Marcin Olczyk: Europa oswojona, Polska odpuszczona?

PGE Skra może być już niemal pewna awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Bełchatowian trzeba się bać. Nie wiedzą o tym chyba tylko nad Wisłą...

Bełchatowska katedra siatkówki

Zespół Jacka Nawrockiego na półmetku rywalizacji grupowej Champions League ma na swoim koncie komplet punktów. Wywalczył go w starciach z zespołami, w szeregach których znajdują się byli i obecni złoci medaliści igrzysk olimpijskich. Zestawienie drużyn, z jakimi PGE Skra Bełchatów rywalizować miała w Lidze Mistrzów 2012/2013 zaraz po losowaniu w Polsce określane było nawet mianem "grupy śmierci". Tymczasem wicemistrz kraju stracił w trzech spotkaniach raptem jednego seta.

Komplet punktów w trzech pierwszych meczach fazy grupowej Ligi Mistrzów to znakomity wynik. Czy Skra w kolejnych spotkaniach podtrzyma dobrą passę?
Komplet punktów w trzech pierwszych meczach fazy grupowej Ligi Mistrzów to znakomity wynik. Czy Skra w kolejnych spotkaniach podtrzyma dobrą passę?

Siatkarze Skry rozegrali te mecze po profesorsku. W pierwszej kolejce nie dali szans mającemu aspiracje i głośne nazwiska, ale niedoświadczonemu na arenie europejskiej mistrzowi Turcji. Dominowali niemal bez przerwy, a z nielicznych trudnych sytuacji wychodzili bez szwanku. Później wicemistrz Polski dał na wyjeździe cenną lekcję siatkówki rumuńskiemu Tomisowi Constanta, który w Champions League raczej się uczy, niż rywalizuje. W minioną środę bełchatowianie z kolei zrobili to, co powinni i nie dali przed własną publicznością rozegrać się zespołowi, który przed startem rozgrywek jednym tchem wymieniany był w gronie faworytów Ligi Mistrzów. Skra wykonała więc zadanie wzorowo i jeśli doda się do tabeli niemal pewne trzy punkty w domowym rewanżu z zespołem z Rumunii, to można śmiało powiedzieć, że wicemistrz Polski jest jedną z pierwszych drużyną, która powinna być już spokojna o awans do fazy pucharowej najważniejszych rozgrywek klubowych w Europie.

Tylko szacunek czy już strach?

Pozycja Skry na arenie międzynarodowej jest niezwykle mocna. Aktualny wicemistrz Europy i trzecia drużyna świata to zespół, z którym liczyć musi się już każdy rywal bez wyjątku. Oczywiście wpadki czy słabsze mecze trafić się mogą nawet takim potęgom jak piłkarska FC Barcelona, ale nawet po zaskakującej porażce z Celtikiem, nikt na świecie nie powie przecież, że "duma Katalonii" nie jest już europejską potęgą. Podobnie powinno być z siatkarską Skrą, ponieważ polski zespół dopisany został już – i to piórem, a nie ołówkiem - do listy największych zespołów Starego Kontynentu. Włosi czy Rosjanie oczywiście mogą, a nawet powinni publicznie mówić, że jadą do Polski po zwycięstwo (taka postawa u sportowców jest wręcz obowiązkowa), ale na pewno mają już świadomość, że z meczów ze Skrą wrócić mogą z pustymi rękoma.

W co gra Nawrocki?


Odwrotną tendencję zaobserwować można na polskich parkietach. O ile w minionych latach zespół z województwa łódzkiego rokrocznie był murowanym faworytem do tytułu, o tyle u progu obecnego sezonu uważano go już tylko za jednego z kandydatów do medalu (niekoniecznie złotego). Notowań bełchatowian nie poprawiły trzy bolesne porażki w pierwszych czterech meczach sezonu. Tylko czy te poszczególne wyniki będą miały jakiekolwiek znaczenie w końcowym rozrachunku? O tym, że w polskiej lidze każdy może wygrać z każdym wiadomo od dawna. Wpadki zdarzają się nawet najmocniejszym ekipom. Ostatecznie liczy się jednak tylko i wyłącznie faza play-off, a tam, żeby zdobyć medal, prędzej czy później kogoś z "wielkiej czwórki" ograć i tak trzeba. Na to przyjdzie jednak czas.

Skra ewidentnie skupia się teraz na rozgrywkach międzynarodowych. O tym jak wicemistrz Polski traktuje aktualnie PlusLigę niech świadczą zabawy z terminarzem i ustalenie meczu z mistrzem Polski dwa dni po inauguracji (mocniejszy trening przed wyjazdem do Kataru?), a spotkania z Indykpolem AZS Olsztyn niespełna 24 (!) godziny po starciu z Dynamem Moskwa. Czy nie chodziło tylko i wyłącznie o to, żeby wspomniane mecze najzwyczajniej w świecie odbębnić i nie mieć żadnych zaległości? W przypadku awansu do kolejnych rund play-off Ligi Mistrzów i konieczności rywalizacji w najlepszymi ekipami Starego Kontynentu wielu wolnych terminów już nie będzie… Zresztą pierwszy szczyt formy zespół z Bełchatowa przygotować musiał już niemal miesiąc temu na Klubowe Mistrzostwa Świata. Brązowy medal to na pewno nie szczyt marzeń, ale dwukrotne pokonanie Zenitu Kazań po pięciosetowych bojach pokazuje nie tylko, że Skra wciąż dysponuje sporym potencjałem sportowym, ale również, że nie są jej groźne maratony i skuteczne granie dzień w dzień w rywalami z najwyższej półki.

Bełchatowianie znacznie lepiej prezentują się na arenie międzynarodowej niż w lidze polskiej. Czy taki był plan?
Bełchatowianie znacznie lepiej prezentują się na arenie międzynarodowej niż w lidze polskiej. Czy taki był plan?

Początek sezonu ligowego ani nie wyzwala większych emocji w najbardziej utytułowanym polskim zespole ostatnich lat, ani tym bardziej nie mobilizuje go do maksymalnego wysiłku. Bełchatowianie w lidze mają jeszcze ponad 10 spotkań przed fazą decydującą, w Champions League już tylko trzy i każde potknięcie może mieć przełożenie na gorszą pozycję wyjściową w naszpikowanych włoskimi i rosyjskimi potęgami play-offach. Wygrana z każdym w Europie jest oczywiście w zasięgu podopiecznych Nawrockiego, ale zagraniczni rywale wykorzystają nawet najdrobniejsze potknięcie czy minimalnie gorszą dyspozycję dnia, więc po co kusić los? Dlatego, mimo że najsilniejsze kluby PlusLigi Skry się już nie boją, to mogą być pewne, że wicemistrzowie Polski ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieli. Jeśli z Ligi Mistrzów odpadną wcześniej, to taryfy ulgowej na krajowych parkietach nie będzie, bo i rozkojarzenie innymi celami zniknie. Jeśli jednak zdobędą kolejny europejski medal - tym razem bez organizacji turnieju u siebie - to rozpędzoną bełchatowską lokomotywę na rodzimym podwórku może być trudno zatrzymać.

Marcin Olczyk

Źródło artykułu: