Marcin Górczyński: Zwolnienie Przybeckiego to kompromitacja ZPRP (komentarz)

WP SportoweFakty / Michał Domnik / Na zdjęciu: Piotr Przybecki
WP SportoweFakty / Michał Domnik / Na zdjęciu: Piotr Przybecki

W tej historii nic nie trzyma się kupy. Związek Piłki Ręcznej w Polsce w trybie ekspresowym zdymisjonował selekcjonera Piotra Przybeckiego. Bez klasy, telefonicznie, z niejasnych względów. Jeśli się chce, to na każdego znajdzie się paragraf.

Na polski związek wiele razy leciały gromy, ale tym razem miarka się przebrała. Zwolnienie Przybeckiego, a dokładniej jego okoliczności, są nie tyle nieeleganckie, co wręcz groteskowe.

Uporządkujmy fakty. W styczniu Przybecki, po roku poświęconym wyłącznie kadrze, chciał spróbować się w piłce klubowej. Odbył rozmowę z prezesem Andrzejem Kraśnickim, otrzymał zgodę na łączenie funkcji od lipca 2019 roku, więc podpisał kontrakt z niemieckim drugoligowcem, VfL Luebeck-Schwartau. Mówił mi wtedy: - Gdybym nie mógł prowadzić kadry, nawet nie siadałbym do rozmów.

Po miesiącu Rada Trenerów, złożona z pięciu specjalistów starszej generacji, stwierdziła, że praca w Niemczech wyłącznie zaszkodzi kadrze. I wydała negatywną opinię. Prezes Kraśnicki po kilku godzinach zasugerował się jej zdaniem. Był trener, nie ma trenera. Bo jak usłyszeliśmy - reprezentacja to obecnie "drużyna specjalnej troski" i trzeba się nią zajmować non stop, inaczej straci się kontakt z ligową piłką. Co z tego, że można nie wyściubić nosa z domu, by śledzić rozgrywki, technologia daje takie możliwości i trenerzy z tego korzystają. Wystarczy spojrzeć, ilu szkoleniowców łączy/łączyło funkcję. Także w Polsce. W klubach pracowali Michael Biegler, Tałant Dujszebajew, Bogdan Wenta, a Przybecki do marca 2018 roku w Wiśle Płock.

ZOBACZ WIDEO: Witold Bańka: Powinniśmy wyrzucać oszustów ze sportu

Tu dochodzimy do sedna. Wygląda na to, że selekcjoner sam ukręcił na siebie bicz. Poszedł pod prąd, planował ruszyć skostniałe szkolenie (i środowisko). Przywrócił krótkie zgrupowania w nieoficjalnych terminach, wyłącznie dla utalentowanej młodzieży, z potencjałem do gry na wysokim poziomie. Powołał listę na pierwszą konsultację, snuł plany na przyszłość, planował samodzielnie doglądać talentów. Zygfryd Kuchta, jeden z członków Rady Trenerów, stwierdził, że to niemożliwe i jako przykład podał wywiad trenera dla "Przeglądu Sportowego", w których zapowiadał, że zgrupowania poprowadzą jego asystenci Paweł Noch i Sławomir Szmal. Po chwili dodał, że odbył rozmowę z Przybeckim, ale dość dawno temu. Dokładniej dwa tygodnie temu, a to dość dużo czasu na zorganizowanie spraw. W razie czego, to i tak miał pozwolenie prezesa na powierzenie obowiązków swojemu sztabowi.

Trenera można rzecz jasna zwolnić. Pewnie w październiku, po eliminacyjnej klęsce z Izraelem, obyłoby się bez krzyku i zgrzytania zębami. Selekcjoner miał wielu oponentów, kadra, często eksperymentalna, oparta w dużej mierze na nowicjuszach, nie robiła znaczących postępów. Podnoszone argumenty brzmią jednak niedorzecznie. Tak jakby związkowi za wszelką cenę zależało na zmianie trenera. Przecież krótkie zgrupowania to autorski projekt Przybeckiego, mający podnieść jakość drużyny w obliczu chociażby MŚ 2023, a nie oczko w głowie ZPRP.

Poza tym, w centrali chyba nie zorientowali się, że selekcjoner (były?) zacznie pracę w Niemczech dopiero w lipcu, czyli po el. ME 2020. Po co wywracać wszystko do góry nogami na trzy miesiące przed potyczkami o być albo nie być? Mam nadzieję, że w razie klęski Rada Trenerów i prezes ochoczo odpowiedzą na to pytanie.

Idźmy dalej. W ponoć cywilizowanym kraju trenera wyrzuca się pospiesznie, przez telefon. Bez przygotowanych następców. Prowizorka. Przynajmniej na to wygląda, bo namaszczeni przez związek Patryk Rombel i Sławomir Szmal nie potwierdzają, że zapadły jakiekolwiek ustalenia.

Tak po ludzku, po prostu szkoda Przybeckiego. Nie chował głowy w piasek, po porażkach, nawet tych dotkliwych, wychodził do dziennikarzy i zapewniał, że nie traci zapału. Jako człowiek honorowy chciał doprowadzić swoją misję do końca, nie przyjął dwóch intratnych propozycji z Bundesligi i Ligi Mistrzów, bo musiałby zostawić Biało-Czerwonych. - Skoro podjąłem się zadania, to trzeba próbować je zrealizować - usłyszałem po kompromitacji z Izraelem. Wiedząc, jak ta historia się skończy, pewnie nie przeszłoby mu przez myśl, żeby zainteresować się ofertą z Niemiec. Z kontaktem w 2. Bundeslidze został jak Himilsbach z angielskim.

Swoją drogą, łączenie funkcji to w końcu nic złego. Prezes Kraśnicki sprawdza ten wariant od lat. A przecież przykład idzie z góry.

Źródło artykułu: