Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Jest pan niegrzeczny?
Petar Nenadić, zawodnik Telekomu Veszprem: Może. Zależy jak kto na mnie patrzy. Każdy ocenia według swoich kryteriów. To trzeba by zapytać kolegów z drużyny, trenerów.
No to spytałem. Odpowiedź: świetny zawodnik, czasem trochę szalony, indywidualista, ale piekielnie ambitny.
W takim razie to najlepszy osąd. Kiedy ktoś mówi o sobie, często idealizuje. Więc ja nie będę. Powiem tylko, że w domu jestem zupełnie inną osobą, bo tego jestem pewien. Przy rodzinie jestem dużo spokojniejszy, wyluzowany. To piłka ręczna tak na mnie działa.
To dlatego kolegów na parkiecie potrafi pan nieźle zrugać? Podobno jak ktoś coś zawala, lepiej pana omijać. Tak było w Wiśle.
Tak! Przyznaję się. Ja po prostu nie znoszę przegrywać! Żaden sportowiec nie powinien dobrze znosić porażek, tylko zawsze chcieć wygrać. Czasem się wkurzałem, bo wiedziałem ile moi koledzy z zespołu mogą zrobić, jaki mają potencjał, a tego nie robią. Ale myślę, że to nic złego, to normalne, jeśli masz duże ambicje. Ja mam. Jeśli ktoś uważa inaczej, proszę bardzo. Ale ja się nie zmienię.
ZOBACZ WIDEO "Druga polowa". Kto w ataku reprezentacji? "Jeśli Jerzy Brzęczek nie śpi, to mu z tym dobrze"
Jeśli znam jakość swoją i zespołu, to chcę dojść do najlepszej wersji tego, co możemy razem osiągnąć. Jestem wymagający wobec siebie i wobec innych. Poświęcam się dla drużyny, daję jej wszystko, więc wszyscy powinniśmy ciężko pracować, by osiągać więcej, więcej i więcej...
Jak pan wspomina czas spędzony w Płocku? To były dwa sezony.
To był dobry okres dla mnie. Rozwinąłem się tam, okrzepłem trochę. To był dobry krok, bo Wisła była silnym klubem z dużymi perspektywami, dobrymi zawodnikami. Grę w Wiśle traktowałem jako duże wyzwanie, zwłaszcza Ligę Mistrzów. Wygraliśmy w niej kilka ważnych spotkań, pokonaliśmy niby lepsze zespoły, jak Veszprem. Pamiętam też super atmosferę w hali, świetnych kibiców. Jeśli myślę o Wiśle, to do głowy przychodzi mi masa dobrych wspomnień. Fajnie, że udało się utrzymać kontakt z wieloma kolegami z zespołu z tamtego okresu.
Historia mogła mieć dalszy bieg, bo podobno pan chciał zostać w Płocku. To Manolo Cadenas nie chciał pana w zespole. Prawda?
Tak. Jeśli nauczyłem się czegoś podczas mojej kariery, to tego, żeby nigdy nie mówić o byłych trenerach, ale po tych kilku latach, myślę, że mogę już powiedzieć, jak było: nie tylko ja, ale wielu innych świetnych graczy odeszło z Wisły właśnie przez Manolo Cadenasa. Myślę, że "był hamulcowym" Wisły (w oryginale: "He pushed Wisła back" - przyp. MS.).
Może się mylę, może wyniki mówią inaczej, ale myślę, że to, jak klub wtedy funkcjonował, którzy zawodnicy odchodzili etc. sprawiało, że Wisła nie mogła iść wyżej. A mogła. Wielu dobrych zawodników odeszło, bądź nie trafiło do klubu z jego powodu. Wisła nie mogła zrobić tego kroku wyżej. Więcej nie powiem.
Obecnie śledzi pan wyniki Wisły?
Jasne, ale śledzę też wszystkie inne ligi i kluby. To normalne, jeśli jesteś zawodnikiem. Wiem, że w tym tygodniu odrobili duże straty w Silkeborgu, ale nie oglądałem spotkania. Wiem, co się dzieje w klubie, czasem rozmawiam z Adamem Wiśniewskim, wiem, że był szefem klubu, a teraz jest dyrektorem sportowym.
Wiśle brakuje teraz środkowego rozgrywającego i trochę charakteru. Pana kolega odpowiada za transfery, jest nowy trener. Jak tak szybko pomyślę...
Ha! Nie, nie, nie. Teraz jestem w Veszprem i jestem tutaj więcej niż szczęśliwy.
Wisła nigdy nie awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Za pana czasów zatrzymaliście się na Veszprem, teraz o TOP8 płocczanie powalczą z inną węgierską ekipą - Pickiem Szeged.
Mieliśmy naprawdę dobry zespół w tym okresie. To napędzało klub. Ale, co mówiłem wcześniej, choć klub rósł bardzo, bardzo szybko, dobrzy zawodnicy przychodzili do Płocka, to wiele innych rzeczy nie funkcjonowało do końca tak, jak powinno. Żeby odbudować taki zespół potrzeba czasu i cierpliwości, Wisła się z tym zmagała, teraz mają Xaviera Sabate na ławce, Adama Wiśniewskiego w biurze i myślę, że mogą zrobić tam bardzo dobrą robotę. A z Pickiem będzie bardzo trudno, choć nie są bez szans.
Zanim jednak play-offy Ligi Mistrzów, w piątek kolejna "Święta Wojna". Co to panu mówi?
Świetne mecze. To przywilej grać w takich spotkaniach. Czuć, że to specjalne mecze dla kibiców, dla polskich zawodników, atmosfera się udziela każdemu. Zawsze uważałem to za interesujące zjawisko. Teraz VIVE będzie mieć przewagę własnego parkietu, w tym momencie grają chyba trochę lepiej, no i mają po prostu leszy zespół. Ale to jeden mecz, w którym wszystko się może zdarzyć. To właśnie piękno sportu. Za moich czasów wygraliśmy chyba dwa spotkania z VIVE. Mam bardzo dobre wspomnienia, bo były to super mecze.
Da się to porównać do rywalizacji Veszprem i Picku Szeged?
Tak! To w zasadzie to samo. Świetni kibice i świetni zawodnicy z obu stron, wspaniała atmosfera. No i mecze na styku, gdzie jeden zawodnik może przesądzić o losach spotkania.
Pan razem z Telekomem Veszprem pokonał w sobotę PGE VIVE w Hali Legionów. Jakieś rady dla byłych kolegów?
W sobotę obie ekipy zagrały niesamowite spotkanie. Naprawdę. Takie mecze, z taką intensywnością i z tyloma bramkami, nie zdarzają się często w Lidze Mistrzów, zwłaszcza w tych dwóch lepszych grupach, bo każdy pilnuje własnej bramki. Mecz znów rozstrzygnął się w ostatnich sekundach. Dzisiaj wiele spotkań tak się toczy, dobre drużyny to te, które świetnie radzą sobie w końcówkach. Jeśli Wisła dotrwa bez strat do końca, może być ciekawie. Ale VIVE, choć ma dużo kontuzji, gra naprawdę dobry handball.
Na drugiej stronie Petar Nenadić opowiada o roli indywidualistów w drużynie, tytule króla strzelców Bundesligi, presji na zdobycie Ligi Mistrzów w Veszprem i trudnych relacjach w serbskiej kadrze.
[nextpage]Świat potrzebuje indywidualistów?
Jeden zawodnik może wygrać jeden mecz, trofea zdobywa zespół. To różnica. Weźmy ten mecz z Kielcami. Okej, to ważny mecz, bo wiele osób go obejrzy, bo to Liga Mistrzów, prestiż. I w takim meczu może zadecydować jeden zawodnik, jeden świetny rzut. Ale najważniejsze dopiero przyjdzie i wtedy będzie liczył się zespół.
Pytam, bo pan wydaje się właśnie takim. Według pana taktyka trenera to nakazy czy wskazówki?
Zawsze staram się robić tak, jak chce trener. Ale każdy dobry trener daje zawodnikowi pewną wolność, nie można zawsze grać zgodnie z wytycznymi, każdą akcję jak z kartki, czasem trzeba zaszaleć, złamać schemat. Tylko musisz rozpoznać czas i miejsce. Jasne, najważniejszy jest pomysł trenera, jego wizja, trzeba to uszanować, ale ta wolność i korzystanie z niej to normalna rzecz.
Najwięcej dostał pan jej w Fuesche Berlin. Zaowocowało tytułem króla strzelców Bundesligi i Pucharem EHF.
Każdy okres mojej kariery był inny. Kiedy tak o tym myślę, to wszędzie handball był trochę inny, a grałem w Danii, w Hiszpanii, w Polsce, w Niemczech, teraz na Węgrzech. Trzeba się szybko dostosowywać.
