Piątkowe kwalifikacje w Zakopanem. Pustki na trybunach. Atmosfera senna. Niewiele wskazywało na to, że w weekend będzie miało tu miejsce wielkie sportowe święto, a konkursy na żywo obejrzy po kilkanaście tysięcy kibiców.
- Spokojnie, zobaczy pan, że w weekend ludzi będzie znacznie więcej. Może nie będzie tutaj takich tłumów jak za Małysza, ale ludzie przyjadą. Przyjadą, bo kochają skoki narciarskie. Nie przyjeżdżają tutaj tylko dla polskich skoczków i dla ich wyników. Kibicowanie pod Wielką Krokwią, a potem spędzanie czasu na Krupówkach, to już tradycja - mówi nam miejscowy taksówkarz.
Na potwierdzenie jego słów nie trzeba długo czekać. Przejeżdżamy w okolicach dworca kolejowego w Zakopanem, który w piątkowy wieczór wygląda jak dworzec w Warszawie. Tłumy wysiadają z kolejnych pociągów. Część osób przyjechała na ferie, ale jest też wielu kibiców, którzy pojawili się w Zakopanem specjalne na konkursy Pucharu Świata.
- W piątek nie było jeszcze słuchać tych trąbek - dodaje kierowca taksówki.
Dzień później, już od rana, ich dźwięk roznosił się jednak po stolicy polskich Tatr. W kilkanaście godzin miasto zmieniło się o 180 stopni. - Nie ma tutaj aż takich tłumów, jak 20 lat temu, ale nie mówmy też, że skoki się skończyły. Ludzi nadal jest sporo. Zakopane to Zakopane - mówi nam pani Małgorzata, która sprzedaje gadżety dla kibiców w okolicach Wielkiej Krokwi.
ZOBACZ WIDEO: Dla niej mąż nie przyjął propozycji transferu. "Nie rządzę w związku"
Fani nie zmierzali tak tłumnie na skocznię, jak w najlepszych czasach dla polskich skoków, ale gdy tylko weszło się na Krupówki, od razu można było się domyślić, że to właśnie w ten weekend w Zakopanem skakać będą najlepsi zawodnicy świata.
Pod samą skocznią atmosfera również była zupełnie inna niż dzień wcześniej. Rozpoczęło się nostalgicznie od minuty ciszy dla uczczenia pamięci zmarłego niedawno Andrzeja Kraśnickiego. Później trwała już rywalizacja sportowa, a przy skokach Polaków - jak w poprzednich latach - od dopingu fanów i trąbek trudno było zebrać myśli.
Flag z napisami różnych miejscowości nie brakowało. Nie było takich tłumów jak za najlepszych sezonów Polaków, ale biorąc pod uwagę ceny biletów (najtańsze wejściówki za ponad 200 złotych) organizatorzy z frekwencji i tak mogą być umiarkowanie zadowoleni. Pustek, poza sektorami na samej górze skoczni, nie było.
- Zawsze są obawy, czy skocznię uda się zapełnić. 11 tys. kibiców w momencie, kiedy nie jesteśmy dominatorami na skoczni, to wynik zadowalający. Tak naprawdę mamy tylko Pawła w czołówce, pozostali odstają od najlepszych, a mimo to wciąż sporo ludzi przyszło zobaczyć skoki - podkreślił po drużynówce Adam Małysz.
Ci fani, którzy przyjechali do Zakopanego, byli optymistami. - Nasza skocznia, chłopcy znają ją dobrze, więc będzie podium - mówił pan Tomasz z Krakowa, który na zawody przyjechał z dwójką dzieci i żoną. - Pokonamy nawet Niemców, a przegramy tylko z Austrią - dodała pani Natalia z Płocka, która od lat jeździ na konkursy w Zakopanem z grupą swoich przyjaciół.
Entuzjazm fanów opadł jednak szybko. Ledwo konkurs się zaczął, a 11 tysięcy polskich kibiców zostało odartych ze złudzeń. Aleksander Zniszczoł skoczył fatalnie, najgroźniejsi rywale odskoczyli nam błyskawicznie i walka o wymarzone podium dla gospodarzy stała się nierealna.
Już po pierwszej serii strata podopiecznych Thomasa Thurnbichlera do podium wynosiła 50 punktów. To przepaść. Jeszcze kilka lat temu to nasi reprezentanci mieli na swojej domowej skoczni taką przewagę nad rywalami, teraz mogli tylko z zazdrością patrzeć jak drużynowo świetnie skaczą Austriacy, Słoweńcy czy Norwegowie. Skończyło się na 5. pozycji.
Realnie miejsce dla Polaków w najlepszej trójce sobotniego konkursu trzeba byłoby uznać za sensację. Kibice mówili sercem, ale do Zakopanego tylko Paweł Wąsek przyjechał w wysokiej formie, która pozwala mu rywalizować z najlepszymi. Reszta kadrowiczów jest mniej albo bardziej zagubiona. Od początku szukają złotego środka na swoje skoki i wraz z trenerami nie są w stanie go znaleźć.
- Ale mamy Pawła. W niedzielę pokaże na co go stać. Może pokonać Krafta i innych Austriaków - mówił nam pan Maciej z Warszawy. Wraz z kolegami ruszył po konkursie na Krupówki, ale tak jak tysiące innych kibiców wróci tutaj w niedzielę, wierząc, że to może być najlepszy dzień dla Polski w tym sezonie Pucharu Świata.
Kibice powoli zaczynają się przyzwyczajać, że polskie skoki narciarskie to już bardziej Paweł Wąsek niż Kamil Stoch, Dawid Kubacki czy Piotr Żyła. Świadczy o tym scena tuż po konkursie drużynowym. Wąsek, zanim przyszedł porozmawiać z dziennikarzami, przez długi czas rozdawał autografy. Był tego dnia najbardziej obleganym Polakiem przez fanów. Kolejka do zdjęć nie miała końca, a sam Wąsek starał się cierpliwie zrobić zdjęcie z każdym chętnym i rozdać jak najwięcej autografów.
W niedzielę może stać się jeszcze bardziej popularny, bowiem skacze na tyle dobrze, że może się włączyć do walki o podium. Początek konkursu o 16:00.
Z Zakopanego Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty