Niesamowicie dziwny jest ten sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich w wykonaniu Polaków. Co więcej, mam wrażenie, że dokładnie to samo piszę praktycznie co tydzień. Za każdym razem jest ten sam wniosek - brak jakiejkolwiek stabilizacji.
Oczywiście, czy całościowo jako reprezentacja poprawiamy swoje rezultaty? Pewnie, że tak. Tylko to nie jest następstwo pięcia się po jednym szczebelku wyżej każdego z Biało-Czerwonych. Ich wyniki są tak naprawdę praktycznie losowe. Plus taki, że najczęściej dają one punkty, choć nie zawsze.
W Titisee-Neustadt ze świetnej strony pokazał się Jakub Wolny. W sobotę w Engelbergu był już poza najlepszą trzydziestką. W Niemczech kłopoty miał Paweł Wąsek, teraz to on prezentuje się najlepiej z polskich zawodników. Aleksander Zniszczoł także przeplata lepsze próby z gorszymi.
ZOBACZ WIDEO: Duży błąd Pawła Nastuli. "Nie nadawałem się do tego"
Trochę abstrakcyjne, że od pewnego czasu najbardziej stabilnym Polakiem jest Kamil Stoch. Ten, któremu wielu wróżyło już koniec kariery. Wręcz wysyłano go na emeryturę. Trzykrotny mistrz olimpijski nadal nie jest w takiej dyspozycji, w jakiej pewnie chciałby być. To jasne. Mimo wszystko widać u niego pewien progres i pomału plasuje się coraz wyżej. Nadal brakuje tego czegoś na progu, tej energii. Oby ona przyszła, a może być naprawdę dobrze.
Wydawało się, że świetny powrót do Pucharu Świata zanotuje Piotr Żyła. 37-latek jednak został zdyskwalifikowany w drugiej serii za zbyt dużą ilość materiału w kombinezonie na wysokości brzucha. Nieprzepuszczanie przez kontrolerów strojów skoczków narciarskich nie są niczym wyjątkowym. To się zdarza praktycznie wszystkim, od najlepszych do najsłabszych.
Dowodzi to tylko jednemu - każdy ryzykuje, ile tylko się da, by na końcu zyskać, choćby metr. Te 100 centymetrów może mieć jednakże na końcu ogromne znaczenie. Zresztą coraz więcej osób związanych ze skokami mówi wprost, że w obecnych czasach nie da się wygrywać bez kuszenia losu. Tak samo postępują Polacy. Łatwo zrozumieć, dlaczego Żyła to zrobił. Taka już jest rzeczywistość skoków narciarskich.
Gdyby nie to, dwukrotny indywidualny mistrz świata zakończyłby zmagania w Engelbergu w najlepszej dziesiątce. Szkoda, gdyż jego próby wyglądały bardzo dobrze. Miejmy nadzieję, że już w bardziej regulaminowym kombinezonie jego dyspozycja będzie podobna.
Ostatecznie naprawdę nie ma katastrofy. Nadal nie potrafimy doskoczyć do ścisłej czołówki, lecz jednocześnie nie tracimy do niej aż tak wiele. W Pucharze Narodów czwarci Słoweńcy posiadają tylko 53 punkty przewagi. Trzeba teraz obrać nowy cel - Turniej Czterech Skoczni. W PŚ nie mamy już większych szans, dlatego musimy zrobić wszystko, aby forma Polaków wzrosła po przerwie świątecznej.
Zostając przy tym legendarnym turnieju, zapowiada się on niezwykle ciekawie. Pius Paschke nadal jest mocny, ale coraz silniejsi są Jan Hoerl czy Daniel Tschofenig, a przecież groźni powinni być jeszcze Andreas Wellinger, Anze Lanisek czy Gregor Deschwanden. Być może jeszcze ktoś dołączy do tej grupy. Szczerze nie mogę się już doczekać tej świetnej rywalizacji.
Oby tylko niedzielne zawody były sprawiedliwsze od sobotnich. Oczywiście wielkiej tragedii nie było. Aczkolwiek kilku zawodników trafiło pechowo. Pechowo w ostatnim czasie trafiają też Norwegowie. To dość ciekawe, bo akurat ta nacja otwarcie krytykowała władze skoków narciarskich. Dziwnym trafem, jak trzeba kogoś wysłać na stracenie, to są to oni. Być może to jednakże wyłącznie przypadek, a nam się tylko wydaje. Nie wszędzie trzeba widzieć spisek.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty
Tak można robić różne manipulacje. Co Czytaj całość