Piotr Dobrowolski: Uczciliście pamięć zmarłego przed niespełna miesiącem, jednego z najlepszych siatkarskich arbitrów w kraju. Jak pan wspomina Janusza Sobola?
Robert Prygiel, atakujący Czarnych Radom: Przyjaciel pana Janusza, Krzysztof Strzylak, powiedział, że o zmarłych nie powinno się mówić złego słowa. O panu Januszu nie można jednak powiedzieć nic negatywnego. Był profesjonalistą w tym, co robił. Prywatnie był osobą wspaniałą, bardzo sympatyczną. Na pewno zapamiętam go nie tylko jako sędziego z boiska, ale również jako świetnego człowieka, bardzo często uśmiechniętego. Zawsze będę miał pozytywne wspomnienia.
Pamięta pan moment, kiedy pierwszy raz spotkał się z Januszem Sobolem?
- Dokładnie nie pamiętam dnia, ale było to na pewno na początku mojej przygody z siatkówką, gdy w wieku siedemnastu lat grałem pierwsze mecze w barwach Czarnych.
Obserwuje pan to, co dzieje się w pana byłym klubie, Politechnice Warszawskiej?
- Tak, jak najbardziej, przecież jeszcze niedawno tam występowałem, mam w tej drużynie wielu kolegów. Po słabszym początku sezonu, teraz wyraźnie się "odbili" i grają fajną siatkówkę. Nie jest chyba tajemnicą, że Politechnika boryka się z problemami finansowymi, więc dobre wyniki na parkiecie z pewnością przekładają się na poprawę sytuacji organizacyjnej i może to wyjść temu klubowi tylko na dobre.
Poprzedni sezon był najlepszym w historii warszawskiej drużyny. Uważa pan, że szybko uda się powtórzyć ten wynik, a może nawet go poprawić?
- Z tym może być bardzo ciężko. Wtedy graliśmy naprawdę bardzo dobrze, mieliśmy mocny skład, była duża rywalizacja na każdej pozycji. Biliśmy się jak równy z równym z zespołami z czołówki, niewiele nam zabrakło, aby walczyć o medale. Przed bieżącym sezonem kilku zawodników odeszło, na ich miejsce przyszli nowi, ale Politechnice chyba długo nie uda się osiągnąć takiego rezultatu. Aczkolwiek mocno jej tego życzę, bo ja zawsze mówię dobrze o klubach, w których grałem. Mam tam kilku kolegów i chcę, aby notowali jak najlepsze wyniki.
Ostatnio zwyżkę formy notuje Wojciech Żaliński, z którym miał pan możliwość grania w jednym zespole...
- Zgadza się, Wojtek gra coraz lepiej. Cieszy mnie to, ponieważ posiada duże możliwości i umiejętności. Jest moim bardzo dobrym kolegą, mamy ze sobą kontakt. Gdy grałem czy to w Jadarze, czy w Warszawie, to na wyjazdach zawsze dzieliliśmy ten sam pokój.
Czarni posiadają w tym sezonie bardzo mocny skład, przez wielu uważani są za jednego z głównych kandydatów do awansu...
- Tak, rzeczywiście, mamy taki skład, że grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Stać nas na awans do I ligi i będziemy robić wszystko, aby go osiągnąć. W Radomiu zawiązało się stowarzyszenie (Stowarzyszenie Czarni Radom-przyp.red.), któremu bardzo zależy na dobru siatkówki w tym mieście. Grupa sympatyków i entuzjastów chce odbudować piękną tradycję klubu. Takie działania tylko mobilizują do ciężkiej pracy i jeszcze lepszej gry, co ma dać wejście na wyższy poziom.
Jednak tak bezmyślne straty punktów, jak w ostatnim ligowym spotkaniu, przeciwko AZS-owi UW, zdarzać się nie powinny...
- Faktycznie, z całym uznaniem dla tego zespołu, ale powinniśmy go spokojnie i bardzo zdecydowanie ograć. Dwa pierwsze sety wygraliśmy "na stojąco", zaś problem pojawił się w trzecim, jak to mówi nasz trener (Wojciech Stępień-przyp.red.), chcieliśmy zwyciężyć "na leżąco". To nie jest oczywiście kwestia naszych umiejętności, ale psychiki, odpowiedniego podejścia. Być może trochę zlekceważyliśmy tego rywala. Ostatecznie zwyciężyliśmy. Oby takie głupie straty już nam się nie zdarzały, bo mogą okazać się kosztowne w końcówce sezonu, np. przy rozstawieniu przed rundą play-off.
Ponad dwa lata temu, gdy przychodził pan do Jadaru Radom, wydawało się, że z rodzinnego miasta już pan się nie ruszy. Tymczasem gdy klub zamienił się miejscami z Politechniką Warszawską, postanowił pan jeszcze raz spróbować swoich sił w ekstraklasie. Teraz wrócił pan nad Mleczną. Już na stałe?
- Tak, na pewno. W zeszłym roku chciałem jeszcze pograć w PlusLidze, ten sezon był dla mnie całkiem udany. Teraz jednak z Radomia już się raczej nie ruszę. Zdrowie nie takie, jak parę lat temu. Mam 36 lat, to dużo jak na atakującego, można nawet powiedzieć, że pod tym względem jestem pewnego rodzaju ewenementem na skalę krajową, bo większość graczy, którzy występują na mojej pozycji, kończy kariery dużo wcześniej. Druga liga to nie jest najwyższy poziom, więc dla takiego zawodnika jak ja, myślącego powoli o zakończeniu kariery, takie półzawodowe granie to dobre rozwiązanie. A co do decyzji o sprzedaniu miejsca, to nie chcę się na ten temat wypowiadać, bo zostało powiedziane już wszystko, zresztą ja wielokrotnie wyrażałem swoją opinię na ten temat i nie będę do tego wracał.
Możecie liczyć na kilka dni wolnego od szkoleniowca?
- Od czwartku mamy wolne. Na kolejnym treningu spotykamy się po świętach. Mamy zamiar popracować ciężej, aby być przygotowanymi na wiosenne miesiące, marzec-maj, a więc decydujące o awansie mecze. Ja również będę musiał "wziąć się za siebie", bo ostatnio trochę przytyłem. Muszę zrzucić kilka kilogramów.
Jak zamierza pan spędzić nadchodzące święta?
- Rodzinnie, w Radomiu. Na wigilię wraz z żoną i córkami zostajemy w domu, w pierwszy dzień świąt udajemy się do moich rodziców, natomiast w drugi - do teściów.
A sylwestra?
- Raczej spokojnie, także w domu. Mamy dwie małe córki, musimy się nimi zająć, więc nie planujemy żadnych wyjść, balów chyba nie będzie (śmiech).