Aleksander Śliwka, najlepszy zawodnik finału LM: To była szansa, która może się nie powtórzyć

WP SportoweFakty / Monika Pliś / Na zdjęciu: Aleksander Śliwka
WP SportoweFakty / Monika Pliś / Na zdjęciu: Aleksander Śliwka

Kibicowała im cała siatkarska Polska. - Wiedzieliśmy, że reprezentujemy nie tylko klub, ale całą polską siatkówkę. Że mamy do zrobienia coś historycznego, bo czekamy na sukces w Lidze Mistrzów od 43 lat - mówi MVP meczu Aleksander Śliwka.

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Po półfinale z Zenitem Kazań mówiłeś, że jako młody chłopak marzyłeś, żeby skończyć ostatnią piłkę w tak ważnym meczu i to marzenie się spełniło. A marzyłeś o tym, żeby zostać bohaterem finału Ligi Mistrzów?

Aleksander Śliwka, siatkarz Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i reprezentacji Polski: Z tym Zenitem to spełniło się takie moje dziecięce marzenie. Tak jak młodzi piłkarze chcą strzelić gola w finale mundialu, tak ja chciałem dostać piłkę meczową w spotkaniu o wielką stawkę i ją skończyć. Z biegiem czasu zrozumiałem, że siatkówka jest grą bardzo zespołową, w której wszyscy są od siebie zależni. Żebym mógł zdobyć taki punkt, jeden kolega musi świetnie przyjąć, inny świetnie wystawić. A już w finale we Włoszech z Trentino zależało mi przede wszystkim na tym, żeby dobrze zagrać i wygrać. Bardziej od moich osobistych marzeń liczyło się zwycięstwo zespołu.

Trener kadry Vital Heynen powiedział, że w Weronie byłeś zawodnikiem, który zrobił różnicę, przeprowadził ZAKSĘ przez wszystkie trudne momenty.

Znaczenie dla naszego zespołu mogło mieć to, że mieliśmy trochę więcej czasu niż zwykle, żeby się przygotować do meczu. Czuliśmy się mocni fizycznie i mentalnie. Wiedziałem, że jesteśmy w stanie zagrać na wysokim poziomie, indywidualnie i jako drużyna. Pewności siebie dodawała też wiara w kolegę na boisku i świetna atmosfera, którą budowaliśmy na parkiecie.

ZOBACZ WIDEO: Martyna Łukasik, czyli zmęczona, ale szczęśliwa mistrzyni Polski. "Postawiłyśmy na swoim"

Finału Ligi Mistrzów nie gra się co tydzień. Jak działała na ciebie ranga spotkania?

Motywująco. Powtarzaliśmy sobie, że to może być dla nas jedyna okazja w życiu, żeby zdobyć tak prestiżowe trofeum. Potraktowałem ten mecz jako niesamowitą szansę, która może się już nie powtórzyć. Nie było miejsca na przesadny stres, na zastanawianie się, co będzie, jak się nie uda. Trzeba było zrobić wszystko, żeby się udało. Takie miałem nastawienie.

Kończyłeś w tym meczu niemożliwe piłki, zachowywałeś się, jakbyś nie miał układu nerwowego. 

Najważniejsze to działać jak automat, nie mieć zbyt wielu pobocznych myśli. Jeśli głowa jest wolna, robi się rzeczy, które wypracowało się na treningach. A my trenowaliśmy ciężko i dobrze. Przenieśliśmy poziom z naszych przygotowań na mecz. W finale PlusLigi tego zabrakło. Gubiliśmy pewność i spokój, przez to nie zawsze podejmowaliśmy dobre decyzje. Cieszę się, że po przegranej walce o złoto z Jastrzębskim Węglem potrafiliśmy wyrzucić z głowy złe myśli, że porażka nie zostawiła rysy na zwycięskiej mentalności. W finale Ligi Mistrzów byliśmy już głowami tam, gdzie trzeba. 

Jak wyglądało świętowanie jeszcze w Weronie? 

Noc była długa. W końcu osiągnęliśmy ogromny sukces, byliśmy w wielkiej euforii. Wiedzieliśmy, że zagraliśmy ostatni mecz w tym składzie i chcieliśmy spędzić czas razem, żeby nacieszyć się tym zwycięstwem i cieszyć się, że było nam dane grać w tak wspaniałej drużynie.

Zaraz po spotkaniu powiedziałeś, że jesteście w szoku. Mnie to trochę zdziwiło, bo zabrzmiało tak, jakbyście nie spodziewali się zwycięstwa. 

To był taki szok na świeżo po zwycięstwie, kiedy dotarło do nas, że wygraliśmy Ligę Mistrzów pokonując po drodze Cucine Lube Civitanova, Zenit Kazań i Trentino. A przecież przed sezonem nie wymieniano nas wśród faworytów. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, był szok.

We wtorek świętowaliście sukces z kibicami, przejechaliście przez Kędzierzyn-Koźle otwartym busem. 

Ten przejazd przez miasto, wzorem mistrzowskich zespołów NBA, był ukłonem w kierunku naszych kibiców, społeczności ZAKSY i Kędzierzyna-Koźla. Mimo że przez pandemię rzadko mieliśmy bezpośredni kontakt z fanami, czuliśmy, że byli z nami. Wysyłali do nas wiadomości, witali nas przed halą, wywieszali transparenty. Poprzez fetę chcieliśmy się im odwdzięczyć i podzielić się z nimi radością. Kiedy zobaczyliśmy ucieszone twarze kibiców, sukces uderzył nas jeszcze bardziej. Duma z osiągniętego sukcesu stała się jeszcze większa.

Mówisz o ukłonie w kierunku lokalnej społeczności, ale nie tylko ona was wspierała. Inne polskie kluby też pokazywały, że trzymają kciuki za ZAKSĘ i życzą wam zwycięstwa. Chciała go cała polska siatkówka.

Śledziliśmy media społecznościowe i widzieliśmy, że inne polskie kluby dobrze nam życzą. Nasi koledzy z innych klubów też pisali do nas wiadomości, przed finałem zagrzewali do walki, a po nim gratulowali. Wszystkie klubowe podziały zeszły na bok, byliśmy jedną siatkarską rodziną. To dało nam poczucie, że reprezentujemy nie tylko swój klub, ale też naszą ligę i całą polską siatkówkę. No i że mamy do zrobienia coś historycznego, bo nasza klubowa siatkówka czekała na sukces w Lidze Mistrzów od 43 lat.

Pewnie powiesz, że tytuł MVP finału Ligi Mistrzów nie ma dla ciebie wielkiego znaczenia, ale chyba nie zaprzeczysz, że kiedy ktoś wręcza ci taką nagrodę, to czujesz dużą przyjemność.

To ogromna satysfakcja i spełnienie marzeń. Ale wszyscy zasłużyliśmy na wyróżnienie, bo gdyby nie dobra gra ZAKSY, nie doszlibyśmy do finału, a ja nie miałbym szansy na tę statuetkę. Każdy dołożył swoją cegiełkę. To było w naszej drużynie najpiękniejsze, że w każdym meczu był ktoś, kto grał lepiej i ciągnął za sobą resztę. Nie polegaliśmy na dwóch, trzech zawodnikach, a na całej drużynie.

W ostatnich latach MVP Ligi Mistrzów byli Osmany Juantorena, Maksym Michajłow, Wilfredo Leon. Sami najwięksi. Ta nagroda pokazuje ci, że jesteś w stanie grać na ich poziomie?

To będzie dla mnie olbrzymim kopem motywacyjnym. Pokazuje mi, że idę odpowiednią drogą i muszę dalej nią iść.

Sezon klubowy się skończył, wraz z nim, o czym sam wspomniałeś, kończy się ta ZAKSA.

Tym bardziej wzruszające było wygranie Ligi Mistrzów w tym składzie. Taki sukces w ostatnim meczu, który zagraliśmy razem. Będę wspominał tę ekipę do końca życia. Czułem się w niej niesamowicie. Nie mieliśmy zgrzytów, momentów zwątpienia, małe problemy od razu rozwiązywaliśmy.

Teraz czas na kadrę, a na zgrupowanie jedzie też Paweł Brandt, fizjoterapeuta ZAKSY. Cichy, a raczej głośny bohater sezonu. Jego okrzyk "Łykamy to, jedziemy dalej" pewnie przejdzie do historii polskiej siatkówki razem z waszym zespołem.

Paweł jest świetnym fachowcem, a do tego daje nam mnóstwo pozytywnej energii. Można powiedzieć, że w tym specyficznym sezonie był duszą drużyny. Na trybunach nie było kibiców, więc on wziął się za dopingowanie. Ludzie słyszeli to w czasie transmisji, jego hasło stało się popularne.

Poprzedni sezon kadrowy był takim "sportowym respiratorem". Spotkaliście się na zgrupowaniu, choć wiedzieliście, że nie czeka was żadna oficjalna impreza. Teraz jest się do czego przygotowywać. Najpierw będzie Liga Narodów, potem igrzyska olimpijskie.

Zawsze się cieszymy, kiedy spotykamy się na kadrze, bo świetnie się ze sobą czujemy. Możemy razem potrenować, pośmiać się. Nawet w tamtym roku, kiedy wiedzieliśmy, że będą tylko dwa zgrupowania i kilka meczów towarzyskich, była w nas wielka radość. W tym roku mamy przed sobą wielkie cele. Liga Narodów, igrzyska, mistrzostwa Europy. 

Czujesz się pewniakiem do dwunastki na Tokio?

Ani trochę. Mamy w reprezentacji taką rywalizację, i to na każdej pozycji, że Vital Heynen może wybrać dwie, a nawet trzy bardzo mocne drużyny. Zdaję sobie sprawę, jak mocna grupa spotka się na kadrze. Możemy być dumni z tego, jak wielu mamy świetnych siatkarzy. Vital na pewno wybierze taką dwunastkę, która w Japonii będzie w stanie osiągnąć wielki sukces.

Czytaj także:
To byłby wielki cios dla ZAKSY. Prezes Sir Sicoma Perugia o transferach Nikoli Grbicia i Kamila Semeniuka
Waldemar Wspaniały krytykuje Nikolę Grbicia. "Jestem zbulwersowany tą sytuacją"

Komentarze (0)