"Życie po życiu". Adam Małysz oszukany. "Padał deszcz, ona klęczała przede mną w błocie"

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Adam Małysz w programie Życie po życiu
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Adam Małysz w programie Życie po życiu

Adam Małysz opowiada nam, że ma jedną taką cechę, której nie jest w stanie się pozbyć. I przypomina pewną historię, która doskonale ilustruje charakter legendarnego sportowca.

W tym artykule dowiesz się o:

Małysz, kolejny nasz rozmówca w cyklu wywiadów Dawida Góry "Życie po życiu", wspomina, że zdarzyło mu się kiedyś dać złapać na przykre oszustwo. Kiedyś - opowiada - spotkał żebrzącą kobietę, która przekonywała, że jej dziecko będzie musiało przejść trudną operację. I że właśnie na ten cel zbiera pieniądze.

- Wtedy budowaliśmy dom i akurat miałem przy sobie pieniądze dla pracowników. To był 2002 rok, kwota około 4,5 tys. zł - relacjonuje Małysz w programie "Życie po życiu". - Nie była moją sąsiadką, ale trochę ją wcześniej znałem. Prosząc, klęczała przede mną w błocie, padał deszcz. Mówiła, że dla swojego dziecka jest w stanie oddać wszystko, że mąż pojedzie za granicę i będzie pracować. Wszyscy pracownicy stali dookoła i patrzyli. Bardzo mnie to poruszyło. Dałem jej pieniądze. Po jakimś czasie okazało się, że mnie oszukała - opowiada nasz mistrz. - Wiem, że jej mąż potem przesiadywał w barach i śmiał się z tego.

ZOBACZ CAŁY WYWIAD Z ADAMEM MAŁYSZEM W MAGAZYNIE "ŻYCIE PO ŻYCIU":

Gość z "innych sfer"

Popularność sprawiła, że wybitny niegdyś skoczek, a dziś prezes Polskiego Związku Narciarskiego, często jest proszony o pomoc. Dzięki rozpoznawalności nie zyskał jednak wielu bliższych, przyjacielskich relacji. A część tych, które pielęgnował wcześniej, szybko się wyczerpała.

- Dowiedziałem się od kolegów, z którymi byłem blisko, że teraz jestem z "innych sfer". Strasznie mnie to zabolało. Zawsze uważałem, że nie pieniądze i sława dają ci przyjaźń. Po tym, jak zacząłem odnosić sukcesy, przyjaciół miałem bardzo mało. Oczywiście pojawiły się nowe przyjaźnie, ale one były bardzo różne. Część chciało się do mnie zbliżyć tylko dlatego, że byłem "tym" Adamem Małyszem. Na szczęście kilku bezinteresownych i prawdziwych przyjaciół również jest wokół mnie - przyznaje czterokrotny medalista olimpijski.

Kapitan Wąs

Popularność przyniosła jednak Małyszowi także mnóstwo miłych scen. Choć zapewne lepiej brzmiałoby "zabawnych".

Sprzedawcy w turystycznych regionach świata niekiedy wymieniają nazwiska znanych Polaków, aby zachęcić naszych rodaków do zakupów. Zdarza się, że pada nazwisko "Małysz". Były skoczek doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

- Na Kubie sprezentowałem pewnym panom czapeczki i koszulki z Kapitanem Wąsem. Byli bardzo sympatyczni. Potem, zaraz przed naszym wylotem, przyjechali meleksem po walizki. Byli cali ubrani w prezenty ode mnie. Zrobiło mi się bardzo miło. Kiedy z nimi rozmawialiśmy, okazało się, że wiedzą, kim jestem, bo sprawdzili w internecie. To było przyjemne, że na tak odległym kontynencie mogą sprawdzić, kim był i co robił kiedyś Adam Małysz - nie ukrywa czterokrotny mistrz świata.

Wykrzyczeć "dość"

Od 2001 roku popularność Adama Małysza w Polsce biła wszelkie rekordy. - Były sytuacje, że chciałem uciec od tego wszystkiego. Wręcz wykrzyczeć, że mam dość - nie ukrywa były znakomity skoczek.

I dodaje, że emocje jednak szybko mu przechodziły. - Każdy z nas jest tylko człowiekiem i ma swoje granice. Zatrzymujesz się, przemyślisz i idziesz dalej - podkreśla Małysz w programie "Życie po życiu".

Przyznaje też, że próśb o autografy czy wspólne zdjęcia nigdy nie odbiera negatywnie.

- Po prostu kibic często nie jest w stanie zrozumieć, że komuś dałem autograf, a jemu nie. Nie wie jednak, że wcześniej zrobiłem sobie zdjęcie z tysiącem albo dwoma tysiącami osób. Trudno to wytłumaczyć. Z drugiej strony często stawiałem się po drugiej stronie. Taki kibic często przyjeżdża w dane miejsce tylko po to, żeby sobie zrobić ze mną zdjęcie. Wszystko trzeba umieć wyważyć - zaznacza Małysz.

Dwie minuty na... nagłą potrzebę

Drugą pasją Adama Małysza, zaraz po skokach narciarskich, są rajdy terenowe. To jednak sport niezwykle wymagający i generujący... dziwne sytuacje. Choćby te związane z oddawaniem moczu podczas zawodów.

- W Boliwii startowaliśmy na wysokości 3600 metrów. Lekarze kazali dużo pić. Zażyliśmy też tabletki, które miały nas uchronić przed skutkami przebywania na dużej wysokości. Jeszcze przed samym startem poszedłem się wysikać. Po starcie poczułem, że znów mi się chce. Powiedziałem Ksawierowi [Xavier Panseri - przyp. red.], że nie wytrzymam, muszę się zatrzymać. Krzyczał, żebym sikał do spodni, bo wszyscy kierowcy tak robią. Próbowałem, ale nie było szans - psychika mnie zablokowała. Nawet się pokłóciliśmy na ten temat. Po 70 kilometrach musieliśmy się zatrzymać, straciliśmy ze dwie minuty - opowiada Małysz w programie "Życie po życiu".

Na koniec okazało się, że spora część zawodników musiała sobie poradzić z podobnym problemem. Oczywiście, są też bardziej doświadczeni, którzy wcześniej trenują pod tym kątem bądź sikają do pampersów. Czasem nawet nie używają pieluch.

- Pewien zawodnik otwierał drzwi po odcinku i mechanicy uciekali. Wcześniej sporo sikał do fotela, w którym prowadził - śmieje się Małysz.

Dawid Góra, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty