LM: Dwójka to za mało (relacja)

Siatkarze z Częstochowy po meczu z Iraklisem nadal potrzebują jednej wygranej, aby przypieczętować swój awans do dalszej fazy rozgrywek Ligi Mistrzów. W środowy wieczór podopieczni trenera Radosława Panasa przegrali w Salonikach 3:1. Przekonali się również, że mająca dwóch liderów drużyna nie jest w stanie zwyciężać w rywalizacji na tak wysokim poziomie, kiedy na przeciwko staje dużo bardziej wyrównany zespół.

W tym artykule dowiesz się o:

Iraklis Saloniki- Domex Tytan AZS Częstochowa 3:1 (25:22, 25:18, 17:25, 25:23)

Iraklis: Tischer, Konstantinow, Akhrem, Smaragdis, Kravarik, Nilsson, Denison (libero), Koulieris, Charitonidis

AZS Domex: Stelmach, Bartman, Gradowski, Nowakowski, Wrona, Janeczek, Zatorski (libero) oraz Drzyzga, Wierzbowski, Gunia, Wiśniewski

Pierwsza partia od początku nie układała się po myśli przyjezdnych, którzy wyglądali momentami tak, jakby jeszcze nie zdążyli opuścić szatni. Fatalna gra w polu zagrywki, brak przyjęcia i kompletna niemoc w ataku sprawiły, że przewaga Greków już po kilku pierwszych akcjach wynosiła pięć oczek. Chyba nawet sam trener gości był nieco zaskoczony biegiem zdarzeń, bowiem nawet nie zdążył poprosić o przysługującą mu przerwę. Polskiemu szkoleniowcowi z pomocą przyszedł dopiero Smaragdis, który zdobył punkt na 8:3. Ta chwila wytchnienia była bardzo potrzebna zwłaszcza siatkarzom spod Jasnej Góry, którzy do tego momentu nie bardzo potrafili przeciwstawić się rywalom. Fatalne przyjęcie, oraz liczne błędy w ataku również nie pomagały w nawiązaniu kontaktu z przeciwnikiem. Co gorsza, kiedy akcje z trudem udawało się zakończyć prawidłowo, chwilę później polski zespół "rewanżował się" Grekom złym serwisem. Pocieszającym był jedynie fakt, że także sami gospodarze nie błyszczeli w tym elemencie, przez co dystans trzech-czterech oczek udawało się utrzymać przez dłuższy czas. Obraz gry nieco zmienił się po drugiej technicznej. Co prawda punkt po skutecznym bloku Smaragdisa na Wronie zdobyli gospodarze, ale kolejne cztery oczka padły już łupem przyjezdnych, wśród których brylowali Bartman i Janeczek. Widząc nieporadność swoich podopiecznych trener Kostas Arseniadis zdecydował się po raz pierwszy w tym secie wziąć przerwę. Uwagi szkoleniowca nie przyniosły pożądanego efektu, a co więcej Domex odrobił kolejny punkt i na tablicy mieliśmy już tylko 22:21. W tym momencie wydawało się, że wszystko zaczyna zmierzać w odpowiednim dla polskiego zespołu kierunku. Gra częstochowian zaczynała się "kleić", akcje wyglądały coraz składniej, a blok gospodarzy nadal nie radził sobie z powstrzymaniem skrzydłowych AZS-u. Na moment coś się jednak zacięło, co skrupulatnie wykorzystali miejscowi. Mając po swojej stronie znakomity duet Nilsson-Smaragdis saloniczanie skutecznie zakończyli dwa kolejne ataki. W tej sytuacji o czas poprosił Radosław Panas. Na nic się to jednak zdało. Co prawda w kolejnej akcji Bartman po raz kolejny potwierdził znakomitą dyspozycję, ale kilka sekund później kiwnięcie w wykonaniu Tischnera zakończyło seta.

W drugiej partii AZS nie popełnił takiego błędu, jak na początku meczu. Goście od początku grali należycie skoncentrowani, czego efektem była wymiana cios za cios. Taka sytuacja trwała do stanu 5:5. Kolejne dwa autowe ataki Nilssona, zbicie Bartmana i na przerwę oba zespoły zeszły przy stanie 5:8. W tym momencie swoje chwile radości miała kilkunastoosobowa grupa kibiców z Częstochowy. Patrząc na statystyki można było odnieść jasne wrażenie, że poprawa gry w ataku, oraz mniejsza liczba błędów własnych pozwoliła przyjezdnym nie tylko na nawiązanie walki, ale na objęcie prowadzenia. Jedyne, co mogło martwić sympatyków biało-zielonych to fakt, że gra ich drużyny nadal oparta była na dwóch filarach - Janeczku i Bartmanie. Nieco inaczej wyglądało to w Iraklisie, gdzie co prawda rolę lokomotywy pełnili Nilsson i Smaragdis, ale dzielnie wspierali ich Konstantinow i Kravarik. Mimo to siatkarze spod Jasnej Góry po powrocie na parkiet nadal dyktowali warunki gry. Szło im dobrze nawet do tego stopnia, że na drugą przerwę techniczną zeszli przy wyniku 12:16. Dystans ten z czasem jeszcze wzrastał aż do momentu uzyskania sześciu punktów. Ostatni cios w tej partii zadał wyróżniający się jak dotąd Nilsson. Tym razem Szwed zaserwował w siatkę i mecz mógł zacząć się jakby od nowa.

Wydawało się, że po zwycięskiej i dość wysoko wygranej partii AZS będzie w stanie narzucić swój styl gry i doprowadzić do szczęśliwego końca to spotkanie. Tak się jednak nie stało. Grecy szybko wyciągnęli wnioski z ostatnich niepowodzeń i w pełni skoncentrowani przystąpili do trzeciej partii. Co prawda do stanu 4:4 trwała wymiana punkt za punkt, ale dwa kolejne ataki Smaragdisa pozwoliły miejscowym zyskać przewagę, którą utrzymali do pierwszej przerwy. Jak się potem okazało to wydarzenie zupełnie wybiło z rytmu gości. Częstochowianie po powrocie na plac gry pozwolili rywalom zdobyć kolejne dwa oczka i w efekcie ich przewaga wynosiła już cztery punkty. Przy stanie 11:7 trener Panas poprosił o przerwę, chcąc nieco uspokoić swój zespół. Niestety bez skutków. Grecy cały czas grali bardzo konsekwentnie powoli powiększając przewagę. Kiedy urosła ona do sześciu oczek już chyba nawet sami Akademicy przestali wierzyć w możliwość wygranej w tej partii. Drużyna Iraklisu natomiast niczym prawdziwy egzekutor zadawała kolejne ciosy wygrywając ostatecznie 25:17.

Polscy kibice przed czwartym setem zastanawiali się z pewnością, który AZS zobaczą w kolejnej odsłonie. Czy ten z pierwszej i trzeciej partii, czy może zwycięski z drugiej? Początkowo wszystko wskazywało na to, że mecz może rozstrzygnąć się dopiero po tiebreaku. Akademicy cały czas prowadzili jednym punktem, a po kolejnym udanym ataku Janeczka zrobiło się nawet 5:7. W tym momencie jednak serię punktową zaliczyli miejscowi, którzy po kilku minutach prowadzili już 10:7. W tej sytuacji trener Panas zdecydował się na kilka zmian. Na boisku pojawił się min. Drzyzga zastępując Stelmacha. Było to bardzo trafne posunięcie. Nowy rozgrywający wniósł sporo ożywienia w grę swojego zespołu dzięki czemu siatkarze z Częstochowy zdołali zmniejszyć dystans na 17:16. Niestety dla przyjezdnych po stronie rywali cały czas znakomicie spisywał się Smaragdis, który w decydujących momentach jeśli nie atakował, to popisywał się skutecznym blokiem. Tak było również i tym razem. W efekcie po dwóch kolejnych akcjach ponownie na tablicy pojawiła się trzypunktowa różnica. Przyjezdni starali się jak mogli powstrzymywać Greka. Niestety jeśli nie on, to Nilsson lub Konstantinow kończyli udanie akcje. Do stanu 19:18 polski zespół jeszcze miał nadzieje na wygraną. Przy tym wyniku o czas poprosił trener Kostas Arseniadis Jego uwagi okazały się na tyle skuteczne, że Iraklis już do końca nie pozostawił rywalom złudzeń na korzystny wynik. Czarę goryczy przelały dwa z rzędu autowe ataki Janeczka przy stanie 20:18. Chwilę emocji sympatycy siatkówki mieli jeszcze w końcówce, kiedy polski zespół ze stanu 24:21 doprowadził do 24:23. To było jednak wszystko na co pozwolili rywalom miejscowi. Ostatnią akcję przeprowadził Bartman. Siatkarz z Częstochowy zaryzykował zagrywką, jednak to się nie opłaciło. Piłka wyleciała na aut i sędzia mógł odgwizdać koniec spotkania.

Źródło artykułu: