Wojciech Potocki: Prezes Pietrzyk, mówił ostatnio, ze już od dwóch lat chciał mieć pana w drużynie. Co stało na przeszkodzie?
Michał Masny: Nie wiem. Do mnie wcześniej nie dzwonił (śmiech).
W ostatnim meczu z AZS Częstochowa musiał się pan strasznie dużo nabiegać po boisku, bo przyjęcie nie było najlepsze…
- Nie było, ale taka już rola rozgrywającego. Właśnie w takich momentach musi pomagać drużynie. Wygraliśmy i z tego się bardzo cieszę.
Niektórzy mówią, że Masny nawet jak na rozgrywającego jest za niski. W pierwszej linii robi się dziura w bloku.
- Taki się już urodziłem i nic na to nie poradzę. Oprócz bloku są jeszcze inne elementy gry. Obrona w polu, zagrywka, a w tym jestem chyba nie najgorszy.(śmiech) Nie mam żadnego problemu ze wzrostem.
Właśnie. Zagrywka to pana ogromny atut, ale w meczu z częstochowskim AZS coś się zacięło.
- Ten piątek był w ogóle jakiś dziwny. Cóż, czasami tak bywa, że ci nie idzie i trudno. My postanowiliśmy w tej sytuacji psuć jak najmniej. Można powiedzieć, że przebijaliśmy piłki na drugą stronę, ale potem staraliśmy się jak najwięcej wybronić w polu. A że kontry nam wychodziły to nadrabialiśmy nimi słabszą zagrywkę. W efekcie wygraliśmy i to było najważniejsze. Ja już o tym meczu zapomniałem
Teraz czeka was ogromnie trudne spotkanie w Olsztynie. W hali Urania stanie pan naprzeciwko Pawła Zagumnego. Potraktujecie ten mecz jak rywalizację dwóch najlepszych rozgrywających ligi?
- Ja na pewno nie. A myślę, że Paweł również. Po prostu będę się starał grać jak najlepiej.
Jak to jest z tym rozegraniem. Trener Stelmach ciągle powtarza ze bardzo liczy się taktyka. Kto ustala jak ma pan rozkładać akcenty?
- Mam na boisku dużo swobody. Oczywiście przed każdym meczem trener daje jakieś ogólne wskazówki, ale później ja decyduję jaki wariant rozegrania wybrać. Trener ma do mnie zaufanie, a ja staram się grać najlepiej jak potrafię.
Czyli nie patrzy pan co akcję na ławkę, a Krzysztof Stelmach nie pokazuje panu - graj krótką, albo graj na skrzydło.
- Nie, nie. "Tak to ne hodi". Ja gram swoja grę i jak na razie źle nam nie idzie.(śmiech)
Zdobywacie dużo punktów z kontr. Czy to znaczy, że już jesteście zgrani i może pan rzucać piłki kolegom w ciemno?
- To się zaczyna od dobrej gry w polu. A jeśli chodzi o zgranie, to zawsze może być lepiej. Wciąż pracujemy na treningach i jestem pewien, że to nie jest jeszcze szczyt naszych możliwości. Najlepiej trzeba grać w play off.
Po pochwałach jakie pan zbiera widać, że już się pan zaaklimatyzował w Kędzierzynie.
- Chyba tak.(śmiech) Mieszkam z żoną i dwoma córkami. Starsza chodzi tu do przedszkola, a młodsza Andrea ma dopiero 1,5 roku. Moje trzy panie nie opuściły jeszcze żadnego meczu w hali Azoty i cieszą się razem ze mną z kolejnych zwycięstw. Do Olsztyna oczywiście nie pojadą, ale będą oglądały nasze spotkanie w telewizji.
Często jeździ pan na Słowację?
- Mam do domu w Żylinie tylko 170 kilometrów. To dokładnie tyle samo co z Sosnowca, gdzie grałem rok temu. Wszyscy się wtedy śmiali, ze mieszkam za granicą, a mam do domu bliżej niż Polacy.
Gdzie wiec spędzicie święta?
- Jak to gdzie? W Żylinie. Ale na Sylwestra chyba wrócę do Kędzierzyna.
Siatkówka to pana zawód, a jakie sporty jeszcze pan uprawia?
- W telewizji oglądam najchętniej piłkarską Ligę Mistrzów i koszykówkę, w którą czasami gram z kolegami. Kiedyś jak byłem młodym chłopakiem grałem dość dobrze w tenisa stołowego.
No to chyba ogrywa pan teraz wszystkich na obozach
- Zdarza się, ale czasami ktoś bywa lepszy.
Jak pan spędza wolny cza w Kędzierzynie?
- Najlepiej znam parki i dziecięce place zabaw, gdzie często chodzę z córkami. Właśnie zabawy z nimi zajmują mi najwięcej czasu. To jednak bardzo miłe obowiązki. A kiedy jestem na chwile sam to lubię surfować po Internecie.
Wróćmy do siatkówki. Myśli pan, że trenerzy kadry Słowacji wiedzą o pana dobrej grze w Polskiej lidze?
- Emanuelle Zanini to profesjonalista i mam nadzieję, że dochodzą do niego opinie o mojej grze. Słowackie gazety dużo piszą o polskiej lidze.
Jest pan w kadrze Słowacji?
- Ostatnio byłem (śmiech) i mam nadzieję, że się nic w tym względzie nie zmieniło.
Może Zanini przyjedzie zobaczyć pana w akcji?
- To całkiem możliwe. Trener prowadzi w serie B zespół z Werony, ale jest profesjonalistą i nie wykluczam, że pojawi się w Kędzierzynie, by zobaczyć jak gram.
Na pewno już wie, że idzie panu i ZAKSIE znakomicie. Może przyszedł czas na medal zdobyty w Polsce.
- To jeszcze daleka droga, ale bardzo bym chciał go zdobyć. Mam co prawda dwa tytuły mistrza Słowacji i jeden brązowy medal, ale to było dawno, sześć czy siedem lat temu.
Czujecie presję? Teraz każdy tylko patrzy kiedy ZAKSA przegra.
- Nie każdy. Nasi kibice czekają na kolejne zwycięstwa, ale my nie czujemy wielkiego stresu. Jeśli ktoś nas pokona, to będzie znaczyło, że był lepszy i nic więcej. Świat się nie zawali, a tydzień później znów wyjdziemy, by wygrać. Mam jednak nadzieję, że w Olsztynie to my będziemy lepsi.