Paweł Wąsek postawił kolejny milowy krok w swojej karierze. Rok temu uczestniczył w Vikersund w mistrzostwach świata w lotach, a w tym roku na tej samej skoczni po raz pierwszy zapunktował w Pucharze Świata, biorąc pod uwagę rywalizację na obiektach mamucich. Wąsek zajął w niedzielę 24. miejsce, a wcześniej w serii próbnej pobił rekord życiowy, osiągając 216,5 metra.
- Tutaj mogła zaważyć pewność siebie. Ta pojawiła się u Pawła po kilku dobrych ostatnich konkursach, gdzie punktował. Myślę, że gdyby ta ogólna forma była słabsza, to odbiłoby się to również na lotach - mówi nam Tomasz Pochwała, były skoczek i kombinator norweski, obecnie trener.
Nie bez powodu konkurs w Vikersund może być przełomem dla Wąska. Dotychczas Polak często odpuszczał rywalizację na obiektach do lotów. W czasach juniorskich zanotował bardzo bolesny wypadek na skoczni w Wiśle i od tamtego czasu walczy ze swego rodzaju traumą. Ta może się nasilać na wielkich obiektach, gdzie prędkości najazdowe są zdecydowanie większe niż na mniejszych skoczniach.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co on zrobił?! Genialny rzut z... kolan
- Każdy człowiek reaguje inaczej pod tym względem. Mamy choćby przykład Roberta Kranjca, który poturbował się podczas lotów w Planicy, a później został doskonałym lotnikiem, bo wszystkie najważniejsze sukcesy odnosił właśnie na największych obiektach świata. Inny zawodnik z kolei może mieć groźny upadek i następnie już spadek formy oraz strach przed skakaniem - analizuje nasz rozmówca, po czym podkreśla ważną rzecz.
- Pawłowi należą się wielkie brawa za odwagę. Mam na myśli to, że gdy nie czuł się na siłach, to powiedział wprost, że nie chce uczestniczyć w konkursach na obiektach do lotów. Lepsze to niż udawanie, że wszystko jest dobrze i skakanie za wszelką cenę - dodaje.
Tomasz Pochwała doskonale wie, co może czuć Paweł Wąsek. Sam w 2002 roku zanotował fatalny wypadek, który miał miejsce w Planicy. Nie odniósł większych obrażeń, a później wrócił do sportu. Przez pewien czas jego trenerem w kadrze B był sam Stefan Horngacher.
- Nie myślałem o tym, co wydarzyło się w przeszłości. Gdybym miał to cały czas w głowie i przed oczami, to przysłowiowo założyłbym narty na kołek i już nie skakał. Nie czuję się całkowicie spełnionym sportowcem, ale też nie mam wstrętu do dyscypliny. Dalej ją lubię i pozostałem w niej jako trener - podkreśla Pochwała.
Wąsek natomiast przełamał kilka barier w tym sezonie. Loty to jedna sprawa, a druga to regularne pojawianie się w Pucharze Świata i punktowanie w wielu konkursach, szczególnie na w pierwszej części zmagań o kryształową kulę.
Obecnie Polak zajmuje w klasyfikacji generalnej 32. miejsce. Do końca sezonu pozostały już tylko trzy konkursy indywidualne, więc przychodzi czas na pierwsze podsumowania.
- Wystawiłbym Pawłowi ocenę bardzo dobrą. To był sezon z gatunku tych trudnych dla niego, bo musiał się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Był czas, kiedy poza naszą trójką mistrzów był najlepszym polskim zawodnikiem i uzupełniał skład drużyny, ale przede wszystkim praktycznie cały czas startował w Pucharze Świata i rywalizował z najlepszymi - kończy Pochwała.
Teraz przed skoczkami weekend z zawodami w Lahti. W sobotę odbędzie się konkurs drużynowy, a w niedzielę indywidualny.
Dawid Franek, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Niecodzienny program PŚ w Lahti. W skokach to rzadkość