Obie drużyny spotkały się ze sobą w grupie podczas turnieju finałowego dwa dni wcześniej. Wówczas lepszy okazał się zespół prowadzony przez Karcha Kiraly'ego, który zwyciężył 3:1 (czytaj więcej na ten temat). W tej samej grupie rywalizowała także reprezentacja Polski, która była o krok od pokonania drużyny z Ameryki Południowej. W półfinale Brazylijki okazały się lepsze od Turczynek, zaś ekipa spod Gwieździstego Sztandaru wyeliminowała gospodynie turnieju finałowego, Chinki.
Czytaj również: Joanna Kaczor pełna optymizmu po Final Six: Takie mecze zaprocentują w najbliższej przyszłości
Lepiej i pewniej w mecz weszły siatkarki Jose Roberto Guimaraesa. Od pierwszych piłek rysowała się różnica przede wszystkim, jeśli chodzi o zagrywkę. Ten atut wyraźnie był po stronie Brazylijek, choć bezpośrednio raczej punktów nie przynosił. Ale to on własnie pozwalał doskonale ustawić się do bloku na Michelle Bartsch czy Kelsey Robinson, które na lewym skrzydle zostały po prostu zneutralizowane. Najważniejsze piłki Macris Carneiro posyłała do Gabi, a ta z łatwością je kończyła. W taki sposób pierwsza partia padła łupem Canarinhas po zwycięstwie 25:20.
W drugiej partii długo wynik oscylował w okolicach remisu, choć zdecydowanie głównym motorem napędowym w ofensywie po amerykańskiej stronie siatki była Annie Drews. Przy stanie 18:18 reprezentacja Brazylii poniosła jednak sporą stratę, bo przy nabiegu do ataku kontuzji łydki nabawiła się Natalia Pereira, która musiała opuścić boisko i nie powróciła na nie już do końca spotkania.
ZOBACZ WIDEO: Świetny sezon reprezentacyjnych napastników. Lewandowski: Nie rywalizujemy tylko współpracujemy. Z korzyścią dla drużyny
Brazylijki zdołały jednak tę partię rozstrzygnąć na swoją korzyść. W głównej roli wystąpiła Gabi, a także Mara Ferreira Leao, która na środku prezentowała się bardzo skutecznie. Jednak w trzeciej części gry całej brazylijskiej drużynie odcięło prąd w ataku. Drużyna zanotowała zaledwie 15 procent skuteczności w tym elemencie i w efekcie została rozbita. Amerykanki, które wyraźnie złapały drugi oddech, pozwoliły zdobyć im zaledwie piętnaście "oczek".
Na boisku od początku trzeciej partii pojawiły się Jordan Larson-Burbach i TeTori Dixon. Pierwsza z nich wniosła sporo dobrego do ofensywy, druga zaś straszyła przeciwniczki zagrywką i wymuszała tym samym sporą liczbę błędów. Pojawił się też dzięki temu blok, który pozwolił po drugiej przerwie technicznej uciec siatkarkom ze Stanów Zjednoczonych na kilka punktów. Na finiszu czwartego seta były to cztery oczka (25:21), wystarczające, by doprowadzić do tie-breaka.
Piąta partia rozpoczęła się obiecująco dla Brazylijek, które objęły prowadzenie 3:1. Jednak w dalszej części seta dawały o sobie znać demony z poprzednich partii, a to tylko nakręcało amerykański zespół. Nie brakowało jednak odrobiny dramaturgii w końcówce. Ekipa USA wykorzystała dopiero trzecią z piłek meczowych, a ostatnią z nich "wygrał" trener Karch Kiraly, który przerwał akcję prosząc o sprawdzenie na wideoweryfikacji dotknięcia antenki przez brazylijskie blokujące. Challenge potwierdził ten błąd i zakończył spotkanie.
Drużyna spod Gwieździstego Sztandaru wygrała Ligę Narodów po raz drugi z rzędu. Wcześniej sześciokrotnie zwyciężała w poprzedniku rozgrywek - World Grand Prix.
Brazylia - USA 2:3 (25:20, 25:22, 15:25, 21:25, 13:15)
Brazylia: Macris, Natalia Pereira, Mara, Teixeira, Gabi, Ana Beatriz, Leia (libero) oraz Ana Paula, Roberta, Amanda, Tainara, Carol.
USA: Carlini, Robinson, Washington, Drews, Bartsch-Hackley, Ogbogu, Courtney (libero) oraz Thompson, Poulter, Larson, Dixon.