Agata Kołacz: Masz już za sobą oficjalny debiut w rozgrywkach PlusLigi we własnej hali. Jak wrażenia?
Jacek Ratajczak: Wrażenia dobre. Muszę na początku przyznać, że w Polsce jest zupełnie inaczej niż w innych krajach, szczególnie w USA, gdzie nie ma takiego dopingu, takiego poświęcenia fanów. To bardzo fajnie wygląda, przyjemnie się grało przy takiej atmosferze. Dlatego od razu, gdy wszedłem na boisko, zwłaszcza, że to było u nas, czułem się komfortowo. Nie było żadnych problemów, no może podczas jednej czy dwóch akcji towarzyszył mi lekki stres, ale już po krótkiej chwili wszystko wróciło do normy, bo znam halę, znam kolegów z drużyny i grało się naprawdę dobrze.
[ad=rectangle]
Wspomniałeś o USA. Czy możesz porównać oba kraje, jak zorganizowane są rozgrywki?
- Można o tym długo rozmawiać, bo w Stanach wygląda to wszystko zupełnie inaczej. Po liceum idzie się na studia, tam działa liga uniwersytecka NCAA. Nie jest ona profesjonalna, nie dostajemy pieniędzy, możemy mieć jedynie opłaconą szkołę i książki, co też wcale tanie nie jest. Dlatego warto trafić do tej ligi, grają tam młodzi zawodnicy, mający od 18 do 22 lat. Jest dużo różnych zasad, które w Polsce nie obowiązują. Musisz na przykład mieć dobre oceny, inaczej nie utrzymasz się w drużynie. Jeśli kiepsko ci pójdzie w szkole, po prostu nie możesz grać w siatkówkę. Wszystko jest ze sobą połączone. Poza tym trenujemy mniej więcej w tym okresie co w Polsce. Różnica jest taka, że sezon trwa od stycznia do maja, natomiast treningi zaczynamy już od końca sierpnia.
A co z zawodnikami, którzy po skończeniu studiów chcą zostać?
- Nie mają takiej możliwości, w klubie mogą grać tylko przez cztery lata. Gdy pójdziesz na pierwszy rok, twój zegar zaczyna bić. Jeśli po tym czasie dalej chcesz grać, to nie masz wyjścia, musisz wyjechać. Najczęściej wybieranym kierunkiem jest oczywiście Europa. Ewentualnie można jeszcze wybrać siatkówkę plażową, bo w USA ta odmiana jest o wiele bardziej popularna. Jeśli nie chcesz wyjeżdżać, innej opcji nie masz, musisz zakończyć grę. Już od paru lat podjęte są starania, by założyć profesjonalną ligę, ale póki co, to nie wychodzi. Siatkówka nie jest aż tak popularnym sportem, żeby przebić futbol amerykański, koszykówkę, hokej czy baseball.
Jak w takim razie można wytłumaczyć fakt, że siatkarskie reprezentacje USA odnoszą sukcesy?
- Po skończeniu szkoły zawodnicy są młodzi i jeszcze niedoświadczeni, dlatego wyjeżdżają za granicę do Europy, Azji, czasami do Ameryki Południowej. Zwykle, aby się przebić i nabyć to doświadczenie, zajmuje dwa, trzy lata. Co roku po sezonie w klubie wracamy do Stanów i tam ćwiczymy. Ci, którzy są wybrani, trenują w kadrze. Później znowu lecimy do Europy i tak to wszystko się kręci, do momentu, kiedy jesteśmy gotowi zagrać w reprezentacji. Są pewne wyjątki, jak np. Taylor Sander, on dopiero skończył szkołę, ale jest naprawdę bardzo dobry, jeden z lepszych zawodników USA w collegu. Zazwyczaj jednak zanim będzie się gotowym do gry w reprezentacji, trzeba wyjechać do Europy i to doświadczenie zdobyć, bo jednak występy w kadrze a w szkole, to jest zupełnie inny poziom.
A jak wygląda sprawa treningów, przygotowań? Są duże różnice pomiędzy Polską a USA?
- W Polsce okres przygotowawczy trwa około miesiąca, w Stanach to są trzy albo cztery miesiące. W Polsce na tym początkowym etapie buduje się wytrzymałość fizyczną, mniej więcej tyle samo czasu poświęca się na to w USA. Dlatego dla mnie to żadna nowość, byłem przygotowany na duże obciążenie. Później, kiedy w USA kończy się przygotowanie fizyczne, zaczynają się codzienne treningi. Czasami są raz, czasami dwa razy dziennie, w zależności od tego, jak wypadają zajęcia. Na pewno spędza się przynajmniej dwie czy trzy godzinny na hali. W październiku czy w listopadzie zaczynają się turnieje przedsezonowe, więc do stycznia jest się już bardzo dobrze przygotowanym kondycyjnie. Myślę, że ta intensywność przygotowań mogła być czymś nowym dla Igora Grobelnego, z którym razem występowałem w Belgii, tam nie mieliśmy aż takiego obciążenia. Ja w jego wieku zaczynałem dopiero przechodzić przez to wszystko i wówczas faktycznie było to dla mnie nowością. Teraz jestem przyzwyczajony, na dodatek trenowałem z kadrą, a tam wykonywaliśmy podobne ćwiczenia do tych, co w Radomiu. W zasadzie można chyba powiedzieć, że w USA robimy nawet nowsze. Gdy Wojtek Bańbuła, nasz trener przygotowania fizycznego, pokazywał je nam, to widziałem, że dla niektórych chłopaków była to nowość.
