Kamil Stoch i Gross-Titlis-Schanze (HS140) to jeden z piękniejszych sportowych "związków". Przepięknych momentów przeżywanych przez skoczka z Zębu w Engelbergu nie brakuje - to właśnie tam w 2013 roku Stoch pierwszy raz przywdziewał żółty plastron lidera Pucharu Świata. Oprócz tego stawał 10-krotnie na podium szwajcarskich zawodów, ustępując pod tym względem tylko Janne Ahonenowi (12).
Powiedzieć, że Kamil ma patent na Engelberg, to jak nie powiedzieć nic. Dla Stocha to po prostu miejsce niezwykle szczęśliwe. Owe szczęście trzykrotny mistrz olimpijski miał także w grudniu 2020 roku, kiedy podczas piątkowego treningu przed kwalifikacjami ustanowił nieoficjalny rekord skoczni.
Choć Gross-Titlis-Schanze to obiekt o rozmiarze 140 metrów, wcale nie jest łatwo pofrunąć daleko za tę granicę. A Kamil cztery lata temu przekroczył wszelkie granice wyobraźni i wylądował na 146. metrze - dalej niż ktokolwiek wcześniej i ktokolwiek później w Engelbergu.
ZOBACZ WIDEO: Duży błąd Pawła Nastuli. "Nie nadawałem się do tego"
- To się niestety nie zapisze na kartach historii, bo w treningu rekordy się nie liczą, ale nic. Fajnie, przyjemnie było się przelecieć, mimo tego, że jedyne, gdzie to zostanie, to tylko w mojej pamięci - mówił po tamtym skoku Stoch w rozmowie z portalem Skijumping.pl
Oczywiście, oficjalnym rekordzistą skoczni wciąż pozostaje Domen Prevc, który w 2016 roku w ramach próby w niedzielnym konkursie skoczył na odległość 144 metrów. Dwa lata później rekord ten wyrównał Ryoyu Kobayashi.
Stoch potwierdził, że Engelberg to dla niego specjalne miejsce w kalendarzu Pucharu Świata również w minioną sobotę. Choć to już nie te lata, gdy 37-latek bił się o miejsce na podium, to pierwszy raz w sezonie 2024/25 zajął miejsce w drugiej dziesiątce konkursu indywidualnego, plasując się na 18. lokacie.
W niedzielę Kamil i spółka będą chcieli powalczyć o to, żeby choć jeden z Biało-Czerwonych zajął miejsce w czołowej dziesiątce. I mimo że łatwo nie będzie, to już sobotnia rywalizacja pokazała, że nie jest to niemożliwe - Paweł Wąsek przegrał z Piusem Paschke niewielką różnicą, wynoszącą 1,6 pkt.
Na rehabilitację liczyć będzie również największy pechowiec sobotnich zmagań - Piotr Żyła, który został zdyskwalifikowany w drugiej serii za nieprzepisowy kombinezon. Żyła w treningach i kwalifikacjach pokazywał, że jest w niezłej formie, więc może uda mu się dać polskim kibicom trochę radości.
Faworytami niedzielnego konkursu będą, co oczywiste, Austriacy - Jan Hoerl i Daniel Tschofenig oraz Szwajcar Gregor Deschwanden. Nieco więcej oczekiwać trzeba także od lidera cyklu, Piusa Paschke oraz jego reprezentacyjnego kolegi, Andreasa Wellingera.
Kwalifikacje początkowo miały odbyć się popołudniu, jednak z powodu kiepskiej prognozy pogody organizatorzy zdecydowali się na przeniesienie ich na godzinę 9:15. Konkurs z kolei rozpocznie się o godzinie 16:00, tak jak pierwotnie planowano. Relację tekstową LIVE przeprowadzi portal WP SportoweFakty.