Los był łaskawy do czasu. Janusz Kulig i jego przerwane życie

Materiały prasowe / W. Majewski / Na zdjęciu: Janusz Kulig
Materiały prasowe / W. Majewski / Na zdjęciu: Janusz Kulig

- Los się ukłonił w moją stronę - mówił w jednym z wywiadów Janusz Kulig, będąc wdzięcznym za to, że udało mu się osiągnąć sukces w rajdach. Niestety, 13 lutego 2004 roku los nie był dla niego łaskawy. Kulig zginął na przejeździe kolejowym.

W tym artykule dowiesz się o:

13 lutego 2004 roku na zawsze zapisał się ciemną kartą w historii polskiego motorsportu. Tego dnia, w godzinach wieczornych, na przejeździe kolejowym w małopolskiej Rzezawie zginął Janusz Kulig. Był trzykrotnym rajdowym mistrzem Polski i kierowcą, który na drogach publicznych nie podejmował zbędnego ryzyka. Zginął, bo feralnego wieczoru dróżniczka zapomniała opuścić szlabany.

Jego ojciec twierdził nawet, że Janusz "jeździ jak baba". W momencie wjazdu na przejazd kolejowy w Rzezawie jego Fiat Stilo poruszał się z prędkością ok. 40 km/h. Było mgliście, ciemno. W tym miejscu już wcześniej dochodziło do wypadków. Widoczność ograniczały drzewa, nasyp ziemny i toalety.

- Ilu ludzi musi jeszcze zginąć, aby nasze przejazdy stały się bezpieczne? - to pytanie powtarzano w pierwszych dniach po tragedii Kuliga. Dopiero śmierć rajdowca sprawiła, że w Rzezawie doszło do zmian. Za opuszczanie zapór zaczął odpowiadać automat, a okolicę przejazdu przebudowano.

Samochód Kuliga został zmiażdżony. Do ogromu zniszczeń doprowadził nieczynny słup trakcyjny, na który nabiła się osobówka rajdowego mistrza Polski.

Los był łaskawy. Do czasu

- Człowiek sobie coś uświadamia, że coś się wypełniło. Coś nienamacalnego, o czym się marzyło i to jest. W każdym facecie jest troszeczkę benzyny we krwi. Każdy jak był mały, to pragnął być w pewnym momencie kierowcą rajdowym. Jeden chciał być policjantem, ja akurat kierowcą rajdowym. Los ukłonił się w moją stronę - mówił Janusz Kulig w wywiadzie udzielonym Wizji TV, po tym jak został mistrzem Polski.

Kulig twierdził, że miał szczęście, bo mimo braku funduszy, był w stanie rozpocząć przygodę z rajdami i osiągnąć spore sukcesy. Podbijał rajdowe odcinki nie tylko w Polsce, ale też w Europie. Został wicemistrzem Starego Kontynentu.

Gdy doszło do wypadku, miał tylko 34 lata. Kreślił ambitne plany, myślał ponownie o startach w Europie, ze względu na braki budżetowe musiał zrezygnować z mistrzostw świata WRC, choć mógł w nich osiągnąć spore sukcesy. Dość powiedzieć, że w roku 2003 wygrał Rajd Szwecji w klasie samochodów produkcyjnych, ale później został zdyskwalifikowany, gdyż sędziowie w jego rajdówce wykryli koło zamachowe pozbawione homologacji.

Janusz Kulig miał mnóstwo fanów w Polsce
Janusz Kulig miał mnóstwo fanów w Polsce

- Nie dałem sobie odpowiedzi czego ja w zasadzie chcę i do czego dążę. Może to wynika z tego, że moje marzenia zawsze były trochę realne. Nigdy nie odrywały się w jakiś sposób nieprawdopodobny. Będąc nastoletnim chłopcem, to marzyłem, by jeździć takim samochodem. Gdzieś to się spełniło. Jeżdżąc słabszym samochodem, to marzyłem, by jeździć trochę lepszym. Nie marzyłem o takim nierealnym - mówił Kulig w jednym z ostatnich wywiadów.

Rodzice przebaczyli dróżniczce

- Zabiłam panu syna, zabiłam panu syna - krzyczała dróżniczka Michalina K. do Jana Kuliga, ojca polskiego rajdowca. Ten kilkanaście godzin po wypadku odwiedził komisariat policji, by zabrać część rzeczy syna. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu tam spotkać osobę, która doprowadziła do tragedii.

Michalina K. na widok Kuliga seniora rzuciła mu się pod nogi. Ten natychmiast jej wybaczył. - Dlaczego tak szybko wybaczyłem? Nie wiem, Janusz pewnie też by wybaczył - opowiadał w rozmowie z Agnieszką Golą w książce "Niedokończona historia".

Rodzina Kuligów nie chciała też wysokiego wyroku dla dróżniczki, czego nie rozumiała część społeczeństwa. Jan Kulig bronił jednak swojego stanowiska. - Dwa trupy w tej całej sytuacji nie były potrzebne - mówił ojciec Janusza.

Dróżniczka z Rzezawy przed sądem nie przyznała się do winy i odmówiła składania wyjaśnień. Nie odpowiedziała na żadne pytanie prowadzącego sprawę. Jej obrońca twierdził, iż Michalina K. "nie została w sposób pewny, jasny i zgodny z terminem powiadomiona o przejeździe pociągu, a kierowca samochodu Janusz Kulig jechał z nadmierną prędkością".

Na słowa obrońcy Michaliny K. zareagował Jan Kulig. Ojciec zmarłego po jednej z rozpraw bronił dobrego imienia syna i podkreślał, że kategorycznie nie zgadza się z próbami obciążenia rajdowca odpowiedzialnością za doprowadzenie do wypadku.

- Wydaje mi się, że jakiś tam okres "buńczucznej młodości" mam już dawno za sobą. Zresztą nigdy w jakiś szczególny sposób nie nadużywałem prędkości. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że jeżdżę szybciej, niż nakazują przepisy ruchu drogowego, takim ideałem znowu nie jestem. Natomiast na pewno ten ładunek emocji pozostawiam gdzieś na odcinkach specjalnych, więc w ruchu "otwartym" staram się jeździć normalnie - mówił Janusz Kulig w swojej ostatniej rozmowie, którą przeprowadzono dzień przed śmiercią w serwisie toprally.pl. Z oczywistych powodów wywiad nie został autoryzowany.

Życie Janusza Kuliga zostało brutalnie przerwane
Życie Janusza Kuliga zostało brutalnie przerwane

Ostatecznie Michalina K. została skazana na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Dodatkowo sąd orzekł wobec kobiety zakaz wykonywania zawodu dróżniczki oraz zajmowania innych stanowisk związanych z bezpieczeństwem na kolei na pięć lat.

- Zgodnie z tezą aktu oskarżenia, oskarżona tego czynu się dopuściła. Niedopełnienie przez nią obowiązków służbowych było główną przyczyną sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy i doprowadzenia do zderzenia pociągu z samochodem kierowanym przez Kuliga - powiedział podczas ogłaszania wyroku sędzia Tomasz Kozioł.

Tłumy na cmentarzu w Łapanowie

Do pogrzebu Janusza Kuliga w rodzinnym Łapanowie doszło 18 lutego 2004 roku. Utytułowanego rajdowca żegnało kilka tysięcy kibiców. Trumnę z jego ciałem nieśli koledzy z rajdowych odcinków - Krzysztof Hołowczyc, Leszek Kuzaj i Maciej Wisławski. W ostatnią drogę, na lokalny cmentarz, zabrała go ukochana rajdówka. Z głośników dało się słyszeć piosenkę Queen "We are the champions".

- Ten człowiek, który wziął w swoim życiu tyle niebezpiecznych zakrętów, który przejechał tyle niedobrych i trudnych dróg, między drzewami na ogromnej prędkości, zginął w sposób nieprzewidywalny - mówił podczas mszy żałobnej ówczesny biskup, obecnie kardynał Kazimierz Nycz.

Pogrzeb Janusza Kuliga (fot. Wikipedia, Piotr Górski)
Pogrzeb Janusza Kuliga (fot. Wikipedia, Piotr Górski)

Chichot losu polegał na tym, że Kulig feralnego dnia wracał ze spotkania z młodzieżą, na których opowiadał o swoich doświadczeniach, ale też konieczności bezpiecznej jazdy. Podążał do Krakowa, gdzie czekała na niego żona z córeczką. Partnerka rajdowca była w ciąży, oczekiwała nadejścia kolejnego dziecka.

W Rzezawie, w miejscu śmierci Janusza Kuliga, rok po śmierci odsłonięto tablicę upamiętniającą wielkiego kierowcę. Znalazła się na niej sentencja Seneki: I krótkie życie jest dostatecznie długie, by przeżyć je szlachetnie.

Czytaj także:
Syn miliardera wykluczył transfer. Dobrze mu z ojcem
Ostatni sezon Sebastiana Vettela w F1?

Komentarze (2)
avatar
Leszek74
14.02.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Karma wraca i wróciła, każdy pirat tak kończy. 
avatar
Jacenty1953
13.02.2022
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Łukasz Kuczera, napisał artykuł o kamikaze Kuligu ,jestem kierowca od 52 kategoria. abcde lat stara szkoła jazdy nauczała ! nie ufaj nikomu ! tylko sobie podczas jazdy ! ani dróżnikowi ani zam Czytaj całość