Czego spodziewasz się po sezonie w Polsce?
- Oczywiście mam nadzieję na jak najlepszy wynik. Wiadomo, że chciałbym też zdobyć jak najwięcej doświadczenia. Pierwszy raz gram w miejscu, gdzie siatkówka jest numerem jeden, a poza tym w Polsce jest jedna z najlepszych lig na świecie. Dużo zawodników tu przyjeżdża, a jeszcze więcej chce przyjechać. Liczę na jak najwięcej gry, zobaczymy, jak po roku spędzonym w Radomiu potoczy się moja przygoda z siatkówką. Mam nadzieję, że będę wówczas mógł skonfrontować swoje umiejętności z innymi zawodnikami.
Masz podwójne obywatelstwo, amerykańskie i polskie. Możesz przybliżyć, jak to się stało, że znalazłeś się w USA?
- Gdy byłem mały, rodzice się rozwiedli. Tata wyjechał do Ameryki, raz na jakiś czas mnie odwiedzał w Polsce, aż w końcu ja pojechałem razem z nim do Stanów, taki miałem plan. Jeździłem do USA w każde wakacje i pewnego dnia po prostu zostałem. Zacząłem grać w koszykówkę, w siatkówkę. Rozpocząłem studia, więc w collegu siatkówkę uprawiałem już bardziej profesjonalnie. Gdy skończyłem szkołę, musiałem powrócić do Europy, bo chciałem dalej grać. Najpierw trafiłem do Niemiec, gdzie spędziłem jeden sezon. Byłem jeszcze krótko we Francji, skąd trafiłem do Belgii, a teraz jestem w Polsce.
Cieszysz się z tego, że wreszcie trafiłeś tutaj?
- Cieszę się, że mogę grać w takim dobrym zespole, w takiej dobrej lidze. Muszę jednak przyznać, że tęsknię za USA, bo chyba najwięcej pozytywnych wspomnień mam związanych z pobytem właśnie w Stanach. W Polsce praktycznie nie mam przyjaciół, bo zawsze mało czasu tu spędzałem. Wiadomo, że przyjeżdżałem na święta, ale to nie było to samo, bo przebywałem z rodziną. Oczywiście gdy chodziłem do szkoły, miałem znajomych, ale po takim czasie kontakt się urwał. Trudność w przyjeździe do Radomia polega na tym, że chciałbym się spotkać z kimś z USA i po prostu nie jest to możliwe. Ale cieszę się z szansy gry, wiem, że jestem w Czarnych po to, by coś zrobić. Ta myśl mi pomaga, bo pewnie gdybym miał tutaj być na stałe, tak po prostu, to pewnie bym nie wytrzymał (śmiech).
Musisz w takim razie nawiązać jak najwięcej kontaktów, żeby ci się nie nudziło (śmiech).
- O nie, na nudę to ja nie mam czasu, jesteśmy non stop zajęci. Mamy dwa razy dziennie treningi, a oprócz tego jeszcze dwa razy w tygodniu gramy mecze. Więc zawsze coś się dzieje: a to treningi, a to odnowa. Jak mam dzień wolny, to cieszę się, że mogę dłużej pospać, po prostu odpocząć.
Jesteś najwyższym zawodnikiem w PlusLidze, więc pewnie masz spore problemy z butami albo ubraniami?
- Jeśli chodzi o buty, mój rozmiar to 51,5. Dlatego sam muszę sobie robić buty... Nie no, żartowałem. Muszę sobie zamawiać buty przez internet, bo w sklepach raczej nie mają mojego rozmiaru. W zeszłym roku w Belgii wszyscy w zespole dostali buty, tylko ja nie, bo w całym kraju nie było mojego rozmiaru, nawet z innego modelu... Musiałem zamawiać ze Stanów i klub mi po prostu oddał pieniądze. W sklepach bardzo rzadko mogę znaleźć coś dla siebie, ale na szczęście nie jest to niemożliwe. O wiele trudniej jest z jeansami. Jeśli już znajdę takie, które mają odpowiedni rozmiar, to się nie zastanawiam, jak w nich wyglądam. Na inne po prostu mogę nie trafić.