Marcin Foltyn: Jak zawsze w Muszynie liczono na sukces w Lidze Mistrzyń. Tymczasem nie udało się nawet wyjść z grupy. Mecze były zacięte, ale końcówki wygrywały rywalki z Moskwy i Baku. Jak teraz, z perspektywy czasu, zapatrujesz się na wasz występ w LM?
Paulina Maj: Miałyśmy mocną grupę i walczyłyśmy w niej solidnie, ale troszeczkę niefortunnie przegrałyśmy trzy mecze po 2:3. Także zmiana przepisów postawiła nas w takim a nie innym położeniu, bo mogłyśmy równie dobrze grać dalej, a okazało się odwrotnie. Szkoda, że nie dostałyśmy się dalej, ale takie były wówczas przepisy. Inna sprawa, że gdybyśmy wygrały choć jeden mecz z Lokomotivem, to inaczej by się to teraz przedstawiało.
Paradoksalnie jednak wyciągnęłyście szczęśliwy los trafiając do Pucharu CEV, który wygrałyście w ładnym stylu. Kiedy tak naprawdę uwierzyłyście, że możecie sięgnąć po to trofeum?
- Myślę, że po pierwszym wygranym meczu z Omiczką w Omsku. Kiedy wygrałyśmy i zobaczyłyśmy, że jednak da się i potrafimy wygrać z zespołem z wyższej półki. Wydaje mi się, że uwierzyłyśmy wówczas, że zdołamy zwyciężyć także u siebie. Nie sądziłyśmy tylko, że mecz potoczy się bez większych problemów i zakończy się 3:0. Potem z Fenerbahce postawiłyśmy wszystko na jedną kartę i to nam się opłaciło.
Z perspektywy czasu, który z twoich największych sukcesów uważasz za najcenniejszy? Puchar CEV, medal mistrzostw Europy czy mistrzostwo Polski z Atomem?
- Jeżeli chodzi o zdobycie Pucharu CEV, to jest to historyczne zwycięstwo. Jednak byłam mocno zdziwiona wypowiedziami ekspertów, którzy twierdzili, że to puchar niższej kategorii. Uważam, że jest to sukces dla całego kraju, gdzie żeńska drużyna zdobyła pierwszy raz w historii Puchar CEV i nie można go oceniać w innych kategoriach niż sukces. Dodatkowo trzeba podkreślić, że grałyśmy z przeciwniczkami, które prezentowały wysoki poziom a my temu podołałyśmy, potrafiłyśmy zachować zimną krew do samego końca. Każde zwycięstwo, medal czy nagroda jest zupełnie inna, dlatego nie mogę jednoznacznie powiedzieć, który z nich jest najważniejszy.
Jeszcze nie zdążyłyście się nacieszyć sukcesem w Pucharze CEV a już trzeba było wrócić na własne "podwórko" i od razu zagrać w Pucharze Polski. Co się stało, że w kilka dni tak znakomicie grająca drużyna nagle odpadła w półfinale?
- To nie było na takiej zasadzie, że nagle znakomicie grająca drużyna zupełnie przestała grać. Po prostu zabrakło nam sił. Tauron Dąbrowa Górnicza i Atom Trefl Sopot, które grały w Lidze Mistrzyń, skończyły zmagania w europejskich pucharach wcześniej, my walczyłyśmy praktycznie do samego końca. Odpadłyśmy z Ligi Mistrzyń i trafiłyśmy do Pucharu CEV, tym samym nasz "pobyt" w europejskich pucharach trochę się wydłużył, co skutkowało tym, że troszeczkę byłyśmy wyeksploatowane. Ciągłe przejazdy i przeloty są bardzo męczące. W dodatku jeszcze w tym samym tygodniu, kiedy był turniej finałowy, grałyśmy jeszcze z Eliteskami. Można pomyśleć, że to zespół z pierwszej ligi i nie powinnyśmy mieć większych problemów z wygraniem tego spotkania, ale mimo wszystko trzeba było zagrać ten mecz i to też nam nie pomogło. Chciałyśmy zdobyć ten puchar, ale nie wytrzymałyśmy kondycyjnie. Na otarcie łez dla nas było to, że przegrałyśmy, mimo zmęczenia, dopiero po tie-breaku z zespołem, który był wtedy bardzo chwalony. W pewnym sensie "tylko" 2:3 zważywszy, że nasza dyspozycja nie była najlepsza a mimo wszystko to nie był mecz do jednej bramki.
Podczas kiedy wy miałyście napięty kalendarz, rywalki, co zresztą same podkreślały, przygotowywały się specjalnie na turniej w Pile.
- My nie miałyśmy tyle czasu na przygotowania. Tak naprawdę niecałe cztery dni. Ponadto dziewczyny, które miały kończyć akcje były mocno wyeksploatowane, nie było takiej siły jak w meczach z Fenerbahce, nie było dynamiki. Tych kilku piłek brakowało nam w Pucharze Polski.
Przy tym natężeniu spotkań, miałyście w ogóle między tymi przelotami i meczami czas na trening?
- To był zwariowany okres. Wszystko łączyło się ze sobą. Praktycznie przez półtora miesiąca przeplatały się polska liga z europejskimi pucharami. Było dużo wyjazdów i przelotów, i na treningi było bardzo mało czasu. Dodatkowo zabrakło trochę czasu na regenerację. Po prostu nie wytrzymałyśmy tego tempa a to odbiło się na Pucharze Polski.
Mimo wielu pochwał, jakie spłynęły na siatkarki Tauronu Dąbrowa Górnicza po zdobyciu Pucharu Polski, to jednak nadal Bank BPS Muszynianka Fakro był faworytem do tytułu. Tymczasem skończyło się na trzecim miejscu w Orlen Lidze. Rozczarowanie?
- Na pewno dla nas, zawodniczek, które stawiają sobie zawsze wysoko poprzeczkę, jest to jakieś rozczarowanie. Walczyłyśmy do samego końca w półfinale z Atomem. Mecze były różne, bardzo duża sinusoida tych spotkań. Były bardzo dobre akcje, były takie, które teoretycznie nie powinny mieć miejsca w takich momentach (śmiech). Uważam z perspektywy czasu, że te mecze półfinałowe przegrałyśmy przez zbyt dużą liczbę własnych błędów, bo jeżeli chodzi o inne elementy, to miałyśmy podobne, a czasami nawet lepsze wskaźniki. Po prostu w tych newralgicznych momentach mocniejsze okazały się sopocianki i to one mogły się cieszyć z awansu do półfinału. Taki jest sport, pewnych rzeczy też się nie przeskoczy. Dziewczyny z Sopotu pokazały charakter, a nam została walka o trzecie miejsce. Chciałyśmy zdobyć ten brązowy medal, który także jest cenny. Ta rywalizacja wyglądała już tak jak powinna i wygrałyśmy trzy spotkania, i cieszyłyśmy się z medalu. Niedosyt jest, ale zobaczymy co przyniesie kolejny sezon.
Jak wypada generalna ocena tego sezonu? Na pierwszy rzut oka wydaje się on taki słodko-gorzki. Najpierw gorzko, bo odpadnięcie z Ligi Mistrzyń, potem słodko ze względu na historyczny wyczyn w Pucharze CEV i od tego nieszczęsnego Pucharu Polski znów gorzko.
- Ciężko oceniać mi zakończony sezon. Po sukcesie w Pucharze CEV, który był wielkim wydarzeniem, nie zdobyłyśmy Pucharu Polski, który zmienił swój charakter, bo nie jest już przepustką do Ligi Mistrzyń, tak więc ranga turnieju zmalała. A brązowy medal nie był do końca spełnieniem naszych ambicji siatkarskich. Jednak dwa medale w tym roku osobiście mnie cieszą i dają motywację do jeszcze większej pracy.
Mimo wszystko wydaje się, że klub powinien być zadowolony z tego sezonu. Mistrzostwo Polski czy Puchar Polski zawsze są ważne, ale tak naprawdę to triumf w Pucharze CEV odbił się szerokim echem i zostanie zapamiętany na lata.
- Nie odbieram ważności wcześniejszych osiągnięć Muszynianki, medali mistrzostw Polski czy Pucharu Polski, bo to jest naprawdę cenne, ale wydaje mi się, że to, co w tym roku dołożyłyśmy do klubowej gablotki, czyli Puchar CEV, to jest wielka sprawa. Zapamiętała nas cała Europa i ukłoniła się przed polską drużyną, i usłyszeli o miasteczku, które liczy zaledwie 5 tys. mieszkańców. Dlatego tym bardziej było nam miło widzieć te patrzące z niedowierzaniem twarze w Stambule, kiedy wręczali nam medale, podczas gdy wszyscy byli pewni, że to właśnie oni będą się cieszyć ze zdobycia pucharu.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!