[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Dwa niezwykle emocjonujące mecze, dwa złote sety, jeden polski zespół z awansem do półfinału Ligi Mistrzów. Po wyprawie do Rosji na pewno ma pan dużo do opowiadania.[/b]
Daniel Pliński, były reprezentant Polski w siatkówce, komentator Canal+: Bardzo się cieszę, że telewizja Canal + wysłała mnie i Żelka Żyżyńskiego do Kazania i Sankt Petersburga. Zobaczyliśmy dwa mecze o wielką stawkę i o wielkiej dramaturgii. Niestety, w spotkaniu Trefla z Zenitem Kazań zabrakło centymetra, może dwóch, żeby gdańszczanie awansowali. Skra Bełchatów miała trochę więcej szczęścia. Ja mimo wszystko jestem pod wrażeniem występu drużyny Andrei Anastasiego. Nikt na nich nie liczył, ja nie wierzyłem, że w dwumeczu z wielkim Zenitem ugrają choćby seta. A tu okazało się, że Trefl był lepszym zespołem. Jednak w sporcie nie zawsze jest tak, że lepsza drużyna wygrywa. Czasem decydują indywidualności i tak było w tym przypadku.
W jaki sposób dziesiątemu zespołowi Polskiej Ligi Siatkówki udało się podjąć tak wyrównaną walkę z najlepszą drużyną niezwykle silnej rosyjskiej Superligi?
Powiem szczerze: nie mam pojęcia. Trochę w siatkówce siedzę, ale nie jestem w stanie logicznie tego wytłumaczyć. Chyba po prostu Trefl wyczuł swoją szansę, jego zawodnicy w pewnym momencie poczuli, że są w stanie Zenit "ugryźć". W pierwszym meczu w Gdańsku zagrali kilka dobrych akcji, uwierzyli, że mogą powalczyć. W całym dwumeczu było tak, że jak przewagę w secie zdobywała ekipa z Kazania, utrzymywała ją do końca. Trefl miał niestety dwie takie partie, jedną w Gdańsku i jedną na wyjeździe, że stracił serię punktów i Zenit im te sety "ukradł". Zabrakło trochę doświadczenia, gdyby nasz zespół miał choćby jedną taką gwiazdę, jak Maksim Michajłow, Earvin N'Gapeth czy Aleksiej Wierbow, to zagrałby w półfinale.
W czasie transmisji mówił pan, że awans Trefla byłby największą sensacją w historii europejskiej siatkówki klubowej.
I podtrzymuję to. A to dlatego, że Trefl w lidze od początku sezonu gra słabo, a w tym dwumeczu po drugiej stronie siatki stali giganci. Na papierze wydawało się, że Zenit jest o dwa poziomy wyżej. Tymczasem mieliśmy dwa bardzo wyrównane mecze. Jasne, kilkanaście lat temu, w 2007 roku, Ligę Mistrzów niespodziewanie wygrało VfB Friedrichshafen, jednak wówczas w siatkówce klubowej nie było takich potęg, jak Kazań, Perugia, Civitanova. Topowe drużyny były trochę słabsze. Wygranie Ligi Mistrzów przez niemiecki zespół było oczywiście dużą niespodzianką, ale gdyby Trefl pokonał w dwumeczu Zenit, sprawiłby większą. Zwłaszcza, że mówimy o dwóch spotkaniach, a nie o jednym. W jednym teoretycznie słabszej ekipie częściej udaje się powalczyć z faworytem. Ale tak się postawić dwa razy? Czapki z głów dla tych gości.
Jak odbierało się dwa tak emocjonujące mecze, będąc w hali, blisko boiska?
Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie wyzwolić w sobie tyle emocji. Na boisku jak najbardziej, bardzo się emocjonowałem, ale wydawało się, że jako komentator nie będę. Pomyliłem się. Niesamowicie się zaangażowałem, jakbym sam grał na boisku. Jestem zaskoczony, że razem z Żelkiem tak żyliśmy tymi meczami.
Co czeka polskich siatkarzy w 2019 roku? "Najważniejsze będą kwalifikacje do igrzysk"
Czytaj także: Aleksander Wołkow lekceważąco o PGE Skrze Bełchatów. "Przepraszam kibiców, że nie wygraliśmy z takim rywalem"
Ponoć w Kazaniu toczyliście małą wojenkę ze znanym z "sympatii" do Polaków siatkarzem Zenitu, Aleksiejem Spiridonowem.
Żelek odważnie patrzył Spiridonowowi w oczy, nie wymiękał. Jednak po kilkunastu sekundach takiego pojedynku obaj po koleżeńsku puścili sobie oczko. Widać było, że Rosjanin próbował sprowokować mojego współkomentatora. Żelek się jednak nie dał. Jak drużyna Spiridonowa przegrywała 0:2 w setach, to jakoś kontaktu wzrokowego z nami nie szukał. Zaczął to robić dopiero wtedy, kiedy zobaczył, że Zenit wraca do meczu.
A jak zachował się wobec was po zakończeniu spotkania?
W porządku, tak jak należało. Żelek zbił z nim piątkę, chwilę nawet porozmawiali. Fajnie to wyglądało.
Czytaj także: Aleksiej Spiridonow pozdrowił polskich kibiców. "Kocham Polskę"
Emocje udzielały się wszystkim. Trener Zenitu, Władimir Alekno, nerwy ma ze stali i przez długi czas nawet nie wstał ze swojego krzesła. W końcu się jednak z niego podniósł i widać było, że strach zajrzał mu w oczy.
Obserwowałem go uważnie. Zazwyczaj ma duży spokój, ale tym razem dostrzegłem obawę. Miał świadomość, że może odpaść z Ligi Mistrzów. Ogromna radość jego i całej drużyny z Kazania po ostatniej piłce świadczyła o tym, że bali się tego Trefla.
Tak jak pan powiedział, do wygranej gdańszczan zabrakło centymetrów. Tyle zabrakło Maciejowi Muzajowi, by w czwartym secie meczu w Kazaniu, przy piłce setowej dla Trefla, zahaczyć o bloku rywali. Jak ocenić tego zawodnika? To już gracz międzynarodowej klasy, czy jednak jeszcze nie, biorąc pod uwagę jak jest nierówny?
Maciej wciąż jest młodym zawodnikiem, ma dopiero 24 lata. W tym sezonie bardzo się rozwinął. Jest jednym z najlepszych atakujących w naszej lidze i w Lidze Mistrzów. Myślę, że znajdzie uznanie w oczach Vitala Heynena i zostanie powołany do reprezentacji. Moim zdaniem jak najbardziej na to zasługuje.
Czy mecz PGE Skry Bełchatów z Zenitem Sankt Petersburg przeżywał pan bardziej ze względu na to, że przez kilka sezonów występował pan w tej drużynie?
Nie, w oba mecze byłem zaangażowany w podobnym stopniu. Każdej polskiej drużynie kibicujemy z całego serca. Nasze emocje były tak wielkie właśnie dlatego, że bardzo nam zależy, żeby nasze kluby wygrywały. Oczywiście, mam wielki sentyment do PGE Skry, bo spędziłem tam siedem fantastycznych lat, ale spotkanie Trefla przeżywałem równie mocno.
Kto według pana był największym bohaterem meczu Zenit - Skra?
Największego nie wymienię, wyróżnię cztery osoby. Kubę Kochanowskiego za skuteczność. Kiedy był w pierwszej linii, zawsze był pierwszą opcją. Środkowi Zenitu do niego skakali, a on i tak dawał radę. Gdy pomylił się dwa razy z rzędu miałem obawę, że nie poradzi sobie ze stresem, ale on dostał trzecią piłkę, skończył ją i później "objeżdżał" Aleksandra Wołkowa niesamowicie. Kolejna postać - Grzegorz Łomacz. Bardzo mądrze poprowadził grę w złotym secie. Nie grał w ogóle przez strefę bloku Oreola Camejo, dlatego Mariusz Wlazły atakował w tym secie tylko dwa razy. Trenera Roberto Piazzę wyróżniam za to, że po czwartej partii odważył się zostawić na boisku Artura Szalpuka. Miał nosa. Artur w czwartym secie nie radził sobie w ataku, ale w tym decydującym dostał siedem piłek i zdobył pięć punktów. Radził sobie na podwójnym, potrójnym bloku i jemu też należy się wyróżnieniem.
Dla Szalpuka, podstawowego gracza reprezentacji na zwycięskich dla nas mistrzostwach świata 2018, to musiał być ważny set, ważne zwycięstwo. Ten sezon póki co nie układa się dla niego najlepiej.
Przede wszystkim Arturowi, tak jak i całej Skrze, brakowało zdrowia. Te problemy się kończą i w moim przekonaniu bełchatowianie są teraz faworytem do mistrzostw Polski. Myślę, że nikt w play-offach nie będzie chciał wpaść na Skrę.
Wrócę jeszcze do Jakuba Kochanowskiego, którego bardzo pan chwalił w czasie transmisji. Czy to już jest taki zawodnik, który wzbudza strach wśród rywali? Nawet takich jak Rosjanie, którzy przecież słyną ze świetnych środkowych?
Kuba to gracz przez duże G. Moim zdaniem fenomen na skalę światową. Graliśmy razem w Olsztynie, gdy miał 19 lat, ale ja miałem wrażenie, że do drużyny przyszedł 30-latek. Zawodnik ograny, który wie, czego chce i wszystko podporządkowuje treningom. Cały czas się rozwija. To piękne, że obojętnie kto do niego wystawia, on sobie radzi. Potrafi grać z każdym rozgrywającym i to jest jego wielki atut. Oby tylko dopisywało mu zdrowie, bo tacy gracze jak on, niezbyt wysocy, ale bardzo szybcy i umięśnieni, są bardzo podatni na urazy. Trzymam kciuki za jego zdrowie, tak długo jak ono będzie, Kuba będzie jednym z najlepszych środkowych na świecie.
"Przepraszam kibiców za to, że nie byliśmy w stanie pokonać u siebie w domu takiego przeciwnika" - powiedział po przegranym dwumeczu ze Skrą środkowy Zenitu Aleksander Wołkow. Jak pan oceni wypowiadanie się o rywalu w taki sposób?
Jestem zszokowany i zażenowany taką wypowiedzią. Akurat Wołkow był "wiatrakiem" dla naszych środkowych. Karol Kłos i Kuba Kochanowski jechali z nim jak chcieli. I to w dwóch meczach. Nie rozumiem takich jego słów. Zwłaszcza, że był od środkowych Skry o dwie klasy słabszy. Powinien raczej siedzieć cicho. Gdyby grał lepiej od swoich przeciwników, mógłby mieć jakiś żal i wyrazić swoją opinię. Niektórzy zawodnicy mają o sobie wysokie mniemanie, a Wołkow tą wypowiedzią pokazał, że takowe miał, ma i pewnie będzie miał. Cóż, porażki uczą pokory, więc może kiedyś i on spokornieje.
Sędziowie meczów polskich drużyn w Rosji w pana opinii stanęli na wysokości zadania?
Były różne dziwne sytuacja, kilka kontrowersyjnych piłek. Challenge sprawdzali przez 3-4 minuty. W naszej lidze lepiej to wygląda.
Siatkarska wojna polsko-rosyjska zakończyła się remisem 1:1. Z wyprawy na Wschód wraca pan zadowolony?
Przed tymi meczami awans jednej z dwóch naszych drużyn do półfinału Ligi Mistrzów wziąłbym w ciemno. Jednak po obejrzeniu meczu Trefla z Zenitem żałuję, że nie mamy dwóch. Na wspomnienie fantastycznej gry gdańszczan aż przechodzą mnie ciarki. Mam wrażenie, że cała siatkarska Europa kibicowała Treflowi. Zasłużyliśmy na dwa zespoły w półfinałach.