Wielu obserwatorów piłki ręcznej stawiało na Francję jako na zespół, który może sięgnąć po mistrzostwo świata na turnieju w Egipcie. W 2019 roku Trójkolorowi zajęli 3. miejsce (wygrał gospodarz - Dania). Trzeba jednak przyznać, że przeciwko Węgrom od samego początku szło im, delikatnie rzecz ujmując, jak po grudzie.
Problem z celnością, problem z dokładnym podaniem, dwuminutowe upomnienia. Tak można było wymieniać i wymieniać. Ekipa Guillaume Gille'a prezentowała się po prostu fatalnie. Trener starał się robić dobrą minę do złej gry. Za to raz po raz popis między słupkami dawał Roland Mikler. Dość powiedzieć, że po 10 minutach teoretyczny faworyt przegrywał już 1:6. 20-procentowa skuteczność w ataku francuskich zawodników dawała dużo do myślenia. W pewnym momencie wydawało się, że pomóc mogą tylko... rywale. O dziwo, dokładnie tak się stało.
Drużynę rozruszał Michael Guigou (6/6). Absolutny MVP pierwszej połowy. Ale to Madziarze jako pierwsi stracili wszystkie swoje atuty. Wyglądało to trochę tak, jakby przestraszyli się lub zbyt szybko uwierzyli, że zdołają ustawić sobie to spotkanie już po kwadransie rywalizacji. Strata goniła stratę. Niemoc rzutowa trwała ponad 9 minut. Między słupkami przypomniał się Vincent Gerard. W efekcie przewaga naszych sąsiadów stopniała do 1 bramki (8:9). Trener Istvan Gulyas co chwilę spoglądał na tablicę z wynikiem, nie wierząc, że jego podopieczni tak łatwo dali się dogonić.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak Iga Świątek radzi sobie na kwarantannie. "Walka" w hotelowym pokoju
Po zmianie stron Francuzi musieli znaleźć jakiś sposób, aby zniwelować 50-procentową skuteczność obron Miklera, jaką ten wypracował sobie jeszcze przed przerwą. To był wtedy ich największy problem. Mate Lekaia można było przecież "wyłączyć". Francuzi w 40. minucie w końcu dopięli swego. Za sprawą Valentina Porte po raz pierwszy wyszli na prowadzenie 20:19. To był absolutnie ich czas. Zaczęli łapać taki boiskowy luz, którym zarażali nie tylko siebie nawzajem, ale i całą ławkę rezerwowych.
Madziarze nie złożyli jednak broni. To oni musieli teraz przyspieszać grę. A to lubiło się mścić. Tam słupek, tu strata. Marzenia i walka o medale zaczęły się coraz bardziej oddalać. Na nieco ponad 5 minut przed końcem brakowało im już 3 bramek do Trójkolorowych (26:29). Wydawało się, że bardzo mocny, ale niecelny rzut w wykonaniu Richarda Bodo ostatecznie zamknie rozdział pod tytułem "Węgrzy w półfinale". Na 15 sekund przed końcem wyrównał po 30 Bence Banhidi. Przerwa na żądanie trenera Francuzów już nic nie wniosła. Zarządzono dogrywkę.
A w niej od "pudła" z 7. metra zaczął Nedim Remili. Tym samym wojna nerwów rozpoczęła się na nowo. Doskonale było to widać głównie po Węgrach. Jeden celny rzut przez 5 minut dogrywki to mało, ale z drugiej strony wszystko można było jeszcze odwrócić. Chyba, że między słupkami stawał Gerard. Węgrzy doliczony czas gry okupili kontuzją Zsolta Balogha (uraz pachwiny), a ich przygoda na afrykańskim kontynencie zatrzymała się na ćwierćfinale.
Mistrzostwa świata 2021, ćwierćfinał:
Francja - Węgry 35:32 (30:30, 12:14)
Francja: Gerard (8/25 - 32 proc.), Genty (2/17 - 12 proc.) - Remili 4, Lagarde 3, Richardson, Mem 3, Tournat 3, Mahe 1 (1/1), N'Guessan 2, Abalo 2, Guigou 6 (1/1), Karabatić 1, Fabregas 2, Descat 5 (2/3), Dipanda, Porte 3.
Karne: 4/5.
Kary: 8 min. (Lagarde, Mem, Mahe, Fabregas - 2 min.).
Węgry: Mikler (16/50 - 32 proc.) - Sipos 1, Boka 5, Balogh 1 (1/1), Gyori, Rosta 1, Sunajko, Mathe 4 (1/2), Rodriguez 1, Banhidi 6, Szita 4, Ancsin 1, Bodo 3, Hornyak, Lekai 5.
Karne: 2/3.
Kary: 6 min. (Sipos - 4 min., Banhidi - 2 min.).
Sędziowie: Garcia, Marin (obaj z Hiszpanii).
Widzów: bez udziału publiczności.
Czytaj także:
--> To już 12 lat od niesamowitego rzutu Siódmiaka
--> Orlen Wisła Płock zadowolona z Krzysztofa Komarzewskiego