs Pucharu Kontynentalnego od 371 dni. Skoczek przyznaje, że może to być punktem zwrotnym tego sezonu. Obecnie zajmuje 5. miejsce w klasyfikacji generalnej cyklu. Do prowadzącego Robina Pedersena traci 152 punkty. Drużynowy brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Pjongczang otrzymał powołanie na Puchar Świata w Sapporo i już błyszczy. Kot zajął 8. miejsce w piątkowych kwalifikacjach i tym samym okazał się najlepszy spośród Biało-Czerwonych.

Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Ulżyło panu po tej wygranej?

Maciej Kot, reprezentant Polski w skokach narciarskich: To nie jest ulga, tylko zadowolenie i satysfakcja. Od pewnego czasu moje próby wyglądały coraz lepiej, tydzień wcześniej w Lillehammer stanąłem na podium. Do Kanju jechałem świadomy, że mogę nawet walczyć o zwycięstwo. Najgroźniejsi rywale - Manuel Fettner i Robert Johansson - nie są tak mocni na mniejszych obiektach, co chciałem wykorzystać. W sobotę byłem zły, bo nie udało się utrzymać prowadzenia po pierwszej serii. W niedzielę przyszła pora na świętowanie, ale stąpam twardo po ziemi, nie popadam w ekscytację.

Sukces może okazać się dla pana punktem zwrotnym i zapewnić przepustkę na mistrzostwa świata w Trondheim?

W ogóle o tym nie myślę. Wiem, że drzwi do Norwegii nie są zamknięte. Niemniej radykalne kroki mogłyby przynieść odwrotny skutek i wpleść sporo chaosu do moich przygotowań. W skokach trzeba robić postępy sukcesywnie. Rewolucje nie są wskazane. Dlatego nie napalam się.

ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak przyszedł do poprawczaka. Straszne, jak zareagował jeden z chłopców

Czy to ostatnie zwycięstwo może dać panu impuls i rozluźnienie, które pozwoli skakać dalej?

W naszym żargonie tak się na to mówi, ale myślę, że lepszym określeniem będzie swoboda. Siła mentalna wtedy rośnie. Dzięki niej nie musimy kontrolować wszystkiego w trakcie skoku, próby wychodzą bardziej naturalnie i wyglądają lepiej. Wtedy otoczenie zaczyna mówić o dobrej formie. Każdy sukces dodaje pewności siebie. Mam nadzieję, że to będzie punkt zwrotny, o którym pan wcześniej mówił. Nie spodziewam się przełomu, ale być może sukces będzie kolejną cegiełką, która sprawia, że zacznę skakać dalej.

Słaba postawa na treningach w Trondheim może kosztować pana miejsce w składzie na konkursy indywidualne i drużynowy oraz oznaczać utratę szansy wywalczenia kwoty startowej w Pucharze Kontynentalnym. Trudno, żeby się pan rozdwoił. Lepiej więc skupić się na PK, czy lecieć do Norwegii?

Nie można mieć wszystkiego. Po Sapporo zapadnie decyzja, co dalej. Mogę polecieć do Trondheim, walczyć o miejsce w składzie i dać coś drużynie. A jeśli nie polecę do Stanów Zjednoczonych na Puchar Kontynentalny, ominę aż cztery konkursy i stracę szanse na wywalczenie kwoty startowej. To był główny cel na cały cykl. Powodzenie oznaczałoby pewne miejsce w składzie na Puchar Świata do końca sezonu. Jest o co walczyć.

Ale zupełnie się tym wszystkim nie przejmuję. Będzie Trondheim? Super. Ameryka? Też fajnie. Na razie jestem skupiony na Sapporo. Nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość. Trzeba skakać daleko bez względu na rangę zawodów.

Może jednak ma pan jakieś preferencje? Lepiej celować w dobry występ w PK, czy jechać na mistrzostwa świata?

Żadnych. Nawet o tym nie myślałem. Dlatego nie panikuję. Bez względu na obraną ścieżkę, moja motywacja nie ulegnie zmianie.

Skoczka pana kalibru w ogóle ekscytują mistrzostwa świata? 

Oczywiście. Paradoksalnie w trakcie mojej długiej kariery wcale nie zanotowałem przesadnie wielu startów na takich imprezach. Był okres, w którym jeździłem na mistrzostwa świata co cztery lata, bo moja forma przypominała sinusoidę.

Doceniam dwa medale zdobyte w konkursach drużynowych, ale brakuje mi sukcesu indywidualnego. To impreza centralna, najważniejsza w sezonie. Nie mogę powiedzieć, że przechodzę obok niej obojętnie.

Tegoroczna edycja będzie czymś wyjątkowym. Trondheim jest Mekką sportów zimowych. Już dochodzą mnie słuchy, że Norwegowie zadbają, by impreza zapadła w pamięć kibicom.

Zawodowi sportowcy zawsze celują w najwyższe możliwe lokaty. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że pana miejsce w ścisłej czołówce byłoby ogromną sensacją.

Na takich imprezach liczą się podia. Gdybym jednak dostał się do składu i powiedział, że jadę tam po medal indywidualny, większość kibiców by mnie wyśmiała. To byłoby nieszczere. Nie można stawiać hurraoptymistycznych celów. Nie jestem na poziomie, który gwarantuje ścisłą czołówkę konkursu Pucharu Świata, a już na pewno nie medal wielkiej imprezy.

Największe szanse na medal pewnie mamy w konkursie drużynowym. Będzie trudno, ale gdyby każdy skoczył na swoim wysokim poziomie, jest to realne.

Jest pan medalistą mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, ale w drużynie. Do pełni spełnienia brakuje sukcesu indywidualnego?

Na pewno tak. Tylko czym jest spełnienie? Zawodowemu sportowcowi zawsze czegoś brakuje, przez co może mówić o niedosycie. Nawet gdybyśmy zapytali o to Kamila Stocha. Wygrał wszystko, ale nie ma mistrzostwa świata w lotach. Były lata, gdy stanowiłem o sile naszej drużyny. Wygrywałem konkursy Pucharu Świata. Po czasie uważam, że oprócz wyników bardzo ważna jest też radość ze skakania.

Od pana debiutu niedługo minie 18 lat. Ile jeszcze przed panem?

To już zależy tylko ode mnie. Będę skakał tak długo, aż nie przestanie mi to sprawiać satysfakcji, dawać radości, ale również dopóki będę widział możliwość rozwoju i zadowalających wyników. Robię, co kocham. Dopóki iskierka we mnie nie zgaśnie, kibice mogą być spokojni, że będą mnie oglądać na skoczni.

Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści