Mateusz Kornecki: Mistrzostwa dały mi pewność i wiarę w siebie

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko

- Gra na szczeblu mistrzowskim, choćby przez te 10 minut, daje więcej niż kilka spotkań w lidze. Słowo klucz to doświadczenie - mówi Mateusz Kornecki, bramkarz Górnika Zabrze oraz reprezentacji Polski. Ślązacy przegrali we wtorek w Kielcach 29:33.

[b]

Od mistrzostw we Francji minęły już dwa miesiące. Czym różni się Mateusz Kornecki po doświadczeniach wielkiej imprezy?[/b]

Mateusz Kornecki: Złapałem większą pewność siebie, wiarę w swoje umiejętności, choć akurat tego nigdy mi nie brakowało. Obecność na mistrzostwach to wielka sprawa, zderzenie z wielką piłką ręczną - jeszcze większa. Cieszę się, że mogłem tam być.

Gdyby miał pan wskazać najcenniejszą rzecz, którą młody zawodnik wynosi z takiego turnieju, co by to było?

- Słowo klucz to doświadczenie. Dla całej naszej reprezentacji. Gra na szczeblu międzynarodowym, mistrzowskim, choćby przez te 10 minut, daje więcej niż kilka spotkań w lidze. Staram się czerpać z nich jak najwięcej, podobnie było w kadrach młodzieżowych, gdzie gra też dawała mi wiele frajdy i nauki. Zwłaszcza turnieje międzypaństwowe.

ZOBACZ WIDEO Kolejny świetny występ Griezmanna. Atletico ograło Valencię - zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]

Przeszedł pan przez wszystkie szczeble szkolenia. Przeskok do kadry A to przepaść?

- Z perspektywy bramkarza największa różnica to skok miedzy kadrami młodzieżowymi a seniorami, nieważne czy zespołem A czy B. Zawodnicy rzucają już silniej, mają większy repertuar rzutowy, wiedzą jak zachowują się bramkarze.

Mistrzostwa pokazały, że o polską bramkę nie musimy się martwić. Czemu akurat bramkarzy mamy pod dostatkiem?

- Nie przesadzajmy, że mamy tylko bramkarzy. Trzeba się jednak cieszyć, że trener na naszej pozycji ma problem raczej z nadmiaru bogactwa; że ma taki wybór. Wciąż jest Sławek Szmal, Piotrek Wyszomirski, dalej są Marcin Wichary, Adaś Malcher i Adam Morawski. Taka rywalizacja jest tylko z korzyścią dla reprezentacji.

Dla pana najważniejszym momentem mistrzostw był zapewne mecz z Argentyną. Taki występ musiał dać kopa.

- Tak, po powrocie z mistrzostw czułem się bardzo dobrze i byłem zadowolony. Mimo tego, że był to tylko jeden mecz, na dobrą sprawę epizod. Będę jednak powtarzał, że w głównej mierze była to zasługa obrony. Bez nich nie udałoby mi się osiągnąć takiej skuteczności. 

Zapewne ważne były też lekcje ze Sławomirem Szmalem na zgrupowaniu. Nad czym musi jeszcze pracować Mateusz Kornecki?

- Dostałem dużo wskazówek jak pracować nad spokojem w bramce, bo choć jestem raczej spokojnym bramkarzem, to muszę skuteczniej wyczekiwać rzucającego rywala. Przez całe zgrupowanie Sławek udzielał mnóstwo porad, zarówno w kwestii ćwiczeń fizycznych, jak i mentalnych. 

Powrót do ligowej rzeczywistości po mistrzostwach był w pana wykonaniu bardzo udany. Doświadczenie procentuje?


- Fakt, pierwsze mecze były bardzo dobre, potem jednak złapałem małą zadyszkę. Był też mały uraz stopy po meczu z Płockiem, ale nie zganiam na takie rzeczy. Szkoda, że przegraliśmy ostatnio kilka kluczowych meczów na styku minimalną różnicą bramkową, bo bylibyśmy dziś w zupełnie innej sytuacji w tabeli i innych humorach, a tak musimy koniecznie poszukać jeszcze punktów w lidze.

Podobnie było w przegranym z Vive Tauronem meczu we wtorek. Trzymał pan wynik.

- Nie ukrywam, jestem zadowolony ze swojego występu, bo odbiłem sporo piłek, ale byłbym o wiele bardziej szczęśliwszy, gdybyśmy wygrali ten mecz. Było ku temu naprawdę blisko. Zadecydował Uros Zorman, który zrobił kielczanom "robotę" w końcówce, bo dwie kluczowe akcje indywidualne zdeterminowały finalny wynik.

Zespół też stanął chyba na wysokości zadania.

- Cztery bramki to nie dużo, zwłaszcza że graliśmy na wyjeździe. Byliśmy bardzo zmotywowani po ostatniej porażce z Opolem i chcieliśmy pokazać się z jak najlepszej strony. Motywacja była na najwyższym poziomie. Z tyłu głowy siedziało już w końcówce, że możemy sprawić niespodziankę.

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego potrafimy postawić się w spotkaniach z Vive, czy Płockiem, a nie potrafimy przełożyć tego na mecze z innymi drużynami, bo tak potrzebnych nam punktów mielibyśmy o wiele więcej.

Jaki jest wasz cel na ten sezon?

- W dalszym ciągu chcemy zająć trzecie miejsce w grupie, choć wiemy, że będzie to arcytrudne zadanie. Cel to zagrać w play-offach i powalczyć na ile się da.

Poza Vive i Wisłą polskie drużyny kompletnie nie radzą sobie w pucharach. W tym roku Górnik po raz trzeci z rzędu odpadł na etapie kwalifikacji do fazy grupowej Pucharu EHF. Co jest tego przyczyną?

- Ciężko stwierdzić. Trzeci raz graliśmy już w kwalifikacjach do EHF i wydawało się, że tegoroczny przeciwnik był najsłabszy ze wszystkich dotychczasowych, ale całkowicie spaliliśmy się na wyjeździe, gdzie przegraliśmy 12 bramkami. W rewanżu u siebie było bardzo trudno odrobić taki wynik. Riihimaeki Cocks to może trochę egzotyczna nazwa, ale to oni grają teraz w fazie grupowej. Nie wolno powiedzieć, że to słaby zespół, ale można było zrobić coś więcej.

Na Śląsku niebawem sięgnie pan sufitu. Co dalej? Pochodzi pan ze Świętokrzyskiego...

- Staram się nie wybiegać aż tak w przyszłość. Mam na następny sezon kontrakt w Górniku i chcę go dokończyć. Chcę dawać z siebie 100 proc. dla zespołu z Zabrza i na tym się koncentruję. Na takie sprawy przyjdzie jeszcze czas.

Rozmawiał Maciej Szarek 

Źródło artykułu: