Jeszcze dwa lata temu Jan Habdas zaliczył znakomity sezon. Na mistrzostwach świata juniorów zdobył indywidualnie brązowy medal, a w zawodach Pucharu Świata potrafił nawet zająć 11. lokatę. Od dwóch sezonów jednak jego kariera to równia pochyła.
W ubiegłym sezonie 21-latek z trudnościami, ale zdobywał jednak punkty w Pucharze Kontynentalnym. Tej zimy wyniki ma jeszcze słabsze. Na mistrzostwach Polski zajął 24. miejsce. Startował na nich jednak zaledwie 10 dni po śmierci mamy.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Po sezonie 2022/2023 wydawało się, że świat skoków stoi przed tobą otworem. Ty jednak miałeś coraz większe problemy. Dlaczego?
Jan Habdas, medalista mistrzostw świata juniorów w skokach narciarskich: Do dziś nie do końca znam odpowiedź. Gdyby tak było, to bym wyszedł z kryzysu. Lato 2023 roku zacząłem na bardzo wysokim poziomie. Później nadszedł czas zmiany przepisów, sprzętu i nie byłem w stanie znaleźć czucia. Nie miałem w sobie wizji, jak taki dobry skok powinien wyglądać.
Zacząłem prezentować się coraz gorzej. Lato to sezon przygotowawczy, więc tym się nie przejmowałem. Problemy trwały jednak przez całą zimę. Moje błędy weszły mi w nawyk i nie byłem w stanie ich wyeliminować.
Odniosłem wrażenie, że nie do końca pasował ci system pracy trenera kadry B Davida Jiroutka. Dlaczego?
Nie powiem, że Dawid był złym trenerem, bo winy szukam przede wszystkim w sobie. Umiał wytykać błędy, lecz nie dostawaliśmy jasnych poleceń. Cała grupa otrzymywała podobne wskazówki. Wszyscy trochę się z tego podśmiechiwali. Mówił dokładnie: "Ciało zna pchać", czyli ciało wie, jaki powinien być ruch.
Balans w pozycji najazdowej możesz osiągnąć na różne sposoby. Można obniżyć tyłek na rozbiegu, podwyższyć, jechać z większą lub większą rezerwą w kolanie. Jest naprawdę masa rzeczy, którą można zmienić, by odpowiednio zachować środek ciężkości. Ja jestem zawodnikiem, który potrzebuje jasnych poleceń.
Odnoszę wrażenie, że trener nie za bardzo potrafił być stanowczy.
Zawsze staram się mieć szacunek do trenera. Byliśmy jednak grupą, która potrafiła dać w kość. Czasem trzeba było nas przywołać do porządku, ale to się nie działo.
W poprzednim sezonie raz było tak, że w jednym z konkursów Pucharu Kontynentalnego zająłem 28. miejsce i to tylko dlatego, że dwóch zawodników zdyskwalifikowano w drugiej serii. Trener podszedł do mnie zadowolony i powiedział: "28. miejsce, trzy punkty. Gratulacje!". Moim zdaniem nie było się z czego cieszyć. Może chciał wprowadzić trochę rozluźnienia, ale nie przynosiło to efektów.
A jak jest teraz przy treningach z Krzysztofem Miętusem i Zbigniewem Klimowskim?
Trenujemy razem ponad pół roku i staramy się razem dochodzić do tego, co nie gra i ustalać plan. Podoba mi się ta współpraca. To kwestia czasu, kiedy to wszystko zacznie przynosić wyniki. Mamy bliski kontakt z kadrą A. Nie mam na co narzekać. Współpraca idzie w dobrym kierunku, ale muszę sam się uporać ze swoimi błędami.
Miałem sporo trudnych sytuacji w życiu prywatnym. Moja mama chorowała, zmarła pierwszego stycznia. Dalej czuję się rozbity po tym wszystkim.
Wystartowałeś w mistrzostwach Polski 10 dni po śmierci swojej mamy. Jak się czujesz po ponad miesiącu?
10 dni po śmierci mamy wystartowałem w mistrzostwach Polski, na których kompletnie mi nie poszło. Tak mocno byłem przybity po tych zawodach, że ciężko sobie to wyobrazić. Trochę się już przyzwyczaiłem do tego, choć nie ukrywam, że gdzieś tam w głowie mam różne sytuacje związane z mamą. Często podczas dnia jedna rzecz o niej przypomina i serce znów mi pęka. Ostatnio byłem w Austrii, przejeżdżałem przez Włochy i przypomniało mi się, jak rozmawialiśmy z rodzicami o wyjeździe na narty do tego kraju.
Staram się robić to, co zwykle. Czuję jednak, jakbym cały czas szedł pod górę i nie widać było szczytu. Mam nadzieję, że już wszystko ułoży się na tyle, że będę mógł spokojnie startować.
Twoja mama chorowała już na kilka miesięcy przed śmiercią. Byłeś w stanie w tej sytuacji w ogóle skoncentrować się na skokach?
Starałem się robić to, co do mnie należy, koncentrowałem się w stu procentach na treningach. Nigdy nie chciałbym robić wymówki z choroby mamy. Nie było mi jednak łatwiej. Kiedy się samemu zostawało w pokoju wieczorami, to wszystko uderzało dwa razy mocniej.
Masz czwórkę rodzeństwa. Ta sytuacja was zbliżyła?
Nigdy ze sobą nie byliśmy tak blisko. Mama potrzebowała pomocy każdego z nas, ale też byliśmy dla siebie nawzajem wsparciem. Było mi łatwiej przejść przez to wszystko dzięki nim. Bez nich trudno mi by było sobie poradzić. Nie wyobrażam sobie, jakbym musiał przechodzić przez to wszystko sam.
Twój kolega z kadry Andrzej Stękała niedługo wcześniej stracił partnera. Wspieracie się nawzajem?
Napisałem Andrzejowi słowa wsparcia, jak dowiedziałem się o śmierci jego chłopaka. Niestety, nie mogłem być u niego na pogrzebie, ale wiem, że on przyszedł na pogrzeb mojej mamy. Była cała drużyna ze skoków. Po śmierci mojej mamy Andrzej sam do mnie zadzwonił i zapytał, jak się czuję. To bardzo miłe z jego strony i rzeczywiście się wspieraliśmy.
Jak sobie radzisz z tym wszystkim psychicznie? Nie dość, że masz za sobą śmierć mamy, to jeszcze musisz sobie radzić z presją spoczywającą na młodym utalentowanym sportowcu, który ostatnio przeżył kryzys.
Jakbym powiedział, że mam się dobrze, to bym trochę skłamał. Współpracuję z psychologiem, ale wydaje mi się, że jestem dość opornym uczniem. Ciężko przepracować to wszystko. Do tego sam na siebie nakładam presję, bo chciałbym zacząć dobrze skakać. Miałem różne myśli, sam kwestionowałem czy się nadaję do skoków czy może już wszystko stracone.
Nieraz w tym sezonie czułem się zdewastowany. Nie pamiętam, kiedy ostatnio włożyłem tyle serca w przygotowania, bardzo się starałem na treningach i poza nimi. A nie ma nagrody za te wszystkie starania. Ba, nie czułem, że idę w dobrą stronę, bo się cofałem. Do tego cała sytuacja z mamą. Cieszę się, że spotkałem na swoim świecie osoby, które mnie wsparły.
Kto ci pomógł?
Rodzina, bo to z nią mam największy kontakt i ona wyciągnęła mnie z kryzysu. Czułem też dużo wsparcia od fanów. Trochę wycofałem się z mediów społecznościowych, bo nie chciałem dawać pretekstu, że uderzyła mi palma do głowy i że jestem gwiazdorem. Nie chciałem takich komentarzy, choć i tak czasem się takie pojawiły. Więcej ludzi pisało jednak, że we mnie wierzą i będą mnie wspierać niezależnie od sytuacji.
No właśnie, kiedyś zdecydowanie więcej nagrywałeś na TikToku. Uważasz, że kibice trochę nie rozumieją, że po porażce nie trzeba cały czas płakać, tylko można zabić traumę śmiechem?
Jesteśmy normalnymi ludźmi. Nie uważam, że powinno się płakać po nieudanych zawodach, ale po prostu wyciągnąć wnioski. Jak po słabym występie publikuje się zdjęcie z uśmiechem, to wydźwięk jest taki, że sportowcowi nie zależy. Osoba patrząca z zewnątrz może to tak odebrać, ale nikt nie widzi momentu tuż po porażce, gdy samemu trzeba się zmierzyć ze swoimi emocjami.
Negatywne komentarze o gwiazdorstwie pojawiały się jednak nawet, jak osiągałem dobre wyniki. Lubię interakcje z fanami. Chciałem też pokazać naszą kadrę z innej strony. Wrócę, kiedy sam poczucie więcej radości, swobody w skokach. Moje myśli są ukierunkowane w jednym celu - chciałbym być najlepszy na świecie.
Z drugiej strony Aryna Sabalenka wrzuca TikToki jak tańczy z siostrą i nie przeszkadza jej to być najlepszą na świecie. Nagranie kilku filmików nie sprawi przecież, że skoczysz 15 metrów mniej.
Też tak uważam, ale sporo kibiców mówi, że to dekoncentruje. Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. To po prostu fajna odskocznia po treningach, gdy nie ma co robić. To też integrowało grupę, bo można było coś porobić.
Co będzie dla ciebie najważniejsze w tych najbliższych miesiącach?
Nie uważam, że następne lato będzie kluczowe. Wszystko, co robię teraz, może mi pomóc w powrocie do formy. Obecnie chcę budować podstawy na kolejny sezon. Nie zamierzam się poddawać i rezygnować kompletnie z tego sezonu, bo skoki to dość przewrotny sport. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć.