Sprawić, by 17 marca 2012 r. stał się dniem dla AZS Politechniki Warszawskiej historycznym - takie było nastawienie Inżynierów przed pojedynkiem z Tomisem Constanta. W pierwszym pojedynku w Rumunii polski zespół pokonał swoich rywali 3:2, przy czym dopiero w meczu rewanżowym walka była równa. Sześciu na sześciu, bez udziału sędziów - o wyniku zadecydowały względy czysto sportowe i tylko one.
Już początek polsko-rumuńskiej konfrontacji pokazał, z której strony podejść zawodników ekipy przyjezdnej będą chcieli podopieczni Radosława Panasa. Duża presja na zagrywce - to miał być, zdaniem warszawiaków, klucz do sukcesu. Szybko się zresztą okazało, że taka taktyka rzeczywiście przynosi rezultaty.
Tuż po przerwie technicznej gościom udzieliły się emocje. Na kilka długich minut na parkiecie i przy stoliku sędziowskim zapanował gigantyczny chaos. Korekta ustawienia trwała o wiele dłużej niż zwykle, siatkarze AZS-u nie chcieli jednak okazywać swojego zniecierpliwienia. Miast tego - wzięli piłkę i zaczęli ją odbijać, starając się nie wypaść z meczowego rytmu. Z biegiem czasu sytuacja stawała się coraz bardziej kuriozalna, a końca zamieszania nie było widać. Do dyskusji włączyli się nawet kapitanowie, trenerzy oraz supervisor. Dyspozycja sędziów pozostawiała wiele do życzenia w Rumunii, w Polsce miało być spokojniej... Niestety nie było.
W końcu po ponad dwudziestu minutach gra została wznowiona. Kontynuacja meczu od stanu 7:4 przypominała bardziej jego początek, gdyż w międzyczasie wszyscy zawodnicy na nowo rozpoczęli rozgrzewkę. Jak się potem okazało, problem dotyczył elektronicznego protokołu. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że takie rzeczy w półfinale Challenge Cup na parkiecie dziać się po prostu nie powinny.
Przerwa wybiła Inżynierów z rytmu, przez co stracili oni wypracowaną wcześniej przewagę. Błędy rumuńskich graczy sprawiły jednak, że pojedynek ten ponownie zaczął się układać po myśli gospodarzy. Wszystko wskazywało bowiem na szybkie 3:0. Zabawom z protokołem nie było jednak końca, w drugiej odsłonie ponownie powrócił elektroniczny koszmar. Powtórki z rozrywki tym razem na szczęście nie było.
W pewnym momencie role na boisku się odwróciły, a inicjatywę przejęli siatkarze Tomisu. Politechnika straciła z kolei skuteczność, co pozwoliło gościom na wyprowadzanie skutecznych kontrataków. Gdy set numer dwa zaczął się powoli wymykać zawodnikom ze stolicy, postawili oni wszystko na jedną kartę i zaczęli mocniej zagrywać. Skończyło się jednak na jednym asie serwisowym i kilku zagrywkach, które zatrzymały się na siatce.
-Tomis ma w swoich szeregach nieobliczalnego Philipa Maiyo. Kenijczyk bardzo wysoko skacze. W Rumunii wiele razy atakował nad naszym blokiem. Jeżeli go zatrzymamy, mecz powinien potoczyć się po naszej myśli - mówił przed rewanżem Paweł Mikołajczak. W rzeczywistości jednak wszyscy zawodnicy Jorge Federico Cannestracciego sprawiali w tej potyczce sporo problemów warszawskim siatkarzom. Co więcej, ich problemem byli też oni sami.
Gdy warszawiakom nie szło, na zmianę atakującego zdecydował się trener Panas. Okazało się to dobrym posunięciem, gdyż Grzegorz Szymański wprowadził w stołeczne szeregi sporo ożywienia. Presja, jaką podrażnieni Inżynierowie wywarli na rywalach, poskutkowała. AZS Politechnika Warszawska wróciła w końcu do gry i - nie bez kłopotów - zwyciężyła, awansując tym samym do wielkiego finału europejskich pucharów!
AZS Politechnika Warszawska - Tomis Constanta 3:1 (25:22, 21:25, 25:22, 25:20)
Politechnika: Steuerwald, Zajder, Żaliński, Mikołajczak, Nowak, Wierzbowski, Wojtaszek (libero) oraz Gorzkiewicz, Szymański, Kreek.
Tomis: Bojović, Torcello, Maiyo, Voinea, Lescov, Birau, Joel (libero) oraz Pavel, Began, Spinu.
Pierwszy mecz: 3:2 dla AZS PW
Awans do wielkiego finału: AZS Politechnika Warszawska
Masakra, POLSKA jest GIGANTEM światowej siatkówki!
Brawo AZS-esy:)