Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Do Kędzierzyna-Koźle przychodziłeś głównie po to, żeby zastąpić Norberta Hubera w czasie, gdy ten będzie leczył kontuzję. Tymczasem stałeś się jednym z liderów zespołu. Co sprawiło, że tak dobrze odnalazłeś się w nowym klubie?
Dmytro Paszycki, siatkarz Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle: Ja w ogóle czuję się w Polsce bardzo dobrze, jak w domu, bo wasza kultura jest podobna do ukraińskiej. Cieszę się, że tu jestem. Podoba mi się, że tutaj wszystko kręci się wokół siatkówki. I że wszyscy mają ten sam cel: wygrać kolejny mecz. Ja mam już swoje lata, nie wiem, ile jeszcze pogram, więc w każdym spotkaniu staram się grać tak, jakby było moim ostatnim. Do tego napawam się obecnością kibiców. Gdziekolwiek nie pojedziemy, wszędzie na nasze spotkania przychodzi sporo fanów. Wspaniale, że są, że dopingują, bo w ostatnich latach z powodu koronawirusa bywało z tym różnie. Kiedy ich nie ma, natychmiast uświadamiasz sobie, że to dla nich grasz. Chcesz czuć ich energię, widzieć ich emocje. Mnie to niesie. Kibice to bardzo istotny aspekt zawodowego sportu, który doceniam teraz dużo bardziej niż przed pandemią.
Oglądając mecze ZAKSY, odnoszę wrażenie, że świadomie wchodzisz w rolę mentalnego lidera zespołu.
Dziękuję za te miłe słowa, ale nie zgadzam się z nimi. W Kędzierzynie-Koźlu siłę mentalną mają mieć nie pojedynczy zawodnicy, a zespół. Liczy się przede wszystkim drużyna. Taki jest tu system i on działa. Myślę, że się w nim odnalazłem. Na boisku robię to, co robiłem zawsze. Nie dołożyłem niczego nowego. Jeśli już miałbym wskazać naszych liderów lub lidera, to wymieniłbym Aleksandra Śliwkę i Davida Smitha.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 10 lat temu była królową Euro! Przypomniała się kibicom
Jaki wpływ na twoją postawę mają twoje doświadczenia z ostatnich kilkunastu miesięcy? W lutym najpierw podjąłeś błyskawiczną decyzję o wyjeździe z Rosji, potem drżałeś o ojca i brata, którzy byli w Kijowie, gdy zaczęła się wojna, a potem pokonali trudną drogę do Polski.
Myślę, że to, jakim jestem dziś zawodnikiem, to efekt doświadczeń z kilku ostatnich lat, a nie miesięcy. Ten okres zacząłbym od pobytu w Rzeszowie. Resovia była moim pierwszym dużym klubem, a sezon, w którym dla niej grałem (2015-2016), był najtrudniejszym mentalnie w całej mojej karierze. W takim klubie są duże oczekiwania, zawsze musisz grać dobrze, musisz osiągać wyniki. Dla mnie to było coś nowego. Tam uczyłem się, jak sobie poradzić w takiej sytuacji, jak się zachowywać, kiedy ci nie idzie i jesteś krytykowany. Możesz wtedy albo roztrząsać swoje błędy, albo je analizować i eliminować. Doświadczenia z Rzeszowa pomogły mi potem w Kuzbassie Kemerowo, w Zenicie Sankt Petersburg i pomagają mi teraz w ZAKSIE. Oczywiście, to, co działo się od lutego, też mocno na mnie wpłynęło i wzmocniło mnie. Jednak nie one powodują, że traktuję każdy mecz jak mój ostatni. To raczej kwestia etapu kariery, na którym jestem. Mojego wieku.
Jaką widzisz różnicę pomiędzy sobą z czasów gry w Rzeszowie a obecnie?
Wtedy na pewno nie byłem kompletnym graczem. Nie wiedziałem, jak sobie radzić z presją. Byłem pełen obaw, choć tego nie pokazywałem. Uważam, że pod względem mentalnym teraz jestem inną osobą. Znacznie silniejszą.
W ZAKSIE doszło przed sezonem do wielu zmian, skład uważa się za słabszy niż w poprzednich sezonach, nie omijają was też problemy zdrowotne. A mimo to na półmetku fazy zasadniczej PlusLigi macie bardzo dobry bilans - 12 zwycięstw i 4 porażki.
I to w rozgrywkach, które są w mojej ocenie najsilniejszymi, w jakich występowałem. Wśród szesnastu zespołów nie ma ani jednego, przeciwko któremu możesz trochę odpuścić. A że ligowy terminarz jest bardzo napięty, będziemy widzieć niespodzianki. Niżej notowane drużyny wygrywające z ekipami z czołówki. Takie spotkania już się zdarzyły, a będzie ich więcej.
Na pewno nie można odpuścić, grając z Barkomem-Każany Lwów, który co prawda przegrał 13 z 16 meczów, ale aż siedem z nich po tie-breakach. Jakie znaczenie ma dla ciebie fakt, że w polskiej lidze gra drużyna z objętej wojną Ukrainy?
