To wielka wpadka organizatorów, którzy nie potrafili odpowiednio rozpropagować imprezy. Ale też i sukces grającego kilka razy w obecnym sezonie na Torwarze AZS-u Politechniki Warszawskiej. Włodarze stołecznej drużyny potrafili zachęcić kilka tysięcy osób do przyjścia na co najwyżej średnio ciekawe starcie gospodarzy z Delektą Bydgoszcz. Tymczasem organizatorzy PP nie mogli wypełnić choćby połowy hali (4800 miejsce) i to w meczu PGE Skry Bełchatów i Asseco Resovii Rzeszów.
Warto podkreślić, że w półfinale doszło do starcia pierwszego zespołu w tabeli PlusLigi oraz wicelidera i było to spotkanie, w którym użyto systemu powtórek challenge. Po zakwestionowanej decyzji, drugi arbiter udawał się do stolika sędziowskiego, gdzie jeszcze raz odtwarzano akcję i wydawano ostateczny werdykt. Starcie gigantów bezapelacyjnie wygrała Skra, która w pierwszym i w czwartym secie wręcz zmiażdżyła rzeszowian. W ekipie Resovii zawiedli przede wszystkim Krzysztof Ignaczak (ledwie 17 procent przyjęcia w pierwszym secie) oraz Aleh Akhrem, mający ogromne problemy z kończeniem ataków.
Pierwszy półfinał był również pojedynkiem dwóch szkoleniowców: Jacka Nawrockiego oraz Ljubomira Travicy i warto zacytować Jana Sucha, który niedawno na łamach SportoweFakty.pl grzmiał: - Nie potrzeba w Polsce trenerów z zagranicy. Jacek Nawrocki, Radosław Panas i Krzysztof Stelmach radzą sobie lepiej niż obcokrajowcy!.
Trudno nie zgodzić się z doświadczonym szkoleniowcem. Jacek Nawrocki szalał przy linii bocznej, gestykulował, krzyczał, podpowiadał, dawał wskazówki podopiecznym. Widać było, że żyje meczem i ma na niego wpływ. Tymczasem Chorwat stał spokojnie, często z założonymi rękami, zamyślony, jakby bez pomysłu, gdy jego zawodnicy wyraźnie radzili sobie coraz gorzej.
Wygrana Skry od początku spotkania była niezagrożona, mistrzowie Polski chwile słabości mieli tylko w trzecim secie, a gdyby nie żółta kartka i strata punktu w końcówce partii pewnie wygraliby do zera. Przez całe spotkanie widać było, że bełchatowianie są prawdziwą drużyną. Co ciekawe, w zespole rywali znalazło się miejsce dla pięciu obcokrajowców: Georga Grozera, Mateja Cernicia, Ryana Millara, Michała Baranowicza i Akhrema, z tym że dwaj ostatni mają też polski paszport. I można zastanawiać się również, jakim językiem posługują się zawodnicy po rzeszowskiej stronie siatki w trakcie spotkań.
W drugim spotkaniu ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zmierzyła się z AZS-em Częstochowa. Spotkanie nie przyciągnęło szerszej publiczności, ponieważ na trybunach zostało niewielu kibiców. Mecz miał dodatkowy smaczek, naprzeciw siebie stanęło dwóch najlepszych rozgrywających PlusLigi. Doświadczony Paweł Zagumny i nadzieja reprezentacji Polski - Fabian Drzyzga, który przez ostatni rok zrobił olbrzymi postęp i dzisiaj wydaje się najpoważniejszym kandydatem do zastąpienia niegdyś w kadrze "Gumy".
Z wyjątkiem ostatniego seta mecz był bardzo wyrównany. Po dwóch setach mieliśmy remis, a w trzecim w zespole Krzysztofa Stelmacha świetną zmianę dał Idi, który wszedł za Tine Urnauta. Brazylijczyk nie dość, że trzymał przyjęcie i kończył piłki, to głośno dyrygował poczynaniami zespołu. Na tyle głośno, że w prawie pustym Torwarze jego okrzyki odbijały się echem. W końcówce piątej partii dominowali już gracze ZAKSY, kilka razy pod rząd blokując rywali.
W niedzielę finał i trudno oczekiwać, że mocarze z Bełchatowa mając tak świetnie dysponowanych Mariusza Wlazłego, Bartosza Kurka(Siatkarz Roku 2010), albo Miguela Falascę nie zwyciężą w rozgrywkach. Dla ZAKSY jedynym pocieszeniem jest fakt, że o zdobyciu Pucharu Polski (daje przepustkę do gry w Lidze Mistrzów) zadecyduje jedno spotkanie, a więc dyspozycja dnia. Finał rozpocznie się o godzinie 14:45. Oby tym razem Torwar zapełnił się kibicami siatkówki.