Wiktor Gumiński: Nie chciałbym wypominać wieku, ale mając 38 lat rozgrywa pan pełny sezon. Jak znosi pan kondycyjnie tak dużą dawkę spotkań?
Krzysztof Gierczyński: Całkowicie się nie spodziewałem takiej ilości grania, ponieważ plany na ten sezon były inne. Życie, które czasem jest niespodzianką, jednak je weryfikuje i przy kontuzji Kaliberdy muszę teraz występować przez cały czas. Miałem pomagać, a w zasadzie jesteśmy w połowie sezonu i ciągle jestem na boisku. Mimo wszystko sprawia mi to jeszcze satysfakcję. W zasadzie już za chwilę będę miał 39 lat (zawodnik obchodzi urodziny 23 stycznia - przyp. red.), ale jakoś trzymam się zdrowotnie, czasami nawet może i lepiej od młodszych kolegów. Gram prawie przez całe życie, czerpię z tego satysfakcję i cieszę się z wygranych meczów. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że są również trudne chwile. To dla mnie normalne i wiem, że z tymi dołkami trzeba walczyć, bo się zdarzają. Ale różne momenty mają też młodzi zawodnicy. Dopóki mogę pomóc drużynie, dopóki wygrywamy, a ja jestem zdrowy i gotowy do gry wszystko jest w porządku.
[ad=rectangle]
Ogólnie w pańskiej drużynie nie ma zbyt wielu rotacji personalnych. Więcej szans do odpoczynku dostawał tylko Michał Łasko, z powodu niezbyt dobrego stanu swoich kolan. Zwykle gracie po prostu sprawdzonym składem. Nie odbije się to wam czkawką w dalszej części sezonu?
- Nie jest to podyktowane tym, że trener trzyma się jednej żelaznej szóstki. Bardziej tym, iż mamy problemy. Nie ma Kaliberdy, więc już na początku wypadł nam jeden przyjmujący, a następnie czekaliśmy na sprowadzenie nowego zawodnika. Pojawił się Guillaume Quesque, ale musi trochę czasu minąć, zanim on się wdroży, ponieważ także miał problemy zdrowotne. Gdybyśmy mieli czternastu zawodników gotowych do grania, jak choćby Asseco Resovia Rzeszów, to pewnie byłyby rotacje. A póki co musimy się pozbierać z naszymi problemami. Nie brakuje nam ich, ponieważ Zbyszek Bartman również czeka na zabieg. Jeśli chodzi o kwestie personalne, w zasadzie od początku sezonu mamy trochę pod górę, ale dzielnie stawiamy czoła tym przeciwnościom.
Pan powinien sobie chyba życzyć, żeby Quesque jak najszybciej złapał formę. Jeśli za około miesiąc do gry wróciłby Bartman, może wreszcie nadarzyłaby się panu jakaś okazja do odpoczynku przed decydującymi meczami?
- Historia pobytu w Jastrzębskim Węglu daje mi szkołę, bo w zeszłym roku miał grać Nicolas Marechal, a przez cały sezon występowałem ja, gdyż on przyjechał z kontuzją. W obecnych rozgrywkach już w pierwszym pojedynku kontuzjowany został Kaliberda. Życzyłbym sobie, żeby też chwilę odpocząć, bo mimo wszystko człowiek jest zmęczony. Tych spotkań, o czym mówimy chyba wszyscy w kółko, jest bardzo dużo. Mamy dużo wyjazdów i dodatkowo bierzemy udział w Lidze Mistrzów. Jeden mecz kosztuje tak naprawdę tyle energii co dziesięć treningów. Chciałbym, żeby chłopcy wrócili do zdrowia i dali mi trochę wytchnienia, ale póki wygrywamy nie ma nic przeciwko temu, żebym przebywał na parkiecie.
Quesque jest zawodnikiem na miarę Kaliberdy?
- Kaliberda jest siatkarzem bardziej ofensywnym. Lubi dostawać dużo piłek, często atakować i wtedy się dobrze czuje. Natomiast Quesque, choć wysoki (mierzy 203 cm - przyp. red.), jest graczem bardziej defensywnym. Ma skoczyć do bloku, przytrzymać przyjęcie i skończyć kilka piłek w ataku. Taki jest jego styl gry i tego raczej się nie zmieni.
Wracając na chwilę do rotacji w składzie, to najwięcej okazji do nich macie chyba w Lidze Mistrzów. Rywale grupowi z Teruelu i Dupnicy nie prezentują bowiem nawet poziomu ekip ze środka PlusLigi. Pozostałe dwa spotkania z tymi przeciwnikami dadzą jeszcze szansę na złapanie oddechu niektórym zawodnikom?
- Pierwsze mecze z zespołem bułgarskim i hiszpańskim wygraliśmy po 3:0 dlatego, że to my graliśmy dobrze. Gdybyśmy stracili wtedy koncentrację, były one pewnie wyrównane. Podejrzewam, że szczególnie trudny będzie rewanż w Dupnicy. Grając na tamtym terenie trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Czy będzie jeszcze szansa na jakieś rotacje? Oby tak było. W fazie grupowej Ligi Mistrzów celujemy w drugie miejsce, żeby z dobrym bilansem wyjść dalej.
A Lokomotiw Nowosybirsk był poza zasięgiem?
- U siebie zagraliśmy na pewno bardzo dobre zawody, pomimo przegranej 1:3. W rewanżu polegliśmy na niezwykle trudnym terenie, do czego przyczyniły się różne części składowe, takie jak długa podróż czy zmiana czasu.
Wracając na krajowe podwórko, w obecnym sezonie górna część ligi jest prawdopodobnie najbardziej wyrównana w historii. Spośród siedmiu pierwszych zespołów każdy może wygrać z każdym. Czy Jastrzębski Węgiel ma jeszcze szansę na doścignięcie ekip z Bełchatowa, Rzeszowa oraz Gdańska, i zarazem ukończenie rundy zasadniczej w czołowej trójce?
- Wszystko jest w naszych rękach, aczkolwiek będzie trudno. Przed sezonem wydawało się, że liga będzie podzielona na grupę mistrzowską i środkowo-dolną, ale przebieg rozgrywek zweryfikował te oczekiwania. Bardzo dobrze grają Lotos Trefl Gdańsk i Transfer Bydgoszcz, a po piętach depcze nam także Cuprum Lubin. Liga jest bardzo wyrównana i widać, że lepsze zespoły tracą punkty z tymi ze środka tabeli. Ale to jest chyba też spowodowane faktem, że meczów jest bardzo dużo. W takim wypadku łatwo gdzieś stracić koncentrację, potknąć się i przegrać.
Weteran włoskiej siatkówki, 41-letni Samuele Papi zapowiedział ostatnio, że po tym sezonie zakończy swą bogatą przygodę ze sportem w roli zawodnika. Zamierza pan przebić słynnego Włocha i zawiesić buty na kołku jeszcze później?
- Nie ma szans, bym go przebił. Na pewno nie zostanę rekordzistą, którym pewnie jest właśnie on. Już w zeszłym roku mówiłem, że to mój ostatni sezon. Jednak nie był, bo w tej chwili jeszcze gram, także teraz nie chcę składać żadnych deklaracji. Na pewno po sezonie trzeba będzie odświeżyć głowę. Przy tak dużej liczbie treningów i meczów będę musiał przemyśleć, co robić dalej. To nie tylko moja decyzja. Dzieci rosną, więc nie patrzę na sprawę wyłącznie pod kątem swojej gry i przydatności dla zespołu, ale również tego, co potrzebuje moja rodzina.