WP SportoweFakty: Rozpamiętuje pani cały czas finały V-League, w których przegrałyście z NEC Red Rockets?
- Już minęło trochę czasu, tydzień od ostatniego meczu i muszę powiedzieć, że drugie miejsce to było maksimum tego, co mogłyśmy osiągnąć w tym sezonie. Oczywiście przed sezonem srebro nikogo w klubie by nie satysfakcjonowało, bo naszym oczywistym celem po zdobyciu Pucharu Cesarza było mistrzostwo kraju. Niestety w kluczowym momencie sezonu miałyśmy dwie kontuzje podstawowych zawodniczek. Mówi się trudno.
[b]
I tak Hisamitsu Springs zrobiło dobry wynik po kontuzji Miyu Nagaoki, wykluczającej ją z gry do końca sezonu. [/b]
- Dokładnie tak, jej strata była dla nas naprawdę bolesna. Miyu to naprawdę wyjątkowa postać i już samo trenowanie z nią jest wielką przyjemnością i okazją do nauki. Następnego dnia po odniesionej kontuzji Miyu o kulach przyszła do nas na trening i chciała nas zmotywować na finał z NEC Red Rockets. Niemal wszystkie dziewczyny z zespoły popłakały się, było dużo emocji. Powiedziałyśmy sobie, że zagramy te cztery ostatnie mecze na dwieście procent właśnie dla niej.
ZOBACZ WIDEO Kamil Stoch: To był niesamowity lot, tego się nie da opisać słowami!
Przegrałyście dwa ostatnie mecze ligi, ale w obu walczyłyście przez pięć setów i było bardzo blisko wyrównania stanu rywalizacji.
- Cieszę się, że mogłam uczestniczyć w takim wydarzeniu, bo moim zdaniem poziom tych finałów był kosmiczny, zwłaszcza pierwszego meczu. Wszystko było szalenie szybkie, intensywne, a jednocześnie obie drużyny były precyzyjne aż do bólu. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Emilija Nikołowa, która większość sezonu spędziła na ławce rezerwowych, a w finale była momentami nie do zatrzymania.
Domyślam się, że presja otoczenia w klubie była spora.
- W Japonii ciąży na wszystkich bardzo duża presja, i to nie tylko ze strony kibiców, dziennikarzy czy władz klubu. Mówimy o kraju, w którym samobójstwa z powodu niepowodzeń w pracy są poważnym problemem. Ostatnie siedem miesięcy było szalenie wyczerpujących fizycznie i mentalnie, jednak tym bardziej jestem z siebie zadowolona, że je wytrzymałam.
Jeśli chodzi o personalne osiągnięcia w Japonii, ma pani prawo być z siebie zadowolona.
- Czytałam komentarze, że w Japonii nie zdobędę nawet jednego punktu blokiem, a kończę na drugim miejscu w rankingu za Eriką Araki. To chyba niezły wynik? Z tego, co czytałam, w ostatnich czterech latach żadna zagraniczna siatkarka w Hisamitsu nie przebiła się do pierwszego składu, nawet Brankica Mihajlović. Mnie się udało, chociaż w kadrze mieliśmy siedem środkowych.
- Gdybym miała powiedzieć, w czym zrobiłam największe postępy, to przede wszystkim w czytaniu gry. Musiałam bez przerwy obserwować zawodniczki po drugiej stronie siatki i czekać do samego końca na to, co zrobią, a czasem rozwiązania taktyczne w Japonii nijak mają się do tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Na pewno jestem teraz bardziej cierpliwa i wytrwała: komuś może się wydawać, że kilkanaście punktów na mecz i trzy, cztery bloki to mało jak na obowiązki zagranicznej siatkarki, ale to jest efekt kilkudziesięciu prób oszukania bardzo dobrej obrony przeciwnika, która niekiedy podbija piłki niemożliwe do podbicia, bo asekuracja jest w Japonii również na wysokim poziomie.
Teraz wraca pani do Europy i musi być to mały szok, łącznie ze zmianą strefy czasowej.
- Właśnie miałam międzylądowanie w Helsinkach i nagle ktoś z obsługi lotniska skomentował, że jestem wysoka… W Japonii nikt nie zwracał - lub nie chciał zwracać - na to uwagi, kiedy szłam po ulicach Kobe, to byłam dla miejscowych "przezroczysta". Każdy zajmuje się swoimi sprawami i nie gapi się na osobę, która wystaje dwie głowy ponad tłum.
Kiedy Katarzyna Skowrońska-Dolata mieszkała w Chinach, to przechodnie traktowali ją jak cyrkową atrakcję.
- Tu zdecydowanie panuje inna, bardziej introwertyczna mentalność. Myślę, że po tych kilku miesiącach umiem sobie całkiem sprawie radzić w japońskiej rzeczywistości. Teraz widzę, że mocno się przyzwyczaiłam do tego, że każdy każdego przeprasza po kilka razy i robi absolutnie wszystko, żeby być jak najbardziej pomocny. I zostaje pytanie, czy teraz wracam do "normalności", czy to Japonia jest bardziej normalna? Może dobrze, że wracam do kraju na te kilka dni, bo w Japonii żyłam jak w bańce i nie mam pojęcia, co się działo przez ostatnie miesiące w Polsce i na świecie.
Zostaje pani w Hisamitsu na kolejny sezon?
- Sama nie wiem, wszystko zależy od klubu. Na razie przygotowujemy się do Klubowych Mistrzostw Świata w Kobe, poleciałam na chwilę do Polski, ale koleżanki z klubu nie miały nawet chwili odpoczynku po finałach. Gdybyśmy zdobyły mistrzostwo V-League, pewnie bym została w klubie, a tak muszę czekać na to, która z Japonek utrzyma się w składzie Hisamitsu i na jaka pozycje klub będzie potrzebował zagranicznej siatkarki. Wiem tyle, że gdybym miałam jeszcze raz podejmować decyzję o wyjeździe, zrobiłabym to samo.
Rozmawiał Michał Kaczmarczyk