VfB Friedrichshafen - Skra Bełchatów 3:0 (22:25, 20:25, 18:25)
Na trybunach pojawiło się ponad 4000 widzów. Wielu z nich stanowili Polacy. Nie zabrakło też Klubu Kibica Skry. Friedrichshafen to jeden z nielicznych zespołów w Lidze Mistrzów, którzy mogą być zadowoleni z frekwencji na meczach rozgrywanych w swojej hali.
Już od samego początku dominowali Niemcy. O dziwo, grali oni bez jakiejkolwiek presji, a przecież do awansu potrzebne im było zwycięstwo nad Polakami. W Skrze najsłabiej spisywał się Dawid Murek. Po dwóch z rzędu nieprzyjętych zagrywkach trener Castellani postanowił wprowadzić na boisko Bąkiewicza. Niepewnie grał też Falasca. Momentami Hiszpan popełniał proste, niewymuszone błędy. Do końca pierwszej partii grał Maciej Dobrowolski. Bełchatowianie przegrali 22:25 i musieli liczyć na lepszą postawę w kolejnych setach.
Te również nie były dla nich pomyślne. Niemiecki zespół raz po raz zachwycał niecodziennymi atakami lub asami serwisowymi. Szalenie skuteczny był Grozer. W bełchatowskim zespole mnożyły się błędy. Drugi przegrany set stawiał "żółto-czarnych" w bardzo trudnej sytuacji.
Ostatnia szansa, set trzeci. Polscy kibice liczyli na to, że Skra przypomni sobie jak grała tydzień temu w meczu z Panathinaikosem. Nic podobnego. Bełchatowscy gracze zupełnie nie przypominali tych z meczu z "Koniczynkami". Widząc jakie błędy popełniali można było się złapać za głowę.
Pocieszeniem jest to, że i VfB i Skra zagrają w następnej rundzie. Niemcom dzięki zwycięstwu, rzutem na taśmę udało się wywalczyć awans. Po stylu w jakim wygrali w pełni zasłużyli na dalsze występy. Bełchatowianie zdecydowanie muszą ustabilizować formę. Już nie pierwszy raz w tym sezonie mamy do czynienia z taką sytuacją kiedy mistrzowie Polski po genialnej grze "miażdżą" rywali aby parę dni później oddać mecz bez walki.