Serce zabiło mocniej - rozmowa z Jarosławem Stancelewskim, grającym trenerem Stali Nysa

W niedzielny wieczór Jarosław Stancelewski mógł cieszyć się z wygranej z Czarnymi. Po zakończeniu meczu opowiedział m.in. o wrażeniach z powrotu do Radomia oraz przyczynach kiepskiej serii Stali.

Piotr Dobrowolski: Z czego jest pan najbardziej zadowolony po zwycięstwie nad Czarnymi?

Jarosław Stancelewski: Cieszy przyjęcie, w końcu jakieś w miarę stabilne. Nie mówię, że perfekcyjne, ale nie było oddawania seriami piłek, niepotrzebnych nerwowych ruchów. We wcześniejszych meczach często zdarzało się, że leciała łatwa zagrywka, a my wykonywaliśmy jakieś nerwowe ruchy, przykurcze i ta piłka gdzieś odlatywała. Wreszcie w naszych szeregach dało się zauważyć spokój, koncentrację i wiarę w swoje umiejętności.

Kapitalne zawody rozegrał Maciej Kęsicki...

- Teraz mogę powiedzieć, że Maciek był jedyną alternatywą, jeśli chodzi o przyjęcie. Dlatego czekałem z wprowadzeniem go na boisko tak długo, ponieważ nie byłem pewny tego przyjęcia. Gdy Paweł Pietkiewicz nie dałby rady, wtedy musiałby wejść na przyjęcie, nie miałem innego wyjścia. Zostaje jeszcze młody Szymon Biniek, który może nam pomóc, ale to bardziej w drugiej linii, bo na atak to jeszcze trochę za mało.

Jak po tylu latach wspomina pan swój były klub?

- Minęło sporo czasu, bodajże w 1999 roku wyjechałem właśnie z Radomia do Kędzierzyna. Szmat czasu, ale sam obiekt, wchodząc tu, widząc tych kibiców i znowu zespół Czarni Radom, oczywiście trochę inny niż funkcjonował wcześniej, muszę przyznać, że momentami serce mocniej zabiło. Dużo fajnych chwil spędziłem tutaj i na pewno siatkarsko gdzieś to we mnie zostało.

Wielu zawodników i trenerów narzeka na parkiet w radomskiej hali...

- Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy... Największym problemem tutaj jest sufit, wszyscy to wiedzą. Na szczęście nie gramy Mikasami, bo jeśli gralibyśmy tymi piłkami, to w ogóle byłby dramat, zlewałyby się kolory. Trudno się gra w tej hali drużynie przyjezdnej, gdyż gra ona pierwsze sety praktycznie bez zagrywki. Zanim wejdzie w ten rytm, w jakiś automatyzm, który daje efekt w postaci mocniejszej, lepszej i celniejszej zagrywki, to set już ucieknie.

Wiele wysiłku kosztuje pogodzenie roli grającego trenera i kapitana zespołu?

- Jest to bardzo trudny czas dla mnie, dla mojej rodziny, niestety. Zdecydowałem się na to, staram się jak najlepiej wywiązywać z tych zadań.

Dlaczego zajmujecie tak niskie, jak na mistrza pierwszej ligi poprzedniego sezonu, miejsce w tabeli?

- Przede wszystkim przez te sześć tie-breaków, które dotychczas przegraliśmy. Gdybyśmy w początkowej fazie tej "czarnej serii" wygrali jeden mecz czy drugi, to myślę, że zupełnie inaczej nasz bilans by wyglądał. Nasz zespół potrzebował bodźca, przełamania, który, mam nadzieję, nastąpił w spotkaniu przeciwko Czarnym.

A który element siatkarskiego rzemiosła zadecydował o wspomnianych przez pana porażkach? 

- Przegrywaliśmy bardzo dużo pojedynków przez słabsze przyjęcie. Grając bez tego elementu, lub z jednym nominalnym zawodnikiem na tej pozycji, nie da się wygrać meczu.

Stawiacie sobie za cel powtórzenie wyniku z poprzednich rozgrywek?

- To jest nowy, inny sezon, nowi ludzie, inny zespół, przede wszystkim inna drużyna pod względem mentalnym. Nim to wszystko się zespoli, zacznie funkcjonować i wspólne treningi zaczną działać, to potrzeba jeszcze trochę czasu.

Obserwuje pan beniaminka z Radomia?

- Beniaminek to tylko z nazwy, bo zespół z bardzo dobrymi zawodnikami, poukładany w sensie takim, że ma możliwość zmian i przez to lepszego treningu, bo jest więcej zawodników w kadrze...

Jarosław Stancelewski wierzy w przerwanie impasu
Jarosław Stancelewski wierzy w przerwanie impasu

Zupełnie inaczej niż w waszym przypadku...

- My przez pewien czas borykaliśmy się z kontuzjami, to nam przeszkadzało, bo bywało tak, że nie potrafiliśmy przeprowadzić normalnych zajęć - było nas dziewięciu czy ośmiu. To jest kłopot. Niestety, taka czasami jest siatkówka, ale trzeba sobie radzić, kombinować i próbować jakichś innych rozwiązań, innych rzeczy.

W sobotni wieczór mecz w hali MOSiR-u rozgrywali koszykarze. Zdążyliście przeprowadzić chociaż jeden trening?

- Dlatego graliśmy właśnie w niedzielę, a nie dzień wcześniej. Kiedyś wszystko zależało od siatkarzy, teraz są oni uzależnieni od koszykarzy, ale myślę, że to się niedługo zmieni. Nie mogliśmy trenować, ponieważ drużyny z Zielonej Góry i Rosa miały rozruchy. Trenowali też Czarni. Mogliśmy mieć salę dopiero około dwudziestej pierwszej, więc mijało to się z celem i postanowiliśmy zrobić zajęcia w niedzielę rano.

Źródło artykułu: