Pandemia koronawirusa sprawiła, że świat sportu stanął na głowie. Doskonale było to widać w sezonie 2020/21 PŚ w skokach narciarskich. Od samego początku kilku zawodników wypadało z rywalizacji z powodu pozytywnego testu na obecność koronawirusa. Polaków ta nieprzyjemność omijała aż do... Turnieju Czterech Skoczni. Badanie z 27 grudnia dało wynik pozytywny u Klemensa Murańki, a organizatorzy natychmiast wykluczyli z imprezy całą polską kadrę liczącą siedmiu zawodników.
- Bardzo żałujemy, że musieliśmy podjąć taką decyzję, ale nie mieliśmy innego wyjścia - musimy chronić zdrowie pozostałych sportowców - tłumaczył wówczas Florian Stern, jeden z działaczy odpowiedzialnych za organizację konkursu w Oberstdorfie.
Nie ma co się dziwić, że w polskiej ekipie zapanowała złość, bo jak się później okazało, wynik testu Murańki był niejednoznaczny, czyli wykluczenie naszych zawodników było bardzo niesprawiedliwe. Niemiecki sanepid oraz organizatorzy stali się w Polsce wrogami numer jeden. Rezultat przy teście Murańki dawał jednak nadzieję na kolejne badania i na to, że w 69. Turnieju Czterech Skoczni zobaczymy Biało-Czerwonych.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzucał przez całe boisko. Pięć razy. Coś niesamowitego!
Potężne zamieszanie
Tak czy inaczej, Polacy nie wystartowali w kwalifikacjach do konkursu na Schattenbergschanze. Drugi test Murańki wykonywany w Oberstdorfie dał wynik negatywny. Wtedy działacze PZN na czele z Apoloniuszem Tajnerem i Adamem Małyszem uderzyli pięściami w stół i zapewnili, że cała kadra otrzyma możliwość startu w konkursie.
Kabaret testowy tymczasem nadal trwał. Po negatywnym rezultacie drugiego badania u Murańki i pozostałych Polaków, zlecono następne. Komitet organizacyjny zdecydował dzień przed konkursem w Oberstdorfie, że nasi zawodnicy mogą zostać dopuszczeni warunkowo do rywalizacji, jeśli wszystkie testy dadzą wynik negatywny. Wówczas wyniki kwalifikacji zostałyby anulowane, a do konkursu przystąpiliby wszyscy skoczkowie bez walki w systemie KO.
Tak też się stało! Co ciekawe, Polacy mieli pewność, że wystartują dopiero w dzień zawodów ok. godz. 9:00. Należało zatem odciąć się od całego zamieszania i skupić na rywalizacji. Przed konkursem podopieczni Michala Doleżala oddali jeszcze po jednym próbnym skoku, bo z powodu covidowego zamieszania nie mieli prawa tego robić wcześniej. Można powiedzieć, że nadzieja w narodzie odżyła, a nasi skoczkowie rozsierdzeni całą sytuacją, zaczęli skakać jak natchnieni.
Turniej marzeń
Patrząc na to, jaka była otoczka przed konkursem w Obertsdorfie, to Polacy poradzili sobie na Schattenbergschanze (HS137) bardzo dobrze. Kamil Stoch zajął drugie miejsce, a w pierwszej dziesiątce mieliśmy jeszcze Andrzeja Stękałę (7. miejsce). To było jednak dopiero preludium do czegoś wielkiego.
W Garmisch-Partenkirchen w pierwszej czwórce mieliśmy trzech Polaków. Zwyciężył świeżo upieczony tata - Dawid Kubacki. Na najniższym stopniu podium stanął Piotr Żyła, a 0,4 pkt stracił do niego Stoch. Biało-Czerwonych rozdzielił Halvor Egner Granerud. Wtedy Norweg objął prowadzenie w klasyfikacji przejściowej turnieju, ale Stoch i Kubacki mocno go naciskali. Duże szanse na zwycięstwo w "generalce" miał także Niemiec Karl Geiger.
W Austrii jednak widzieliśmy teatr jednego aktora. Profesor Kamil Stoch zmiażdżył rywali zarówno w Innsbrucku, jak i w Bischofshofen. Tym samym sięgnął po trzeciego złotego orła w swojej karierze. Dawid Kubacki nieco obniżył loty w porównaniu do konkursu w Ga-Pa, ale w klasyfikacji generalnej turnieju minimalnie wygrał walkę z Granerudem o trzecią pozycję. Druga lokata przypadła Karlowi Geigerowi.
69. Turniej Czterech Skoczni to scenariusz na film. Od ponurych, wręcz żałobnych nastrojów polskich skoczków i kibiców do wielkiej radości w Święto Trzech Króli. Bez Biało-Czerwonych legendarny turniej straciłby wiele na wartości. Miejmy nadzieję, że również w najbliższej edycji niemiecko-austriackiej imprezy Polacy odegrają główne role.
Dawid Franek, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Tylko nie to. To nie jest dobra wiadomość dla Kubackiego