Na początku grudnia kontuzji doznał Paweł Zagumny i przez kilka następnych miesięcy ONICO AZS Politechnika Warszawska musiała sobie radzić z jednym, bardzo młodym, rozgrywającym. Ostatecznie warszawiacy zakończyli sezon PlusLigi na dziewiątym miejscu, a Jan Firlej wiele się nauczył w ciągu tych kilku miesięcy.
[b]
Ola Piskorska, WP SportoweFakty: Dziewiąte miejsce na koniec sezonu to jest sukces czy porażka pana drużyny?[/b]
Jan Firlej: Biorąc pod uwagę, jak wiele tygodni, treningów i spotkań graliśmy mając tylko jednego rozgrywającego do dyspozycji, to jest to sukces. Pokazaliśmy wolę walki i w tych meczach z Pawłem i wtedy kiedy byłem sam. Wychodziło nam raz gorzej, raz lepiej, ale zawsze byliśmy razem jako drużyna. Stanowiliśmy kolektyw i nigdy nie zwiesiliśmy głów, choć były w tym sezonie naprawdę trudne momenty i spadaliśmy bardzo nisko w tabeli.
Mieliście piorunującą końcówkę fazy zasadniczej, na pięć spotkań wygraliście cztery. I to mimo tego, że straciliście już szanse na ósemkę.
Na pewno pomógł nam powrót Gumy. On dał zespołowi to, czego ja jeszcze nie potrafię dać, czyli spokój, wynikający też z jego ogromnego doświadczenia. I faktycznie końcówka bardzo nam się udała, w czym ogromna zasługa tych starszych zawodników. Nie ukrywajmy, walka o dziewiąte miejsce to nie jest szczyt marzeń dla siatkarzy, którzy w karierze zdobywali medale i inne trofea, a jednak - tak jak inni - dawali z siebie wszystko, żebyśmy ten sezon zakończyli sukcesem. I za to ogromny szacunek dla nich. Dzięki tej wygranej końcówce możemy ocenić sezon na plus. Tylko jedno miejsce niżej niż rok temu, a jednak pół sezonu graliśmy bez pierwszego rozgrywającego.
ZOBACZ WIDEO PSG gromi, świetny mecz Cavaniego. Zobacz skrót spotkania z EA Guingamp [ZDJĘCIA ELEVEN]
Podobno pomogła wam też "męska rozmowa" we własnym gronie po porażce z Effectorem Kielce?
Na pewno w jakimś momencie musieliśmy spojrzeć sobie prosto w twarz i przyznać, że albo zaczniemy wreszcie grać to, co potrafimy, albo skończymy ten sezon daleko w tabeli i wtedy będzie wstyd. To na pewno nam pomogło. Aczkolwiek w meczu z Effectorem nie zagraliśmy źle, oni po prostu zagrali bardzo dobrze. Bardziej mnie bolą porażki z BBTS, w słabym stylu, bez żadnej walki. Poznałem to nieprzyjemne uczucie, kiedy przegrywa się w fatalny sposób mecz, który niby powinno się wygrać. O tych wstydliwych porażkach z jednej strony chciałbym jak najszybciej zapomnieć, ale z drugiej to też jest doświadczenie.
W tym sezonie macie na koncie i wstydliwe porażki ze znacznie niżej notowanymi drużynami, jak i efektowne i niespodziewane zwycięstwa nad zespołami z czołówki. Chyba łatwiej wam się grało, kiedy nie byliście faworytami?
Znacznie łatwiej! Mecze bez presji wychodziły nam bardzo dobrze, choć nie zawsze je wygrywaliśmy. Ale nawet jak kończyły się porażką, to w dobrym stylu i po walce. A te spotkania, które zdaniem mediów, kibiców i w ogóle wszystkich powinniśmy łatwo wygrać, szły nam jak po grudzie. Męczyliśmy się strasznie w nich, chyba za bardzo chcieliśmy i to nas paraliżowało. Ale na nasze usprawiedliwienie mogę przypomnieć, że bywały mecze, kiedy graliśmy najmłodszą szóstką w lidze: ja, Kwolek i Halaba nie mamy jeszcze 21 lat, Filip ma 22. Tylko środkowych mieliśmy wtedy starszych i doświadczonych, a przecież oni są w okolicach trzydziestki. Trudno więc się dziwić, że czasem zjadała nas presja. Myślę jednak, że to nam wszystkim zaprocentuje, w bardzo młodym wieku zdobyliśmy wiele cennych doświadczeń, i negatywnych i pozytywnych.
Zwłaszcza pan, który zupełnie znienacka został pierwszym rozgrywającym plusligowej drużyny i to na kilka miesięcy. To chyba najważniejszy sezon pana życia?
Początki były trudne, bo ta kontuzja Gumy była bardzo niespodziewana i nagle się okazało, że ja muszę grać jako pierwszy. Z marszu wyszedłem na mecz i to przeciwko ZAKSIE, niby trudno gorzej. Z nimi trzeba zagrać zupełnie bezbłędnie, żeby w ogóle powalczyć. Ale z drugiej strony nie było żadnej presji na wynik, więc w sumie chyba na debiut to nie było złe.
A jak było potem?
Oczywiście kilka pierwszych spotkań było dla mnie ciężkich, chwilę trwało, zanim wszedłem w rytm takiego grania od pierwszej piłki. Wiadomo, że wejścia na krótkie zmiany, jakie miałem wcześniej, to jest coś zupełnie innego niż prowadzić grę zespołu w całym spotkaniu. Poczułem jak to jest mieć ciężar gry na swoich barkach, i to dodatkowo ze świadomością, że nikt mnie nie zmieni. W tym sensie to był dla mnie przełomowy sezon, zebrałem ogromnie dużo doświadczenia boiskowego. Mam nadzieję, że następne sezony też dadzą mi szanse na dalszy rozwój.
Co było najtrudniejsze? Duża odpowiedzialność?
Nie, brak doświadczenia boiskowego i kontroli własnych umiejętności i własnej formy. Najgorsze były te momenty, kiedy mi coś nie wychodziło, a ja nie wiedziałem dlaczego. I chciałem jeszcze bardziej, a tu wychodziło jeszcze gorzej. Taka niemoc mnie dopadała i nie wiedziałem, co się dzieje i jak z tego wyjść. Nie da się ukryć, że jak na swoją pozycję jestem bardzo młody i gram w siatkówkę bardzo krótko. I momentami czułem to na boisku. Ale z drugiej strony były takie mecze, jak ten wygrany z PGE Skrą za trzy punkty, kiedy wychodziło prawie wszystko.
Czy już pan wie, gdzie będzie grał w następnym sezonie?
Na razie nie wiem jeszcze nic. Zobaczymy.
ZOBACZ WIDEO PSG gromi, świetny mecz Cavaniego. Zobacz skrót spotkania z EA Guingamp [ZDJĘCIA ELEVEN]