Mateusz Bieniek wyszedł w podstawowym składzie reprezentacji Polski na pierwszy mecz Ligi Światowej przeciwko Rosji i zaskoczył cały siatkarski świat. Nie tylko odwagą i brakiem tremy, choć po drugiej stronie siatki stali mistrzowie olimpijscy. Przede wszystkim fantastyczną grą, którą zdobył czternaście punktów (siedem atakiem, cztery zagrywką i trzy blokiem) i zasłużony tytuł najlepszego zawodnika spotkania. W następnych trzech spotkaniach także grał od początku i po jednej trzeciej rozgrywek grupowych Ligi Światowej ma na koncie już 48 punktów, co daje mu piąte miejsce w klasyfikacji ogólnej obu grup dywizji mistrzowskiej. Jest najlepszy ze wszystkich środkowych.
[ad=rectangle]
- Jestem typowo ofensywnym zawodnikiem, moje mocne strony to atak i zagrywka. Mam za to problem z blokiem i dlatego cieszę się z każdego udanego bloku punktowego w meczu, jaki mi się uda zrobić. W moim debiucie cała presja ze mnie zeszła właśnie po tym, jak mi się udało zablokować Rosjanina, bo najbardziej mnie stresowała myśl, że nie uda mi się ani razu przez cały mecz - opowiada Bieniek. Mimo swoich obaw wykonał już siedem bloków punktowych, co sytuuje go w czołówce środkowych w Lidze Światowej.
Bardzo mocną stroną Bieńka jest jego nietypowa zagrywka. Ma najście jak do flota, ale potem uderza bardzo mocno i płasko, co nieustannie powoduje popłoch i panikę w szeregach przyjmujących rywala. Już ma na koncie siedem asów serwisowych, co jest najlepszym wynikiem w pierwszej dywizji, a trudno zliczyć jego zagrywki, które dawały punkt Polakom pośrednio, po niedokładnym przyjęciu przeciwnika. Do tego popełnia mało błędów w tym elemencie. Jednak najsilniejszą stroną 22-latka jest jak dotąd atak, w którym notuje skuteczność na poziomie 80 procent. I z Grzegorzem Łomaczem i z Fabianem Drzyzgą gra mu się bardzo dobrze i dzięki temu bardzo regularnie zdobywa punkty atakiem. W czterech meczach pomylił się zaledwie dwukrotnie i tylko raz został zablokowany, z bardzo niskiej i niewygodnej piłki.
I to właśnie przy okazji tego bloku rozpętała się boiskowa awantura, bo Bieniek dostał piłkę w kolejnej akcji, wbił "gwoździa" obok irańskiego środkowego Seyeda i dość emocjonalnie pokazał mu, co myśli o jego blokach. Od słowa do słowa skończyło się przepychanką pod siatką z udziałem Michała Kubiaka i Seyeda, aż rozdzielał ich drugi sędzia. Obaj panowie dostali po czerwonej kartce. Młody polski środkowy uniknął kary, ale jednocześnie wyraźnie zademonstrował, że mimo braku doświadczenia na tym poziomie rozgrywek nikogo i niczego się nie boi, a potulności nie ma się co po nim spodziewać.
Bieniek spędził dwa ostatnie sezony w Effectorze Kielce, gdzie trafił, bo - w co trudno dziś uwierzyć - inne kluby PlusLigi nie były nim zainteresowane. W Kielcach najpierw wchodził tylko zadaniowo na zagrywkę, ale w listopadzie 2013 dostał szansę na prawdziwy debiut na plus ligowych parkietach. W meczu z Indykpolem AZS Olsztyn wszedł na boisko w drugim secie i grał do końca spotkania, atakując ze skutecznością 80 procent i dokładając do tego 3 bloki i asa. - Oczywiście na początku byłem mocno zestresowany, ale dalej jakoś poszło, myślę, że nie najgorzej się zaprezentowałem i mam nadzieję, że trener jest ze mnie zadowolony i dostanę od niego kolejną szansę - nie wtedy ukrywał młody środkowy.
Dostał tych szans bardzo wiele, bo błyskawicznie przebił się do pierwszej szóstki w ekipie trenera Dariusza Daszkiewicza. W minionym sezonie był już jednym z najlepszych środkowych polskiej ligi, a liczbą asów serwisowych przebił nawet Dmytro Paszyckiego. Mimo to nadal był bardzo skromny. - Jakieś sygnały do mnie dochodzą, że inni mówią o moim talencie, ale staram się nie zaprzątać sobie tym głowy. To dopiero mój pierwszy sezon, w którym regularnie gram, a wiadomo, że na takim poziomie to jest nic. Zresztą zdarzają się takie mecze, w których naprawdę jestem weryfikowany, choćby przez środkowych z Bełchatowa czy Rzeszowa. Pokazują one, jaka jest różnica klas między mną a nimi - mówił siatkarz w trakcie rozgrywek ligowych. Ponieważ podpisał kontrakt z Effectorem Kielce na trzy lata, więc najbliższy sezon klubowy również tam spędzi. Jak widać po efektach, pod opieką trenera Daszkiewicza rozwija się świetnie, więc na pewno mu to nie zaszkodzi. A może nawet jest lepszym rozwiązaniem, biorąc po uwagę jego 21 lat, niż oglądanie meczów w lepszym klubie z kwadratu dla rezerwowych.
Powszechnie nazywa się Bieńka debiutantem, ale prawda jest taka, że już w minionym sezonie dostał powołanie do seniorskiej reprezentacji Polski. Tylko nie do kadry A, trenowanej przez Stephane Antigę, a do kadry B, prowadzonej przez Andrzeja Kowala. Grał we wszystkich spotkaniach Ligi Europejskiej i zarówno Kowal, jak i drugi trener Michał Gogol nie mogli się go nachwalić. - Najbardziej zaskoczył mnie in plus Mateusz Bieniek swoją fantastyczną grą w każdym elemencie. I w ataku, i na zagrywce, i w bloku, a do tego w obronie. Zdarzały mu się naprawdę świetne obrony, taka koordynacja przy jego wzroście jest naprawdę imponująca. Ma zadatki na wielkiego siatkarza. Do tego chłopak ma fantastyczny charakter, był takim dobrym duchem całej drużyny - oceniał młodego środkowego po sezonie Gogol.
Tajemnicą poliszynela jest, że, według wstępnej koncepcji trenerów Stephane Antigi i Philippe Blaina, nie było przewidzianego miejsca w podstawowym składzie reprezentacji dla Bieńka. Jednak umiejętności sportowe i zapał do ciężkiej pracy, jakie pokazywał na każdym treningu podczas zgrupowania w Spale, otworzyły mu drzwi do pierwszej szóstki. I ten 21-latek w pełni daną mu szansę wykorzystał swoim bezbłędnym występem przeciwko mistrzom olimpijskim. - Byłem pewien, że Mateusz się nie przestraszy rywala, on nie wie, co to trema. Pewnie innym przy takim debiucie trzęsły by się ręce, ale on zawsze miał dużą odporność psychiczną. Gra swoje niezależnie od tego, kto stoi po drugiej stronie siatki i ile osób jest na trybunach - mówi klubowy trener Bieńka, Dariusz Daszkiewicz.
Sam zawodnik przyznaje, że jednak trochę stresu miał. - Już kilka dni przed pierwszym meczem domyślałem się, że wyjdę w pierwszym składzie na Rosję. Emocje były, i to spore, spać nie mogłem. Ale jak już gra się zaczęła, wyszedł mi blok czy serwis, to się uspokoiłem - przyznawał młody środkowy, choć i po meczach było po nim widać ogrom radości, morze adrenaliny i to, jak mocno przeżywał spotkania.
W ostatnich latach były inne bardzo udane debiuty w reprezentacji Polski. Podczas Pucharu Świata w 2011 całemu siatkarskiemu światu pokazał się Michał Kubiak, który swoją walecznością, determinacją i zagrywką walnie się przyczynił do znakomitego wyniku Polaków w tamtym turnieju. Rok temu prawie znikąd pojawił się niechciany w Polsce Mateusz Mika, który od pierwszego meczu Ligi Światowej grał bardzo dobrze, dostał się do składu na mistrzostwa świata i był jedną z kluczowych postaci w wielu meczach, a zwłaszcza finałowym. Można mieć nadzieję, że tak udanie rozpoczęta kariera reprezentacyjna Mateusza Bieńka potoczy się tak samo i wkrótce będzie jednym z filarów naszej drużyny narodowej.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)
Na Bieńka na boisku fajnie się patrzy - dobry grajek, oby tylko zdrowie miał i się rozwijał. A pomeczowe wywiady z nim też są ciekawe, umie się chłopak wyp Czytaj całość