Zawsze powtarzam, że jestem wdzięczny za to, co Polacy zrobili dla Ukrainy i Ukraińców. A zrobili bardzo, bardzo dużo. W siatkówce zaprosili ukraińską drużynę do swojej ligi. Rozmawiałem z chłopakami z Barkomu. Mówili, że występy w rozgrywkach o tak wysokim poziomie są dla nich niezwykle cennym doświadczeniem. Wiem jednak, że gra w Pluslidze jest bardzo trudna od strony mentalnej. Od kiedy zaczęła się wojna, są poza domem. Spędzają czas w hotelach i zmagają się z uczuciem niepewności jutra. W tej sytuacji dają przykład odwagi i zaangażowania. Są waleczną drużyną i grają naprawdę dobrze.
PlusLiga jest silniejsza niż rosyjska Superliga?
Według mnie zdecydowanie tak. Nie mówię tego, bo jestem Ukraińcem. Oceniam na chłodno. 12 zwycięstw i 4 porażki w tak wymagającej lidze uważam za świetne osiągnięcie. W Kędzierzynie-Koźlu jest kultura zwyciężania. Zaczynając od kibiców, przez statystyków, trenerów, a na zawodnikach kończąc, wszyscy chcą wygrywać i podporządkowują temu swoje działania. W siatkówce nie ma wielu klubów, które wykształciły taką kulturę.
Czy od lutego Zenit Sankt Petersburg podejmował jakieś próby kontaktu z tobą? Wtedy mówiłeś, że działacze Zenita wbili ci nóż w plecy. Najpierw pozwolili wyjechać, a potem zaczęli się domagać olbrzymiego odszkodowania za zerwanie kontraktu.
Tamta historia kosztowała mnie dużo zdrowia psychicznego. Zerwałem kontakty z Zenitem. Nie obchodzi mnie, co się dzieje w klubie, ani co się dzieje w rosyjskiej lidze. Na początku wysyłali skargi, grozili karami, ale od pewnego czasu nic już od nich nie dostaję.
Po wybuchu wojny sporo zagranicznych siatkarzy wyjechało z Rosji, ale pewna grupa została. Wśród nich twój kolega z Zenita, znakomity francuski libero Jenia Grebennikov. W rozmowie z "L'Equipe" mówił, że ma w Sankt Petersburgu duży kontrakt, a jest ojcem i ma obowiązki. I że w Rosji dobrze mu się żyje. Jakie jest twoje zdanie o graczach, którzy postąpili tak jak on.
Zacznę od tego, że Jenia to bez wątpienia jeden z najlepszych graczy na świecie na swojej pozycji. Wszyscy wiedzą, że ma w Zenicie duży kontrakt. Taki, jaki powinien mieć zawodnik jego klasy. Co do jego gry w Rosji, w życiu zdarzają się sytuacje, w których kierujesz się swoimi przekonaniami. Czy oczekiwałem do niego innego zachowania albo jakiegoś specjalnego oświadczenia? Nie. Każdy ma swoje życie i swoje wybory. Nie wiem, jak zachowałbym się na jego miejscu. On nie ma krewnych na Ukrainie, może nawet nie czuje, że dzieje się coś złego, bo przecież w Rosji nikt nie pokaże tych okropnych rzeczy, które robiła i robi rosyjska armia. On mówi, że jest ojcem i ma obowiązki wobec rodziny, a ja wiem o ojcach i rodzinach, które zginęły. Jednak nie oceniam jego postawy i postawy innych siatkarzy, którzy postanowili grać w rosyjskiej lidze. Przecież nie zmienili się z dnia na dzień z dobrych ludzi w złych. Po prostu o nich nie myślę.
Jeśli kiedyś ponownie spotkasz się z Grebennikovem, uściśniesz mu dłoń? Porozmawiasz z nim? Będziesz chciał przekonać go, że postąpił źle?
Oczywiście, że się z nim przywitam, powiem "cześć". Nie będę krytykował jego życiowych wyborów ani decyzji innych graczy, którzy zostali. Mimo że ich nie rozumiem. Ja się cieszę, że wyjechałem. Już po opuszczeniu Rosji miałem chyba z dziesięć koszmarnych snów, że tam jestem. I budziłem się spanikowany.
Na koniec spytam jeszcze o twojego tatę Aleksandra i 11-letniego brata Stasia, którzy w lutym przyjechali z Kijowa do Polski i dołączyli do ciebie w Gdańsku. Jak im się wiedzie?
Są we Francji, mieszkają w niewielkim mieście Valence razem z mamą Stasia. Mają się dobrze. Staś chodzi do szkoły, dużo gra w koszykówkę, którą trenował na Ukrainie, ma nowych przyjaciół i jest szczęśliwy.
Czytaj także:
-> Wpadka PGE Skry Bełchatów w PlusLidze. Sensacja wisiała w powietrzu
-> Awans, choć z kłopotami. Polski klub gra dalej w Pucharze CEV