W drugim dniu rywalizacji pojazdy miały do pokonania niemal 400 kilometrów odcinka specjalnego. - Ten dystans nie jest w żaden sposób wyjątkowy, bo w kolejne dni będziemy mieć do pokonania etapy podobnej długości, co dla nas będzie oznaczać około 6-7 godzin jazdy - tłumaczył Robert Szustkowski, który tym razem zasiadł na fotelu kierowcy. - Jazda z Jarkiem do czysta przyjemność, bo świetnie pilotuje, co pozwala zachować relatywnie równe tempo - chwalił kolegę rajdowiec.
[ad=rectangle]
Jarosław Kazberuk nie pozostał dłużny. - Widać, że Robert nie zapomniał nic z czasów kiedy razem startowaliśmy w Dakarze. Najważniejsze, że dowiózł nas do mety, bo po poniedziałkowym, bardzo poważnym wypadku Jurgena Damena wszyscy chyba zdejmowali nogę z gazu na ostatnim, 50-kilometrowym pasie wydm. Samochód z belgijskim pilotem na pokładzie dachował na ściętej wydmie, a jego w śpiączce i stanie krytycznym śmigłowiec zabrał do szpitala. Trzymamy kciuki, żeby szybko z tego wyszedł - powiedział.
Na drugim etapie załoga Lotto Team straciła około pół godziny na wymianę koła oraz spuszczanie powietrza przed wjazdem na piaszczyste fragmenty trasy. - Odcinków, gdzie mogliśmy się rozpędzić było jak na lekarstwo i miały maksymalnie po 10 km - relacjonował lekko zawiedziony Szustkowski.
To jednak nie nawigacja, ani niedokładnie opisana w roadbooku trasa były największym wyzwaniem załogi Forda Raptor. - Było bardzo gorąco, a nam w połowie trasy posłuszeństwa odmówiła klimatyzacja. Jechaliśmy więc, jak w piekarniku. W pewnym momencie zamiast chłodnego zaczęło dmuchać gorące powietrze i zanim to wyłączyliśmy prawie się ugotowaliśmy - mówił Kazberuk.
Mimo trudów rywalizacji na mecie duetowi nie brakowało optymizmy. - Jesteśmy zmęczeni, ale wcześnie dojechaliśmy, więc mamy czas żeby odpocząć i się zregenerować przed środową rywalizacją - zakończył Szustkowski.