Ale tak, mogę powiedzieć, że Berlin był jednym z najlepszych okresów. Miałem tam świetnych trenerów. Tylko trudno było wytrzymać obciążenia w Bundeslidze. Czułem się trochę jak w NBA. Co dwa-trzy dni super trudny mecz albo w lidze, albo w pucharze, albo w Europie. W Bundeslidze łatwo możesz przegrać nawet z ostatnią drużyną w tabeli, ale dzięki temu możesz wejść na wyższy poziom.
Efektem duży transfer do Veszprem. Węgrzy podobno dali za pana pół miliona euro. Cel jest jeden: Liga Mistrzów.
To jest wielki cel klubu i mój. To coś, co mnie motywuje do gry. Chcę tego trofeum. Wygrałem już Puchar EHF, Super Globe, z podobnych tytułów została więc tylko Liga Mistrzów. To jest moja ambicja, by tego dokonać, a klub myśli tak samo, więc dobrze się dobraliśmy. Przez to wiem, że jestem we właściwym miejscu.
Chyba nie ma takiego, w którym ciśnienie na Ligę Mistrzów jest większe?
Nie wiem. Każdy chce wygrać Champions League, zwłaszcza tutaj, bo wszyscy znamy historię Veszprem, że wciąż czekają na ten tytuł, a byli już tak blisko. Każdy tutaj tego chce: kibice, zawodnicy, działacze, sponsorzy - wszyscy. Czy to dlatego w klubie tyle się dzieje? Nie mnie to oceniać. Ale to się czuje, że Liga Mistrzów jest celem.
Każdy wie jednak, że to nie jest łatwe, bo jest bardzo dużo klubów, które myślą podobnie. To żadna nowość, ale myślę, że trudniej dojść do Final Four, niż wygrać tytuł. W drodze do Kolonii jest tyle gier, bardzo łatwo się potknąć. A tam są tylko dwa dni, liczy się moment, dyspozycja dnia. Teraz przed nami Sporting Lizbona i to nasz najbliższy cel.
Po mistrzostwach Europy w Chorwacji w 2018 roku zrezygnował pan z gry w reprezentacji. Dlaczego?
Na to złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim uważam, że nie mieliśmy dobrych trenerów. Mieliśmy tylu wspaniałych graczy, którzy uważali podobnie i też rezygnowali. Ilić, Vujin... Czasem wracali. Ja zrobiłem podobnie. Po prostu nie widzę w tym sensu. Nie chcę tracić zdrowia i energii, jeśli działacze chcą tylko siedzieć na swoich stołkach w federacji, trzymać się ich, nie chcąc nic zmienić. Nie widzę się w tym.
Rezygnacje to chleb powszedni serbskiej kadry. Tak jak i powroty. Pan też wróci?
Nigdy. To poszło za daleko.
Doszło do tego, że po mistrzostwach ówczesny selekcjoner Serbii, Jovica Cvetković, oskarżył zawodników o imprezowanie, zawodnicy trenera - o prowadzenie zespołu pod wpływem.
Jako zawodnicy nie mamy nic do ukrycia. Wszystko, co mówiliśmy, o czym napisaliśmy, podtrzymujemy to. Jeśli jesteś trenerem, musisz wspierać zespół. Zwłaszcza, gdy chodzi o kadrę narodową. On nas nie wspierał. Taka sytuacja trwała przez lata i lata, długo wcześniej, a to była kumulacja tego wszystkiego. Myśleliśmy o tym 5 dni, ale nic się nie zmieniło. Dlatego chyba lepiej o tym nie mówić. Wiem, co widziałem, gracze znają prawdę.
Gdybyście tylko ustabilizowali sytuację, Serbia miałaby na koncie więcej niż jeden srebrny medal ME wywalczony u siebie w domu. To ogromny potencjał, który nie doczekał się spełnienia.
Dokładnie tak. I dlatego nie gram. Trenerzy, którzy byli selekcjonerami, nigdy wcześniej nie trenowali poważnego klubu w Europie. To mój główny zarzut. Przez 10 lat reprezentacja nie miała trenera, który liczyłby się na rynku. A jakość graczy była na najwyższym poziomie. Dużo lepszym niż trenerzy. A między zawodnikami zawsze była dobra atmosfera, wzajemny szacunek. Trenerzy tylko się za nami chowali. Krytyka spadała na nas.
No, nie był to grzeczny wywiad. Chce pan przeczytać, zanim opublikuję?
Nie. Po co? Przecież wiem, co mówiłem.
Może i w Naszej reprezentacji, choć dopiero się odbudowuje, zawodnicy i Czytaj całość