Piotr Przybecki, Patryk Rombel, Robert Lis, Damian Wleklak, Marcin Lijewski, Rafał Kuptel. To aktualnie najgorętsze nazwiska w polskiej piłce ręcznej. Młodzi, ambitni, choć raczej nie przepadają, gdy mówi się o nich "młody trener". Najstarszy z nich (Przybecki) ma 44 lata. Wszyscy karierę zakończyli stosunkowo niedawno. Z miejsca stali się kandydatami do zastąpienia Tałanta Dujszebajewa.
Krytycy zaraz podniosą raban: "co osiągnął Przybecki, Kuptel etc.". Otóż żaden z nich świata jeszcze nie podbił, nie ma co mydlić oczu. Przeciętny kibic, interesujący się dyscypliną jedynie na przełomie grudnia i stycznia, większość z nich bardziej pamięta z parkietu. A niektórych może nawet nie kojarzy, bo w kadrze nie zaistnieli. Ich wyniki nijak mają się do sukcesów Dujszebajewa. Nie wypada nawet porównywać utrzymania Śląska w Superlidze czy wejścia do ligowej czwórki z wielkimi zwycięstwami w Europie.
Dlaczego zatem większość środowiska (całe?) jako nowego selekcjonera widzi młodego Polaka? Bo Europa dała przykład. Najlepsi zaryzykowali i zbierają owoce. Przestańmy być zaściankiem, pójdźmy za trendami. Nie chcemy przecież, by świat znowu nam odjechał.
Gdy Didier Dinart przejmował francuską kadrę od swojego mentora Claude'a Onesty, dopiero debiutował w roli pierwszego szkoleniowca! Wcześniej jedynie podpatrywał mistrza, współpracował z kadrą juniorów. Z czasem znaczył coraz więcej w jego sztabie, na igrzyskach w Rio dyrygował zespołem, a Onesta firmował to tylko swoim nazwiskiem. Kilka miesięcy później pracował już na własne konto i w cuglach wywalczył mistrzostwo świata. Nad Sekwaną tylko nieliczni wątpili, czy Dinart udźwignie ciężar.
ZOBACZ WIDEO: Szczere słowa Michała Kwiatkowskiego o wypadkach i wielkim ryzyku w kolarstwie
Jeszcze bardziej radykalnych zmian dokonali Szwedzi. Staffan Olsson i Ola Lindgren na piłce ręcznej zjedli zęby. Zastąpił ich Islandczyk Kristjan Andresson, 35-letni trener krajowego średniaka Eskilstuna Guif. Wręcz żółtodziób w porównaniu do poprzedników. Pod jego wodzą Trzy Korony grają najlepszy handball od lat. Na styczniowych MŚ nie dopisało im szczęście. Gdyby nie trafili na Francuzów już w ćwierćfinale, mogli cieszyć się z medalu. Młodzież Andressona, z kilkoma starszymi graczami, nie zwalnia i regularnie sprawia rywalom lanie w eliminacjach ME 2018.
O Szwedach piszę nieprzypadkowo. Kilka lat temu stanęli przed podobnym dylematem jak Polacy. Dawni liderzy zaczęli się starzeć, wprawdzie wznieśli się jeszcze na wyżyny (srebro igrzysk w 2012 roku), ale wkrótce Skandynawowie popadli w przeciętność. Młode wilki rozruszały skostniałą drużynę, a Andresson tchnął w nią nowego ducha.
Mało? Niedługo po ukończeniu czterdziestki niemiecką kadrę objął Dagur Sigurdsson i wyprowadził ją z zapaści, głównie dzięki drastycznemu odmłodzeniu składu. Norwegów na piedestał zaprowadził 44-letni Christian Berge. Z rodzimym Elverum zdobywał tytuły "tylko" w kraju, w Europie się nie liczył. Kilka lat później na Wikingów, wicemistrzów świata 2017, zaczęto patrzeć z wielkim podziwem.
Tak naprawdę największą furorę może zrobić ten, który tylko przez chwilę miał styczność z reprezentacją. Węgrzy za Ljubomira Vranjesa, byłego selekcjonera Serbów, zapłacili jak za zboże. 43-letni Szwed, który ponoć wciąż jest w stanie wyjść na parkiet, ma zbudować potęgę Telekomu Veszprem i węgierskiej drużyny narodowej.
Na deser przykład z własnego podwórka. Zanim Bogdan Wenta objął reprezentację, terminował w sztabie szkoleniowym Flensburga. Wystarczyło doświadczenie nabyte w trakcie kariery, świetny kontakt z kadrowiczami, nowatorskie spojrzenie na wiele spraw. Jak ta historia się kończy, chyba nie trzeba przypominać. Gdyby nie Wenta, prawdopodobnie nie rozważalibyśmy, kto zostanie nowym trenerem. Kogo przecież interesowałby los reprezentacji z europejskiej drugiej czy trzeciej ligi?
Oczywiście, wątpliwości jest mnóstwo. Nominacja młodego trenera to kupowanie kota w worku. Nie wiadomo, jak poradzi sobie z największą presją w karierze. Szczypiorniści stali się przecież dobrem narodowym i rola selekcjonera coraz bardziej przypomina pracę sapera.
Do tej pory związek stawiał na doświadczenie. Michael Biegler miał za sobą wiele lat w Bundeslidze, Dujszebajewa nie trzeba było nikomu przedstawiać. Ich wybory gwarantowały stabilizację i natychmiastowy wynik, przynajmniej w teorii. W końcu ta formuła się wyczerpała.
W sytuacji Biało-Czerwonych nie ma miejsca na kunktatorstwo. Wszyscy wiemy, że rewolucja oznacza, oby chwilowy, brak wyników. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do Szwedów czy Niemców, nasi juniorzy zbierają cięgi w Europie. Trzeba jednak działać brawurowo. Zapomnieć o IO w Tokio w 2020 roku, zbudować nowy zespół na MŚ 2023, postawić na trenera z wizją. Nawet jeśli z worka po jakimś czasie wyskoczy Zonk.